Każdy zapewne zna powiedzenie mówiące, że pod latarnią jest zawsze najciemniej. Ostatnio miałem okazję przekonać, że sporo w tym jest prawdy, także w kontekście muzyki filmowej. Większość osób emocjonuje się starszymi lub nowszymi dokonaniami kompozytorów zza oceanu, nie dostrzegając tego, co jest na wyciągnięcie ręki. Amerykańscy kompozytorzy muzyki filmowej są jednymi z najbardziej znanych na świecie nie tylko ze względu na swoje umiejętności, ale przede wszystkim, dlatego że są częścią wielkiej marketingowej maszynerii, która napędza Hollywood. To właśnie ona sprawia, że dostrzegane są kiepskie, ale dobrze promowane ścieżki dźwiękowe zza oceanu, a prawdziwe europejskie perełki gdzieś przepadają. Jedną z takich perełek muzyki filmowej miałem ostatnio okazję usłyszeć w niemieckim filmie "Biała Masajka".
Autorem tej ścieżki dźwiękowej jest szwajcarski kompozytor Niki Reiser. To dość mało znany twórca, który w latach 1980 do 1984 studiował na słynnej uczelni Berklee School Of Music w Bostonie, którą ukończyło wielu znanych kompozytorów muzyki filmowej… Jak sam wspomina w jednym z wywiadów, zawsze inspirowała go muzyka takich twórców jak Ennio Morricone i Jerry Goldsmith. Ostatecznie Niki postanowił pójść w ich ślady i także zaczął komponować ścieżki dźwiękowe. Początkowo były to skromne filmy kręcone w Szwajcarii. Później Reiser przeniósł się do Niemiec gdzie zaczął pisać muzykę do bardziej znanych obrazów. Zaczął także otrzymywać nominacje do licznych nagród, a na swoim koncie ma obecnie takie wyróżnienia jak German Film Award, Bavarian Film Award czy Swiss Filmmusic Award.
Niki Reiser do komponowania ścieżki dźwiękowej do filmu "Biała Masajka" zabrał się dość wcześnie, a to dlatego, że wymagało to wielu przygotowań. Akcja filmu rozgrywa się w Kenii wśród Masajów. To oczywiście musiało znaleźć jakieś odzwierciedlenie w muzyce, tym samym Niki komponowanie tej ścieżki dźwiękowej rozpoczął od poszukiwania muzyki typowej dla folkloru Kenii. W pewnym sensie kompozytor miał nieco ułatwione zadanie, dlatego że kilka lat wcześniej napisał muzykę do filmu "Nigdzie w Afryce". Tam także wykorzystał muzyczne elementy charakterystyczne dla tego kontynentu. Różnica między tymi dwoma ścieżkami dźwiękowymi polega jedynie na tym, że w przypadku "Białej Masajki" te etniczne motywy są bardziej symboliczne. Mimo wszystko ta muzyka jest oparta na zespole smyczkowym i typowo europejskiej harmonice. Natomiast różnego rodzaju śpiewy i dźwięki pochodzące z kultury afrykańskiej przewijają się gdzieniegdzie nadając muzyce charakterystycznego klimatu. Podobne zadanie ma także bardzo szybki rytm zaznaczany przez różne tam-tamy i inne nietypowe instrumenty perkusyjne. Takie dziwne połączenie muzyki klasycznej i etnicznej są w muzyce filmowej bardzo częstym zjawiskiem. Jednak nie często zdarza się usłyszeć to w tak dobrym wykonaniu…
Taka konwencja tej ścieżki dźwiękowej jest także wynikiem pewnego nawiązania do fabuły filmu. Otóż "Biała Masajka" to obraz oparty na faktach opowiadający historię pewnej Szwajcarki. Podczas swojego pobytu w Kenii zakochuje się ona w Masajskim wojowniku i postanawia wyjść za niego za mąż. A więc mamy tutaj konfrontację dwóch światów i kultur – europejskiej i afrykańskiej. I to właśnie ten wątek jest myślą przewodnią całej ścieżki dźwiękowej. Reiser łączy w unikalny sposób klasyczne harmonie i smyczki z afrykańską rytmiką oraz śpiewami. Oczywiście w takiej koncepcji nie ma zasadniczo nic nowatorskiego. Wielokrotnie inni kompozytorzy tworzyli podobne połączenia z Johnem Williamsem i jego "Amistad" na czele. Jednak w przypadku "Białej Masajki" kompozytorowi udało się tchnąć w tę muzykę niepowtarzalnego ducha świeżości.
Początkowo, kiedy jej słuchałem, do głowy przychodziły mi porównania z "Wiernym Ogrodnikiem" Alberto Iglesiasa. Zwłaszcza kilkanaście początkowych sekund soundtracku wydaje się być niemal identyczne. Jednak wraz z upływem czasu wszelkie podobieństwa znikają. Przede wszystkim muzyka Reisera jest bardziej spójna. Mimo że mamy tutaj dwa różne muzyczne światy, to przeplatają się one tworząc niezwykle zgrabne i miłe dla ucha formy. