Nie da się jednym słowem scharakteryzować muzyki Joe Hisaishiego. Japończyk, nie bez przesady nazywany „Johnem Williamsem orientu”, pisze piękne melodie do animacji, ascetyczne ścieżki dźwiękowe do filmów gangsterskich, a dramaty przesycone są jego muzycznymi poematami. Tworzący od blisko 30 lat Hisaishi zwiedził już chyba wszystkie rejony muzycznych inspiracji, komponując pop, jazz, blues, folk, awangardę, minimalizm i muzykę symfoniczną. Znany jest przede wszystkim ze swojej współpracy z dwoma najbardziej cenionymi reżyserami z kraju Kwitnącej Wiśni – Hayao Miyazaki i Takeshi Kitano. Jego muzyka porusza słuchaczy na całym świecie, zjednując mu ogromne rzesze fanów widzących w nim ostatniego wielkiego mistrza muzyki filmowej, potrafiącego pisać pamiętne i poruszające melodie…
Łukasz Waligórski: To pytanie zadaję kompozytorom na całym świecie i odpowiedź na nie nieodmiennie mnie fascynuje… Dlaczego został Pan kompozytorem?
Joe Hisaishi: Ponieważ kocham komponować! Kiedy obudziłem się dziś rano nie było jeszcze niczego, ale już wieczorem, po całym dniu ciężkiej pracy, narodzi się piosenka, która dotąd nie istniała. To jak cud. Wiem, że to wymaga wiele pracy, ale właśnie dlatego nadal to robię. Nie ma wspanialszego zajęcia niż komponowanie.
Kiedy miałem 13 albo 15 lat, jeszcze w gimnazjum, koledzy ze szkolnej orkiestry dętej zagrali przygotowane przeze mnie nuty – ciągle pamiętam, jaką czułem wtedy radość. I nie miało znaczenia, że to nie były moje kompozycje, ogromnie cieszyłem się, że grają z moich nut. Uwielbiałem tworzyć od podstaw, a nie jedynie przerabiać utwory innych, dlatego zdecydowanie chciałem zostać kompozytorem. Z kolei w wieku 4 czy 5 lat, oglądałem blisko 300 filmów rocznie. Najpierw jednak zakochałem się w muzyce, a dopiero potem w filmie. A skoro muzyka filmowa była jedynym sposobem żeby realizować obie te pasje, dlatego zostałem kompozytorem muzyki filmowej.
Czy pamięta maestro swój pierwszy film?
Po studiach przez długi czas nie mogłem znaleźć pracy i miałem z tym niemały problem, bo zwyczajnie nie zarabiałem pieniędzy. Kiedy zastanawiałem się co z tym zrobić, dostałem propozycję napisania muzyki do kilku niedużych filmów animowanych produkcji telewizyjnej, potem też do seriali i filmów dokumentalnych. Można powiedzieć, że w taki sposób zacząłem tworzyć muzykę filmową. Natomiast pierwszy duży film, do którego w całości stworzyłem ścieżkę dźwiękową to była „Nausicaa z Doliny Wiatru”.
W jaki sposób komponuje Pan muzykę do filmu? Posługuje się Pan komputerem podczas komponowania czy jednak ołówkiem i papierem?
Komponowanie muzyki filmowej to zajęcie wymagające współpracy, dlatego pierwsza rzecz, jaką musze zrobić to przeczytać kilkukrotnie scenariusz. To co zawsze mam na uwadze to tempo filmu. To najważniejsza rzecz, dlatego po przeczytaniu scenariusza i podczas oglądania pierwszej wersji filmu już zastanawiam się, jaki rodzaj muzyki chciałbym stworzyć. Dopiero potem decyduję o temacie przewodnim lub brzmieniu i pracuję nad nimi wykorzystując cały swój warsztat twórczy. Tak wygląda ogólna idea mojego sposobu komponowania, której nie potrafię precyzyjniej opisać, ale w zasadniczo tak to się robi. Używam komputera kiedy tworzę. Zdaje się, że jedyny moment kiedy używam ołówków i papieru to gdy kończę utwór. Zazwyczaj projektuję swoje pomysły na komputerze.
Czym różni się komponowanie do animacji od komponowania do fabuły?
Jeśli chodzi o różnice w podejściu do komponowania muzyki do filmów animowanych i fabularnych myślę, że podejście reżysera powinno być takie samo. Kiedy czytam scenariusz zastanawiam się jakiego rodzaju świat powinien być wyobrażony w tym filmie – w tym punkcie zawsze jest tak samo. Ale oczywiście są także różnice. W filmie fabularnym występują aktorzy, którzy z wielkim zaangażowaniem odgrywają swoje role – wyraz ich twarzy przekazujący różne emocje również wpływa na to, w jaki sposób tworzy się muzykę. Dzięki temu jestem w stanie lepiej sobie wyobrazić jakiego rodzaju muzyka powinna w danym momencie filmu się znaleźć. Żywy aktor, który swoją grą, gestykulacją czy mimiką wyraża jakieś emocje, jest czymś czego brakuje w filmach animowanych.
