Trudno w to uwierzyć, ale to już dziesiąta analiza muzycznych nominacji do Oscarów pojawiająca się na portalu MuzykaFilmowa.pl. Od dziesięciu lat przyglądamy się ścieżkom dźwiękowym, które zostały wyróżnione nominacją do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej, oceniamy je i przewidujemy werdykt jej członków – jak na razie z całkiem niezłą skutecznością (5 trafień, 4 pudła). Jak będzie w tym roku? Można odnieść wrażenie, że wytypowanie tegorocznego zdobywcy Oscara za najlepszą muzykę filmową nie jest trudne. Ale… zacznijmy od początku.
Jak zwykle moment ogłoszenia nominacji poprzedziły liczne spekulacje i kontrowersje. Te drugie wynikały z wykluczenia kilku najgłośniejszych ścieżek dźwiękowych roku 2014 z wyścigu do Oscara już na etapie tworzenia listy tytułów mogących ubiegać się o nominację. Mowa oczywiście o „Birdman” Antonio Sancheza i „Foxcatcher” Roba Simonsena. Niestety na liście 114 ścieżek dźwiękowych dopuszczonych do wyścigu o oscarowe nominacje nie znalazło się żadne dzieło polskiego kompozytora.
Po raz pierwszy w 81-letniej historii muzycznych kategorii oscarowych, wśród nominowanych nie znalazł się żaden Amerykanin. To pokazuje jak bardzo zmienia się Hollywood – głównie pod względem demograficznym, ale i artystycznym. Z jednej strony producenci i reżyserzy filmowi nieustannie poszukują świeżości, egzotyki i oryginalności. Z drugiej strony Hollywood przyciąga kompozytorów z całego świata, którzy w ostatnim czasie niemal masowo migrują do USA. W rezultacie amerykańscy kompozytorzy w Hollywood stanowią mniejszość – elitarną, ale mniejszość. Niestety od kilku lat stanowi to też poważny problem dla amerykańskich orkiestr – szczególnie tych rezydujących w Los Angeles i okolicach. Mimo, że filmów w Hollywood powstaje coraz więcej, muzycy mają coraz mniej pracy przy nagrywaniu ścieżek dźwiękowych do nich. Z jednej strony to znak czasów i ewolucji narzędzi, którymi posługują się kompozytorzy (sample, komputery, domowe studia). Z drugiej strony to efekt rosnącej liczby kompozytorów, którzy wolą nagrywać swoje ścieżki dźwiękowe w innych krajach (często swojego pochodzenia), gdzie jest to po prostu tańsze. To jednak temat na zupełnie inny artykuł…
Wśród kompozytorów nominowanych w tym roku do Oscara mamy Francuza (Alexandre Desplat), Niemca (Hans Zimmer), Islandczyka (Johann Johannsson) i Anglika (Gary Yershon). Znawcy są zaskoczeni szczególnie tą ostatnią nominacją i wskazują na dziesiątki „amerykańskich” ścieżek dźwiękowych, które powinny znaleźć się na tym miejscu. „The Homesman” (Marco Beltrami), „Big Eyes” (Danny Elfman), „The Judge” (Thomas Newman) czy „Maleficent” (James Newton Howard). Osobiście najbardziej trzymałem kciuki właśnie za tym ostatnim. James Newton Howard od lat utrzymuje wysoką formę, dostarczając ścieżek dźwiękowych na niezwykłym poziomie. „Maleficent” to zdecydowanie jedna z nich.
