„Miasteczko Twin Peaks” było wielkim fenomenem artystycznym, socjologicznym i popkulturowym. Ale przez długi czas dostępny był soundtrack zawierający muzykę tylko z pierwszej serii (te utwory w drugiej też się powtarzają, ale było parę nowych rzeczy). Dopiero w 2007 roku wytwórnia Absurda wydała płytę wyprodukowaną przez samego Angelo Badalamentiego oraz Davida Lyncha.
Początek to lekko zmodyfikowany temat miłosny okraszony jazzowym entouragem (dziwaczna trąbka i spokojna perkusja), jednak album nie zawiera samych powtórek z rozrywki, lecz zupełnie świeży materiał. Stylistycznie jest tutaj bardziej różnorodnie. Od bardziej lirycznego jazzu (czarujący kontrabas, nostalgiczna elektronika i wibrafon w „Shelly”), przez delikatny rock’n’roll (czarujące „High School Swing” z przyjemnym fortepianem czy dynamiczne, fortepianowe „Hayward Boogie”), po agresywnego rocka („Blue Frank” przypominające „The Pink Room” z „Fire Walk with Me”, tylko w wersji light). Sama tajemnica jest tutaj sygnalizowana głównie delikatnymi, jazzowymi dźwiękami – jak w „New Shoes” (elektronika brzmiąca niemal jak echo).
Dominuje zdecydowanie liryczna strona ścieżki. Badalamenti sięga po klasyczne dla siebie środki w postaci poruszającej elektroniki („Audrey’s Prayer”), jazzowych dźwięków saksofonu (powolne „Josie and Truman”), perkusji (intrygująca „Audrey” z mroczną elektroniką) czy też skoków w stronę muzyki popularnej (śpiewany a capella „Barbershop”, „Just You” wykonywane przez bohaterów w hołdzie Laurze czy – jak nazwa wskazuje – „Drug Deal Blues” ze świetną gitarą elektryczną).
Ale Badalamenti nie boi się także eksperymentować, budując mroczny, psychodeliczny klimat. Najbardziej słychać to w dziwacznym „I’m Hurt Bad”, które brzmi jak melodia z wesołego miasteczka (klawisze oraz dziwaczny saksofon), zmieszana z niepokojącymi ciosami perkusji oraz delikatnej gitary elektrycznej, która po około minucie zmienia klimat i tempo. Dziwaczne jest też niby jazzowe „Cop Beat” z dynamiczną grą kontrabasu oraz perkusji, polane imitującymi trąbki klawiszami. Niepokój wprowadza gitarowy „Harold’s Theme” z ambientową przestrzenią w tle, opisujący postać tajemniczego psychiatry Laury. Gitarowe „Night Bells” skrywa mrok, wydobywający się z nieprzyjemnego tła.
Jednak naprawdę mrocznie robi się pod sam koniec albumu. Zaczyna się dość spokojnie od elektronicznego „Laura’s Dark Boogie” z bardzo ponurymi i dziwacznymi smyczkami, delikatnie wspieranymi przez saksofon oraz pojawiającą się pod koniec perkusją, które razem brzmią iście enigmatycznie. Potem mamy sklejkę melodii opisujących okoliczne lasy oraz słynny Czerwony Pokój (elektroniczne udziwnienia, powolne dźwięki kontrabasu i gitary). Pod koniec słychać dziwne pomruki, które wrócą w „Love Theme Farewell”, czyli temacie miłosnym, brzmiącym jednak inaczej niż zawsze. Jakby miłość została na zawsze utracona.
Muszę przyznać, że drugi album z „Miasteczka…” brzmi niby tak, jak poprzednia część, ale jest trochę lżejszego kalibru. Nie brakuje tu charakterystycznego brzmienia Badalamentiego, który bawi się elektroniką i gatunkami. Być może ten koktajl nie oddziałuje aż tak mocno, jak kultowy pierwszy album, ale jest to nadal muzyka z najwyższej półki. Ode mnie ostatecznie 4,5 nutki.
0 komentarzy