Kiedy kilka lat temu usłyszałem Pana muzykę, w jakiś przeciwny sposób poruszyła ona jakąś wewnętrzną strunę, która sprawiła, że nie znając Pana języka ani kultury, doskonale zrozumiałem zawarte w niej emocje. Czym według Pana jest muzyka, że potrafi w tak niezwykły sposób łączyć i komunikować ludzi mieszkających po drugiej stronie świata?
Muzyka to uniwersalny język, który łączy wszystkich ludzi na świecie. To jest coś, co pozwala porozumieć się bez pośrednictwa słów, pozajęzykowo i wszyscy ludzie na świecie, tak wierzę, rozumieją muzykę w podobny sposób. Również bardzo ważne dla mnie w muzyce jest to, że tworzy ona pewien porządek. Wszyscy znamy budowę gamy, następujące po sobie do, re, mi… Również utwór muzyczny kieruje się swoją logiką, swoim porządkiem. W pewien sposób muzyka porządkuje także cały świat.
Jest Pan kompozytorem, dyrygentem i pianistą. Gdyby musiał Pan wybierać jedną z tych rzeczy, co chciałby Pan robić?
Przede wszystkim chciałbym być kompozytorem. Natomiast gdybym miał wybierać między graniem na fortepianie a dyrygowaniem… musiałbym się dobrze zastanowić. Ale chyba jednak dyrygowanie. Granie na fortepianie to naprawdę ciężka praca.
Zachodni krytycy okrzyknęli Pana „Johnem Williamsem orientu” – co sądzi Pan o tym określeniu? Czy wśród zachodnich kompozytorów to właśnie on jest Panu najbliższy, czy może są jacyś inni?
Bardzo podziwiam Johna Williamsa myślę, że jest wspaniałym kompozytorem a jego orkiestracje zapierają dech. Jednak moja muzyka jest oparta na muzyce współczesnej (minimalistycznej) dlatego nigdy nie uważałem się za kompozytora z tych samych obszarów muzycznych. Dla mnie najbardziej inspirujące są proste melodie europejskich kompozytorów, takich jak Nino Rota.
W swojej karierze współpracował Pan kilkukrotnie z Europejskimi reżyserami (Olivier Dahan i Frédéric Lepage). Jak wyglądają różnice w pracy z europejskimi twórcami a azjatyckimi? Jakie są ich oczekiwania w stosunku do funkcji i znaczenia muzyki w filmie?
Podstawy współpracy się nie różną. Muszę najpierw dokładnie przeczytać scenariusz i zrozumieć przesłanie filmu. Jakkolwiek oczywiście wszystko zależy od kraju, do którego się udaję, dlatego wydaje mi się, że to zawsze wywiera jakiś wpływ na moją pracę.
Natomiast jeśli chodzi o rolę muzyki w filmach, to zawsze bardzo łatwo przerysować nią emocjonalne przesłanie filmu. Dlatego za każdym razem staram się upewnić, że muzyka pasuje do filmu i jest odpowiednia dla konkretnej sceny. Staram się tworzyć muzykę obiektywnie. Wydaje mi się, że europejscy reżyserzy oczekują ode mnie muzyki o nieco orientalnym zabarwieniu. Być może ma to związek z tą unikalną postawą wynikającą z elementów Zen czy kultury azjatyckiej, której nie posiadają europejscy kompozytorzy… a może i nie. Może to wynika z tego, że słuchali moich prac dla Studia Ghibli i Kitano? Naprawdę nie wiem, dlatego trudno mi odpowiedzieć na to pytanie.
Jak wspomina Pan pierwsze spotkanie z Hayao Miyazakim? Mógłby Pan opowiedzieć jak przez te 25 lat współpracy rozwijała się Wasza znajomość?
Dokładnie pamiętam swoje pierwsze spotkanie z Hayao Miyazakim. Kiedy tylko się poznaliśmy zaczął w szczegółach opowiadać o fabule filmu „Nausicaa z Doliny Wiatru”. Niemalże wskakiwał na krzesła, pokazują mi pierwsze rysunki koncepcyjne porozwieszane na ścianach. Odebrałem go wtedy jako człowieka z niemal dziecięcą pasją. Nie widujemy się poza pracą, ale przez lata mieliśmy okazję współpracować nad naprawdę twórczymi projektami, dlatego jestem mu całkowicie oddany. Miejsce, w którym obaj teraz się znajdujemy to rezultat naszej wieloletniej współpracy. Kiedy kompozytor poznaje reżysera, czasem potrzeba czasu żeby zrozumieć swoje osobowości, ale najważniejsze to skoncentrować się na tym, jak sprawić żeby dzieło, nad którym pracujemy było jeszcze lepsze.
