Adrian Konarski jest jednym z tych polskich, młodych kompozytorów, którzy mają wielką szansę na zaistnienie na naszym dość małym i trudnym rynku muzyki filmowej. Ten niespełna trzydziestoletni absolwent Akademii Muzycznej w Krakowie ma już na swoim koncie muzykę do kilku spektakli teatralnych, programów telewizyjnych oraz filmów dokumentalnych i fabularnych z wielokrotnie nagradzanymi „Pręgami” na czele. Za swoją muzykę do filmu „Pręgi” otrzymał zresztą nagrodę publiczności – „Jancio Wodnik” – na festiwalu „Prowincjonalia”, a także nominację do Polskiej Nagrody Filmowej „Orzeł”. Jest związany z Piwnicą pod Baranami gdzie pisze piosenki dla takich artystów jak Dorota Ślęzak, Jacek Wójcicki czy Janusz Radek. Jest także członkiem Rady Artystycznej kabaretu. Z Adrianem udało mi się porozmawiać podczas I seminarium kompozytorskiego zorganizowanego przez Instytut Rozbitek Jana A.P. Kaczmarka.
Łukasz Waligórski: Czy tytuł „Muzyka w filmie dawniej i dziś” z czymś Ci się kojarzy?
Adrian Konarski: Zapewne odkryłeś, że był to tytuł mojej pracy magisterskiej, którą pisałem u profesora Adama Walacińskiego. Tego, który napisał muzykę między innymi do „Faraona” i do „Krzyżaków”, ale paradoksalnie jego najbardziej znana muzyka to ballada „Deszcze niespokojne” z „Czterech Pancernych”. Tak więc był to tytuł mojej pracy magisterskiej, którą chciałem napisać trochę jakby na przekór niektórym profesorom. Oczywiście nie promotorowi, który wiadomo się tym gatunkiem – muzyką filmową – zajmował, ale tę pracę magisterską chciałem napisać trochę po to, aby pokazać, że muzyka w filmie nie jest niczym gorszym jak to czasami niektóre starsze grono profesorów uważa.
Ale poza tym interesowałeś się już wtedy muzyką filmową?
Tak, jak najbardziej. To wynikło głównie z tego, że zawsze istniałem gdzieś pomiędzy piosenką a muzyką symfoniczną. Kiedy od razu nie dostałem się na studia i miałem rok przerwy po szkole muzycznej, poznałem Piotra Skrzyneckiego i na zasadzie – jak to ja nic nie potrafię, to jest niemożliwe – poszedłem grać do Piwnicy pod Baranami. Tam pisałem właśnie piosenki a z kolei szkoła – Akademia Muzyczna w Krakowie – miała zupełnie inny punkt widzenia. Profesorowie, którzy swoją młodość przeżywali w latach sześćdziesiątych trochę próbowali nakłonić swoich studentów żeby pisali podobnie. Wiadomo, to była rzecz czysto sentymentalna. Aczkolwiek ja uważam, że kompozytor właśnie powinien potrafić – i mi to tylko na dobre wyszło – czasami się przełamać i spróbować się zmierzyć z muzyką taką, jakiej normalnie by nie pisał albo nie chciałby do końca, po to żeby albo pójść w innym kierunku albo żeby się utwierdzić w przekonaniu, że to, co on robi jest dobre. Zresztą film przy późniejszej pracy jest takim rodzajem wyzwania, bo każdy film to jest jakaś nowa historia, nowa opowieść, do której trzeba się przystosować i pomyśleć o niej jak o eksplorowaniu nieznanego świata.
A jak Ci się udało „złapać” pierwszy projekt filmowy?
Ja tego nie traktowałem jako „łapanie”. Myślę, że w życiu miałem kilka takich ważnych etapów. Zwykle działo się tak, że jak bardzo czegoś pragnąłem to czułem, że nadchodzi taka nieunikniona chwila, że tak musi się stać. To wynika z wiary w to, co robię. Najpierw pisałem piosenki dla „Piwnicy pod Baranami”, później miałem kilka różnych wykonań muzyki symfonicznej i później zająłem się filmem, ponieważ uznałem, że już do tego dojrzałem. Tak że to była moja bardzo świadoma droga. A nawiasem mówiąc to los mi trochę pomysł podrzucił , bo zaraz na początku studiów, kiedy byłem bardzo młody, moja piosenka zaistniała w filmie dokumentalnym zrealizowanym przez Pawła Woldana o „Tygodniku Powszechnym” zrealizowanym przez Pawła Woldana – była to piosenka pod tytułem „Na Tygodnik Powszechny” do tekstu Leszka Kołakowskiego.
Filozofa?