Co się stało już się nie odstanie. Pozostaje mi tylko zmierzyć się z nominacjami Amerykańskiej Akademii Filmowej za najlepszą muzykę. W tym roku wyjątkowo o pomoc w przygotowaniu zestawienia poprosiłem Mefisto. Oto do jakich wniosków doszliśmy…
_______________
„The Imitation Game” – Alexandre Desplat
Wszyscy spodziewali się nominacji dla Alexandre’a Desplat. Jak zwykle pracowity Francuz dostarczył w ubiegłym roku muzyki do aż pięciu hollywoodzkich filmów. Każda ścieżka na wysokim poziomie i budząca żywe emocje wśród krytyków. W rezultacei Amerykańska Akademia Filmowa okazała się dla Desplat wyjątkowo hojna przyznając mu dwie nominacje – siódmą i ósmą w jego karierze. Niestety w ten sposób pozbawiając go szansy na wygraną…
Podwójna nominacja w tej kategorii niestety oznacza, że głosy wielbicieli muzyki Francuza zostaną rozproszone między oba tytuły. W rezultacie żaden z nich nie zgromadzi liczby punktów dającej szanse na wygraną. Takie sytuacje już wielokrotnie zdarzały się w przeszłości i były przyczyną porażki największych kompozytorów (z Johnem Williamsem na czele).
„The Imitation Game” to ścieżka dźwiękowa jednego tematu. Rewelacyjnego, chwytliwego, epickiego i idealnie nadającego się na koncert lub do puszczania w radio. Niemniej na jego tle cała reszta ścieżki dźwiękowej przemyka trochę niezauważona. Oczywiście jej funkcja w filmie jest nieoceniona i jak zwykle w przypadku tego kompozytora idealnie spełnia swoją rolę. Jest to jednak typowy underscore – muzyka subtelnie kreująca intrygę, tajemnicę i napięcie. Techniki, które Desplat wykorzystał w tym celu tylko potwierdzają jego klasę i z pewnością usatysfakcjonują bardziej wymagających słuchaczy. Pod względem technicznym i intelektualnym jest to ścieżka dźwiękowa, którą można delektować się godzinami. Niemniej ostatecznie tym co pozostawia się na swojej playliście ulubionych melodii filmowych jest temat przewodni.Niestety z wszystkich pięciu nominacji „The Imitation Game” ma najmniejsze szanse na Oscara. Poza rewelacyjnym tematem przewodnim to ścieżka dźwiękowa jakich w Hollywood powstają dziesiątki. Wyróżnienie jej byłoby ogromnym zaskoczeniem.
_______________
„The Grand Budapest Hotel” – Alexandre Desplat
Ścieżka dźwiękowa z „The Grand Budapest Hotel” od początku była stawiana wśród faworytów tegorocznego wyścigu po Oscara. Szalona, kiczowata, fantazyjna – dokładnie tak samo jak film Wesa Andersona. Alexandre Desplat w znaczący sposób przyłożył rękę do ostatecznego sukcesu obrazu tworząc fikcyjny, choć jakże realistyczny folklor – cymbały, organy kościelne, bałałajki, klawesyn. Całość brzmi jak jakiś bałkański barok w wykonaniu hrabiego Drakuli.
I do tego ten temat przewodni, który nawiązuje do wizualnej strony filmu. Zauważyliście, że większość ujęć „The Grand Budapest Hotel” ma oś symetrii przebiegającą pionowo przez środek ekranu? Dokładnie tak samo wygląda zapis nutowy tematu skomponowanego przez Desplat – siedem nut, z których czwarta stanowi oś symetrii. W filmie przewija się on w różnych aranżacjach i wariacjach, jednak ostatecznie wszystko sprowadza się właśnie do tych siedmiu nut.
„The Grand Budapest Hotel” to niezwykle złożna i różnorodna ścieżka dźwiękowa. Barwna, karkaturalna i przepełniona pastiszami (jak chociażby wspomniany Drakula). Słuchając jej w oderwaniu od obrazu, bez problemu przypominają się konkretne sceny z filmu i postaci. Czy jednak warta Oscara? Myślę, że gdyby Alexandre Desplat nie otrzymał jednocześnie nominacji za „The Imitation Game”, „The Grand Budapest Hotel” miałby ogromne szanse na nagrodę. To bardzo wyrazista praca, która zapada w pamięć. Jej kiczowatość nie musi każdemu przypaść do gustu, jednak rola w filmie jest nieoceniona. Trudno sobie wyobrazić go bez tej muzyki lub z jakąkolwiek inną. Niestety w zaistniałych okolicznościach, Alexandre Desplat będzie musiał jeszcze poczekać na swojego pierwszego Oscara…
_______________
„Mr Turner” – Gary Yershon
A oto i największa niespodzianka tegorocznych nominacji do Oscara. Czy ktoś z miłośników muzyki filmowej znał wcześniej Gary’ego Yershona? Bardzo wątpię. Anglik ma na swoim koncie zaledwie kilka ścieżek dźwiękowych do filmów – i są to przede wszystkim obrazy w reżyserii Mike’a Leigh (twórcy „Mr. Turner”). Zdecydowanie więcej miejsca w dorobku Yershona zajmuje muzyka teatralna. Jako ciekawostkę można dodać fakt, że karierę zaczynał jako… aktor.
Film „Mr Turner” opowiada historię życia brytyjskiego malarza, pierwszego z impresjonistów, który w swoich czasach spotkał się z ogromną krytyką własnej twórczości. Akcja rozgrywa się na przełomie XIX i XX wieku w Wielkiej Brytanii. Cieżka dźwiękowa Yershona nie imituje jednak muzyki tamtego okresu. Nie jest to też klasyczna, współczesna, instrumentalna kompozycja. W pewnym sensie muzyka odzwierciedla punkt widzenia, odczuwania i myślenia głównego bohatera. Opiera się na zaledwie kilku instrumentach, jest mroczna, abstrakcyjna… Oprócz kwartetu smyczkowego, harfy i saksofonów nie usłyszymy tutaj więcej instrumentów. W pewnym sensie można tę muzykę uznać za awangardową. Poza obrazem i jego kontekstem, bardzo trudno się jej słucha. Nie jest to co prawda jakieś skrajnie przykre doświadczenie, jednak brak konkretnego tematu, rytmu czy różnorodności brzmieniowej sprawia, że trudno znaleźć w tej muzyce jakiś punkt odniesienia. Po przesłuchaniu soundtracku w głowie pozostaje jedynie niejasne uczucie nieco dekadenckiego i mrocznego nastroju.
Już sama nominacja dla Yershona była sporą niespodzianką. Oscar za tak nietypową ścieżkę dźwiękową nie byłby ogromnym zaskoczeniem (bo Amerykańska Akademia Filmowa słynie z zaskakujących decyzji), jednak w tym wypadku trudno się tego spodziewać. Bardzo trudno ocenić jej szanse na nagrodę. To zdecydowanie czarny koń tegorocznego wyścigu po złotą statuetkę Oscara…
_______________
„Interstellar” – Hans Zimmer
Muzyka do „Interstellar” była stawiana wśród oscarowych faworytów od samego początku. Baa… Można wręcz odnieść wrażenie, że typowano ją do tej nagrody zanim jeszcze w ogóle powstała. Wszystko oczywiście dzięki niesamowitej umiejętnosci autopromocji Hansa Zimmera. W rezultacie muzyka ta stała się jedną z najczęściej recenzowanych i komentowanych w ubiegłym roku. Czy słusznie? Zdecydowanie tak. Choć słychać w niej charakterystycznych styl Zimmera, to sporo w niej nowości i świeżości – mimo, że nawiązania do takich kompozytorów jak Arvo Part czy Philip Glass nasuwają się nieustannie.
Tajemnica, przestrzeń, wiekuistość… to ścieżka dźwiękowa z „Interstellar” w dużej części sprawia, że film nie jest kolejną pozycją z gatunku science fiction nastawioną na dynamiczną akcję. Po jej przesłuchaniu od razu nasuwają się skojarzenia z „Solaris” czy „Odyseją kosmiczną 2010”, a więc obrazami, które przełamywały obraz człowieka jako zdobywcy kosmosu. Muzyka Hansa Zimmera sprawia, że jeszcze bardziej odczuwamy ogrom kosmosu i jak niewiele znaczymy we wszechświecie. Medytacyjny charakter tej muzyki przywołuje w pamięci „Cieńką czerwoną linię”. Jest w niej też ten przedziwny romantyzm znany z „Pachnidła” – kuszący, urzekający i niebezpieczny zarazem. A to wszystko okraszone groźnymi akordami niemal żywcem zaczerpniętymi z „Człowieka ze stali”.
Czy muzyka z „Interstellar” ma szansę na Oscara? Całkiem spore. Nie jestem jednak przekonany czy po ubiegłorocznym sukcesie „Grawitacji” członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej po raz kolejny nagrodzą muzykę ilustrującą zmagania człowieka z bezkresnym i bezlitosnym kosmosem. Ścieżka z „Intertellar” z pewnością przejdzie do historii jako jedna z najlepszych i najambitniejszych autorstwa Hansa Zimmera. Wątpliwe jest jednak by przyniosła mu drugiego Oscara w karierze…
_______________
„Theory of Everything” – Johann Johannsson
Dwa lata temu Jóhannsson wbił się w świadomość melomanów świetnym „Prisoners”. Wtedy jednak o nominacji nie mogło być mowy. Lecz już w rok później maestro doczekał się uznania dzięki „Teorii wszystkiego”, w której pokazał swoje zupełnie odmienne oblicze. Ponure i mroczne dźwięki ambientu kompozytor zamienił na urocze i wielce melodyjne, często fikuśne granie z klasyczną nutką dramatyzmu – bardziej w stylu prac Jana A.P. Kaczmarka, Thomasa Newmana lub Rachel Portman, aniżeli potężnego Islandczyka.
Cała ścieżka dźwiękowa pełna jest ładnych, niezwykle lotnych kompozycji, które łatwo wpadają w ucho. Poza tym muzyka ta bardzo dobrze zaznacza się w filmie, przez co nominacja do Oscara bynajmniej nie dziwi. Pod względem lekkości, polotu i romantyzmu praca ta bardzo przypomina „Marzyciela” Jana A.P. Kaczmarka. Podobnie zresztą jak i sam film, co ma spore znaczenie w oscarowym wyścigu. Pozycja obrazu Jamesa Marsha wydaje się bardzo mocna – biografia sławnego, mającego duży wpływ na współczesną historię człowieka, który musi walczyć z własnymi słabościami i chorobą, to jeden z ulubionych tematów Amerykańskiej Akademii. Sporym atutem jest również i fakt, że Jóhannsson to wciąż świeża twarz na amerykańskiej scenie, czym gremium także potrafi się często sugerować przy wyborze zwycięzcy. Kompozytor zdobył już w dodatku Złotego Globa oraz zyskał nominację do brytyjskiej BAFTA.
Wielu krytyków stawia Jóhannsson w gronie faworytów. Jak dla mnie może już zacząć pisać okolicznościową przemowę. Chociaż AMPAS wielokrotnie w historii potrafił zaskoczyć wyborami w kategorii muzycznej, częstokroć wykazując się przy tym kompletną ignorancją i znikomą znajomością tematu, to jednak tegoroczni giganci branży – Zimmer i Desplat – zdają się być na straconej pozycji względem Jóhanna Jóhannssona. Tym samym jego najpoważniejszym i w zasadzie jedynym konkurentem pozostaje Gary Yershon i jego „Mr. Turner”. Tegoroczna sytuacja przypomina mi bardzo okoliczności zdobycia Oscara przez Jana A.P. Kaczmarka. Kompozytor z Europy, wzruszający film i muzyka, a na przeciw giganci muzyki filmowej. W Hollywood Dawid po prostu musi wygrać z Goliatem…
0 komentarzy