W roku 1999 napisał Pan od nowa całą muzykę do amerykańskiej wersji filmu „Laputa – podniebny zamek”. W jaki sposób przygotowywał się Pan do tego zadania?
Na japońskie filmy ogromny wpływ miało kino europejskie, dlatego podobnie jak Wy umieszczamy muzykę tylko w tych momentach filmu, w których jest to konieczne. Natomiast w filmach amerykańskich muzyka nieprzerwanie rozbrzmiewa w tle, dlatego musiałem przede wszystkim zwiększyć ilość muzyki i spróbować utrzymać odpowiednią atmosferę przez cały film. Chyba samo dopisanie muzyki wymagało najwięcej przygotowań.
Pana muzyka niesamowicie ewoluowała na przestrzeni lat… od elektroniki do niezwykle finezyjnej muzyki symfonicznej. Czy gdyby Pan mógł cofnąć się w czasie, którą ze swoich ścieżek dźwiękowych napisałby Pan jeszcze raz?
Nie ma takiej rzeczy, którą chciałbym napisać na nowo. Oczywiście w kategorii technologii byłoby lepiej napisać pewne rzeczy współcześnie, jednak w przeszłości zawsze tworzyłem z poczuciem, że komponuję najwłaściwszą muzykę do danego filmu. Nie jestem już w stanie cofnąć się do etapu analizowania po raz kolejny tej samej muzyki, dlatego w moim dorobku nie ma nic, co chciałbym napisać ponownie.
Słuchając Pana muzyki z filmów Hayao Miyazakiego można znaleźć wiele inspiracji europejskim folklorem. Słuchając „Podniebnej poczty Kiki” czy „Porco Rosso” i tych pięknych walców, przed oczy cisną się obrazy francuskiej, włoskiej a nawet greckiej prowincji. Jaki instrument, bądź rytm jest dla Pana najbardziej charakterystycznym reprezentantem Polskiej muzyki?
Japonia ma bardzo długą historię, podobnie zresztą też kraje Europy. Każdy z nich to odmienna kultura i jestem pod ogromnym wrażeniem głębi każdej z nich. W dzieciństwie słuchałem dużo muzyki klasycznej i myślę, że to również ujawnia się w moich pracach. Dla mnie muzyka Szkocji i okolic Irlandii jest bardzo naturalna, dlatego w swoich pracach często sięgam po te brzmienia. Jeśli chodzi o polski instrument… znam mazurki i polonezy, szczególnie te Chopina, ale nie jestem pewien co do tych bardziej tradycyjnych.
W Polsce jest Pan niezwykle ceniony za swoją muzykę do filmów Takeshiego Kitano. Czy współpraca z nim była trudna? Czego Kitano oczekiwał od muzyki w swoich filmach i jak radził sobie Pan z tymi oczekiwaniami?
Takeshi Kitano nie dawał mi prawie żadnych instrukcji, dlatego było to łatwe i trudne jednocześnie. Nie używał w swoich filmach wiele muzyki, ale kiedy już to robił podkładał ją w bardzo długich ujęciach, dzięki czemu czułem, że naprawdę doceniał moją pracę. Nauczyłem się od niego, że powinienem unikać muzyki zbyt mocno uwypuklającej emocje. Dzięki temu mogłem powrócić do swoich źródeł jako kompozytor minimalistyczny. W rezultacie wierzę, że moja muzyka pasowała do filmów Kitano.
W jednym ze swoich ostatnich filmów „Pożegnania” („Okuribito”) wykorzystał Pan melodię „Ave Maria” Jana Sebastiana Bacha. Uważam to za genialne posunięcie, które wprowadziło do filmu uniwersalne poczucie sacrum, czyniąc go bardziej zrozumiałym dla zachodniego widza. Czy taki był zamiar? Kto wpadł na ten pomysł?
To był pomysł reżysera.
Jednym z Pana ostatnich dzieł jest muzyka do gry stworzonej przez Studio Ghibli. Czy to Pana pierwsza muzyka do gry? Czym różni się komponowanie muzyki do gry od komponowania do filmu?
To już moja druga przygoda z komponowaniem muzyki do gry. Tym razem jednak gra była dopiero w fazie projektowania, poza tym sam nie gram zbyt dużo, dlatego poprosiłem producentów żeby przedstawili mi zarys fabuły albo listę tego, czego oczekują od muzyki. Napisałem muzykę bazując a wizji, jaka wynikała z tych informacji, dlatego w zasadzie nie tworzyłem ze świadomością, że będzie to muzyka do gry wideo. Skomponowałem utwory, które same ułożyły się w muzyczną historię. Kiedy ostatnio przesłuchałem je jeszcze raz, okazało się, że wyszła z tego świetna suita symfoniczna, którą chciałbym wykonać kiedyś na koncercie.
Jest Pan kompozytorem, pianistą oraz dyrygentem. Pracował Pan z wieloma orkiestrami na całym świecie… Jak z tej perspektywy ocenia Pan współpracę z polskimi muzykami podczas wczorajszego koncertu? Czy każda orkiestra ma swój charakter?
Dźwięk jaki wydawała z siebie orkiestra był niezwykle mocny. Miałem wrażenie, że każdy muzyk pracuje z niezwykle wielkim zaangażowaniem. Gdybym chciał przesłuchać każdego z nich z osobna, jestem przekonany że byłbym niezwykle zadowolony z tego w jaki sposób gra swoją partię. W Japonii członkowie orkiestry zwracają przede wszystkim uwagę na to, żeby się nie pomylić i wszystkie swoje zadania wykonać bezbłędnie. Natomiast w Polsce oczywiście muzycy też zwracają na to uwagę, ale mam wrażenie, że ponad tą prawidłowość wykonania przedkładają to aby tworzyć razem zgrany zespół. To jest bardzo cenne. Jako zespół polska orkiestra pracuje naprawdę świetnie.
Podczas koncertu muzyce z Pana najnowszego filmu „Akunin” towarzyszyły zdjęcia z tragedii, która niedawno wydarzyła się w Japonii. Trzęsienia ziemi. Co robił Pan w chwili gdy miało miejsce to wydarzenie? Jakie towarzyszyły temu emocje?
Ostatnio bardzo dużo występuję wykonując i dyrygując utwory, które sam skomponowałem – szczególnie minimalistyczne, a więc z gatunku, który bardzo lubię. Zawsze podczas koncertu staram się coś przekazać publiczności, wyrazić coś konkretnego. Tym razem program koncertu składał się w całości z utworów muzyki filmowej. Właściwie można by ten program potraktować jako rozrywkowy. Chciałem jednak podczas tego koncertu móc też powiedzieć coś od siebie – zarówno jako twórca, kompozytor jak i obywatel Japonii. Uznałem, że właśnie nadszedł taki moment w historii mojego kraju, że powinienem coś powiedzieć na temat całej tej tragedii, a także wyrazić wdzięczność tym wszystkim, którzy nas podtrzymywali na duchu i udzielali wsparcia w tych bardzo ciężkich chwilach.
Jakie są Pana wrażenia po spotkaniu z Polską publicznością?
Byłem zaskoczony reakcją polskiej publiczności. W tak ogromnej Sali, która miała także nietypowy, długi kształt, miałem wrażenie, że po dwóch godzinach koncertu ci słuchacze będący gdzieś z tyłu stracą chęć słuchania i nie będą się tak koncertować. Tymczasem było zupełnie inaczej. Reakcja ludzi była cudowna aż do ostatniego momentu i wybrzmienia końcowego utworu. Miałem wrażenie, że wszyscy byli niezwykle skoncentrowani, uważnie patrzą w moją stronę, słuchają z zainteresowaniem mojej muzyki. Byłem tym naprawdę zaskoczony i bez wahania mogę powiedzieć, że polska publiczność jest fantastyczna.
Co najbardziej zapamięta Pan ze swojego pobytu w Krakowie?
Kraków to piękne i cudowne miejsce. Bardzo dużo zielenie, ludzie mieszkają tutaj otoczeni przyrodą – to najbardziej rzuciło mi się w oczy. Jeszcze jedna ważna rzecz, o której chciałbym powiedzieć… teraz w Japonii jest oczywiście wiele problemów. Mieliśmy trzęsienie ziemi, mamy wielkie problemy z elektrowniami jądrowymi, ale myślę że Japończycy wiele problemów sami sobie stworzyli. Ta pogoń za zyskiem, nadwyżki energii elektrycznej, nadmiar wszelakich produktów, które otaczają nas ze wszystkich stron a z których tak naprawdę się nie korzysta. Myślę, że życie w takim mieście jak Kraków przebiega zupełnie inaczej. Jesteście spokojniejsi, bardziej zrelaksowani. Mam nadzieję, że teraz kiedy Japonia otrzymała taki potężny cios, gdy tylu ludzi przepłaciło to życiem a duża część kraju musi zostać odbudowania, cały naród odrodzi się. Wierzę, że to odrodzenie nie pójdzie już tą samą głupią, amerykańską drogą pogoni za pieniądzem jak do tej pory, a bardziej zastanowimy się nad tym jak godnie i szczęśliwie żyć.
0 komentarzy