"Przyczajony tygrys, ukryty smok" słusznie zawładnął kinami i świadomością widzów na przełomie 2000 i 2001 roku. Dzieło Anga Lee nawiązujące do klasycznych produkcji rodem z Chin i Hong Kongu goszczących na ekranach lata temu przedstawia świat, w którym zasady fizyki nie obowiązują, a najbrutalniejsze walki mają bliżej do poezji niż mordobicia. Dwuwątkowa historia legendarnego mistrza sztuk walk Li Mu Bai i młodej, tajemniczej arystokratki Jen. Zemsta, miłość, przyjaźń, szacunek… w filmie tajlandzkiego reżysera można dopatrywać się najróżniejszych emocji, opowieści, morałów. Podobnie powinno być ze ścieżką dźwiękową, dlatego też na długo przed postprodukcją zastanawiano się, kto powinien być jej autorem. W jakim kierunku powinna podążać? Musiał to być kompozytor, który potrafiłby za pomocą instrumentów oddać specyfikę i charakter filmu, na spółkę z obrazem tworzyć epicką historię, a poza nim opowiadać o niezwykłych czasach i przeżyciach bohaterów Anga. Wybór padł na Tan Duna, Chińczyka, z niewielkim filmowym doświadczeniem, ale światowym uznaniem w komponowaniu muzyki klasycznej. I powiem to od razu, muzyka to doskonała w każdym calu.
Soundtrack do "Przyczajonego tygrysa…" w żadnym razie nie jest pompatycznym zbiorem dźwięków, pełnym wyniosłych tematów przewodnich. Nie ma tu potężnych męskich chórów, ani 120-osobowej orkiestry symfonicznej. Zapomnijcie o syntezatorach i jakiejkolwiek elektronicznej ingerencji, Oprawa muzyczna tego filmu to zbiór kameralnych, niezwykle emocjonalnych utworów, wyszukanych tematów scenicznych będących fenomenalnym efektem pracy dwóch chińskich osobowości muzyki – wiolonczelisty Yo-yo Ma i oczywiście wspomnianego wcześniej Tan Duna. Jest to jedna z najbardziej egzotycznie brzmiących ścieżek dźwiękowych, jaką w życiu słyszałem.
Muzyka oddaje każdy element filmu. Zarówno dramat, akcję, przygodę jak i romans, zachowując przy tym niespotykaną spójność. Kompozytorowi udało się zachować proporcje między orkiestralnym wykonaniem, a minimalistycznymi melodiami na dwa, albo nawet jeden instrument, które są niczym innym jak pauzą, przeciwwagą dla właściwej linii melodycznej. To połączenie najlepiej chyba obrazuje "Yearning Of The Sword", czy niezwykle wzruszający "Eternal Vow" – pierwsza połowa to popis wspaniałej orkiestry, druga to natomiast partia solowa na wiolonczelę Yo-yo Ma. Ten sławny, chiński mistrz tego instrumentu naznaczył swoją obecnością niemal cały soundtrack. W kapitalny sposób przekazuje wszystkie przeżycia i emocje towarzyszące projekcji filmu – przykładem niech będzie przeszyty smutkiem i tragedią temat miłosny (który notabene można uznać za główny filmu). Poznajemy go już w "Crouching Tiger, Hidden Dragon" (swoistej suicie zawierającej wszystkie tematy).
Nie mniejsze wrażenie wywołują wszystkie melodie obrazujące odbywające się na ekranie walki. "Night Fight" ilustrująca nocną potyczkę cienkimi uliczkami i na dachach między Yu Shu Lien, a złodziejem miecza. W tym utworze, a także już w mniejszym stopniu w "Desert Capriccio" i "The Encounter" silnie akcentowane są różnego rodzaju bębny, kotły i inne orientalne instrumenty perkusyjne. Chińczyk wyznacza nimi niejako tempo akcji. Uderzenia bębnów akcentują ciosy, a partie fletów i piszczałek dodatkowo podkreślają każdy rytm ("To the South"). Poza "Night Fight" na płycie jest jeszcze jeden warty uwagi utwór ilustrujący walkę – "Through Bamboo Forest". Jego niezwykłość polega na tym, że to jedna ze spokojniejszych pozycji w albumie. Delikatne smyczki, czy sekwencje wiolonczeli: wszystko niezwykle uspokajające, poruszające, piękne. Aż trudno uwierzyć, że słuchając tego utworu przed oczami staje nam obraz walki pośród drzew. Najbardziej jednak emocjonującą melodią – chyba najpiękniejszą – jest "Yearing the Sword". Rozpoczyna się subtelnym wejściem na flet, do którego delikatnie dołącza wiolonczela Yo-yo Ma. Razem budują niezwykle romantyczną atmosferę – bardzo odprężający temat.
Oprócz orientalnych piszczałek i typowych dla chińskiej kultury kotłów, Tan Dun skorzystał z jeszcze jednego bardzo charakterystycznego instrumentu, mianowicie z ehru. To coś na kształt gitary, tylko że w odróżnieniu od powszechnie znanej (nazwijmy ją "tradycyjną"), ehru ma jedynie dwie struny. Stanowi ona ciekawy kontrast dla przeważających na płycie instrumentów perkusyjnych i dętych, oraz oczywiście wiolonczeli. Kompozytor wykorzystał ją między innymi w "The Encounter" i "A Wedding Interupted". Ten ostatni zasługuje na szczególną uwagę. Bardzo dynamiczny i mocny, z początku nawet podchodzący pod underscore, napisany w pełni na orkiestrę symfoniczną (wyjątek w tej ścieżce dźwiękowej). Szybkie partie smyczkowe, atakujące zewsząd "agresywne" trąbki, a w oddali nieco spokojniejszy temat, przypominający ten z "Crouching Tiger, Hidden Dragon".
Płytę kończą "Farewell" i dwa wokale. Ten pierwszy utwór jest chyba najbardziej refleksyjny spośród całego score'u, co szczególnie się objawia w połączeniu z obrazem. Łączy on w sobie wszystko, co najlepsze w tej ścieżce dźwiękowej. Są w oddali bębny, jest ehru, są i skrzypce, a na pierwszym planie doskonale współpracujące ze sobą flet i wiolonczela. Przepiękna melodia, wzruszająca – mój absolutny faworyt. Na koniec słowo o wspomnianych wcześniej utworach wokalnych. "A Love Before Time" w dwóch wersjach językowych. Gdy po raz pierwszy słuchałem wydania, byłem przekonany, że podobny śpiew (tym bardziej w języku angielskim) jest kompletnie nie na miejscu. Zdanie szybko zmieniłem. Zarówno wersja mandaryńska napisana przez Kevina Yi i angielska Jamesa Schamusa z wokalem CoCo Lee, amerykańskiej piosenkarki chińskiego pochodzenia, to jedna z najlepiej podsumowujących score piosenek promujących film, jakie słyszałem. Jest to tym bardziej zaskakujące, bo nawet laik odnajdzie w nich bardzo popowe klimaty.
Tan Dun stworzył niezwykle poetyckie dzieło pełne niespotykanej dotąd etniki i charakterystycznych dla starożytnej dalekowschodniej kultury instrumentów. Udało mu się dopełnić obraz i oddać jego piękno poza nim. Słuchanie tej płyty to rozkosz dla uszu. Na koniec tylko rada, jeśli muzyczny styl "Przyczajonego tygrysa, ukrytego smoka" nie przypadł Ci za pierwszym razem do gustu, polecam odsłuchanie tych piętnastu utworów jeszcze ze dwa razy. Gwarantuję, że zmienisz do niego stosunek.
0 komentarzy