Filozofa. Tak, dokładnie! A później właściwie to wszystko się zaczęło od filmu Marcina Pieczonki „Opowiadanie”. No, ale wcześniej był teatr tak, że to jakoś płynnie się działo.
Ale mimo wszystko jest różnica między muzyką pisaną do teatru i filmu?
Różnica jest przede wszystkim w tym, że teatr jest dużo bardziej symboliczny, ponieważ inaczej trochę porusza wyobraźnię i wiadomo, że nad muzyką do teatru pracuje się trochę inaczej, ponieważ nigdy nie można wszystkiego tak do końca zaplanować. I czas scen się ciągle zmienia w sztuce, nie jest nigdy taki sam i zwraca się uwagę jakby na inne rzeczy. Ja bardzo sobie cenię taki kontakt bezpośredni z aktorem, gdy mogę tam być i dotknąć prawie przestrzeń każdej sceny, podczas gdy na planie filmowy nie chcę być wcale, ponieważ wolę widzieć tych ludzi nie jako aktorów, których znam z imienia i których znam charakter i przeszkadza mi to że mółbym wiedzieć w kręceniu jakich scen mieli problemy. Wolę aktorów traktować jako postacie filmowe i widzieć od razu świat iluzji. No bo film jest iluzją. Teatr jest bardziej symbolem, tak mi się wydaje, a film jest bardziej iluzją, ponieważ już samo przedstawienie świata trójwymiarowego wpisanego w ekran dwuwymiarowy to jest w pewnym sensie iluzja.
Zdaje się, że twoją pierwszą ścieżką dźwiękową, która została wydana na CD były „Pręgi”. Było to w postaci wkładki do DVD.
To znaczy moją pierwszą ścieżką dźwiękową z dużego filmu fabularnego, bo wcześniej miałem wydanych kilka piosenek, na przykład na płycie Janusza Radka pod tytułem „Królowa Nocy”, z którym współpracowałem. Ale rzeczywiście muzyka do filmu „Pręgi” została wydana jako wkładka do płyty DVD. Nie wiem, być może będzie jeszcze jedno wydanie „Pręg” tym razem z piosenką, którą napisałem i już jest gotowa, ale trwają jeszcze na ten temat rozmowy. Tak się stało, że piosenka, która miała promować „Pręgi”, choć powstała na czas nie została jeszcze opublikowana.
W Stanach podczas komponowania ścieżki dźwiękowej zazwyczaj praktykuje się tworzenie tak zwanego temp-tracku, który miałby wskazywać kompozytorowi kształt przyszłej muzyki. Czy spotkałeś się z czymś takim podczas pracy nad którymś ze swoich filmów na przykład przy „Pręgach”?
Przy filmie „Pręgi” nie miałem niczego takiego, tam była inna sytuacja. Miałem dużo więcej muzyki zespołu Lady Punk i przekonałem reżyserkę Magdę Piekorz – choć w zasadzie nie musiałem jej długo do tego przekonywać – że używanie tak dużej ilości rekwizytów muzycznych może być niebezpieczne. Poza tym czułem bardzo, że muzycznie przyczynię się do sukcesu tego filmu, że zespołu Lady Punk nie może być tak dużo, choć on bardzo dobrze ustawiał film w latach osiemdziesiątych. Czułem, że mam dużo do powiedzenia i dużo do zrobienia. Owszem był temp-track, ale w zwiastunie filmowym, który też pisałem. Tam była początkowo podstawiona muzyka Moby’ego. Oczywiście się okazało, bo często tak jest z dużymi dystrybutorami, że o czymś myślą później nie mogą praw wykupić albo coś innego i wtedy zgłaszają się szybko do kompozytora, że trzeba im coś zrobić i to najlepiej za dwa dni. W każdym razie to było obciążenie, że wiem, że czegoś tam słuchali a teraz oczekują ode mnie muzyki, która działa w podobny sposób. Lecz akurat przy „Pręgach” Magda Piekorz jako reżyser naprawdę mądrze podchodzący do sprawy nigdy nie spowodowała czegoś takiego, że komukolwiek z ekipy pracującej nad „Pręgami”, po prostu „zamknęła głowę”. Zawsze to było podejście otwarte, pewne, pełne ciekawości i wzajemnego szacunku – to ważne.
Ci, którzy słyszeli Twoją muzykę do „Pręg” często porównują ją do dokonań Zbigniewa Preisnera. Czy to, że podobnie jak on pracujesz dla Piwnicy pod Baranami ma jakiś wpływ na te podobieństwa stylowe czy może są one tylko pozorne i tak naprawdę to Twój własny styl?
To znaczy tak. Ja nie będę ukrywać, że wychowałem się na muzyce Zygmunta Koniecznego i muzyce krakowskiej. Aczkolwiek jestem przekonany głęboko i wiem, że Preisner nie napisałby takich harmonii jak ja, akurat w „Pręgach” dużo się dzieje harmonicznie. To jest mój język, i nie tylko rozwiązania harmoniczne są tu istotne.. Nie wiem, może jakiś klimat tego kompozytora da się odczuć, ale jestem przekonany, że muzyka do „Pręg” to moja szczera wypowiedź.
Czy interesujesz się na bieżąco tym, co się dzieje w muzyce filmowej na świecie i starasz się wychwycić, jakie formy są w tej chwili modne i tworzyć w ten sposób?
Nie interesuje mnie moda tylko to, co się dzieje. Dlatego właściwie codziennie przeglądam w internecie serwis Stopklatka, przeglądam różne bazy w internecie związane z filmami, czytam pisma o tej tematyce, natomiast moda mnie nie interesuje – ja chcę być sobą. Uważam, że takie uleganie modom jest zgubne. Natomiast, co jest ważne, nie wolno lekceważyć żadnego nurtu, który się pojawia. Nawet jak się pojawia hip-hop, albo to, że otacza nas muzyka maksymalnie skomputeryzowana, stworzona bezmyślnie na samplach – nie można tego lekceważyć, trzeba umieć się do tego ustosukować, trzeba się uczyć cały czas. Oprócz pisania muzyki na orkiestrę cały czas śledzę, co się dzieje w technice, śledzę jak się rozwijają samplery software’owe i doskonale wiem, co z nimi można zrobić.
Masz jakichś swoich idoli, jeśli chodzi konkretnie o kompozytorów muzyki filmowej?
Nie mam idoli, mam ludzi, których bardzo cenię.
Na przykład?
Na przykład… ale to nie są tylko ci, którzy piszą muzykę filmową – bardzo lubię Pat’a Metheny’ego. On jest często taki właśnie pomiędzy jazzem a muzyką symfoniczną. Bardzo lubię wielkich symfoników filmowych takich jak John Williams, bardzo cenię muzykę Zygmunta Koniecznego, ale też takiego kompozytora jak Edward Shearmur. On napisał muzykę do filmu „K-pax” – przedziwna muzyka.
Masz może jakieś ulubione ścieżki dźwiękowe? Czyżby „K-pax”?
Nie. To chyba nie jest moja ulubiona ścieżka dźwiękowa. Zawsze do Ennio Morricone jakoś tak podchodzę… Muzyka z westernów Morricone. Piękna muzyka była też w filmie „Malena”. Uwielbiam melodyjną frazę, płynność…
Nad czym teraz pracujesz?
Teraz pracuję nad spektaklem w reżyserii Jerzego Stuhra pod tytułem „Wieczór Trzech Króli” – spektakl teatralny, którego premiera odbędzie się w październiku w szkole teatralnej w Krakowie. Blisko dwugodzinne przedstawienie z muzyką i piosenkami. Po prostu Shakespeare widziany przez Stuhra.
Jak Ci się podobało w Rozbitku i co sądzisz o seminariach prowadzonych przez Jana A.P. Kaczmarka?
Ja tu przyjechałem z takiej ciekawości, że pan Jan A.P. Kaczmarek jest taką otwartą osobą. Bardzo mi się podoba to, że on pragnie nieść pomoc innym i że nie jest egocentrykiem i nie jest nastawiony tylko i wyłącznie na siebie. Wydaje mi się, że będąc kompozytorem łatwo popaść w stan zupełnego odizolowania się od wszystkich. Znam takie osoby, z którymi w ogóle nie ma kontaktu, a jak się coś zaczyna robić to każdego innego kompozytora traktują jako zagrożenie i konkurencję. Może dlatego że polski rynek jest za mały…
Interesuje Cię zaangażowanie się w projekty Instytutu Rozbitek w przyszłości?
Tak, bardzo mnie zaciekawiła ta idea. Wiadomo ,nie dlatego by zaczynać od nauki orkiestracji, czy harmonii dużą wiedzę już posiadłem na ten temat – po to kończyłem Akademię Muzyczną. Podkreślam wagę tego wykształcenia – niewiele osób potrafi dziś pisać na orkiestrę. Ale jestem zainteresowany koncertami, które się tu mogą odbywać, twórczą atmosferą i przede wszystkim spotkaniem między ludźmi i tym, że może się to miejsce stać naprawdę przydatne w dalszej karierze.
Planujesz może w najbliższej przyszłości jakiś projekt filmowy?
Teraz planuję kilka krótkich filmów no i jeszcze mam w zanadrzu fabułę, ale myślę, że jeszcze jest za wcześnie żeby o tym mówić.
Będziemy w takim razie czekać na kolejne Twoje ścieżki dźwiękowe, a ja tymczasem dziękuję Ci za rozmowę.
0 komentarzy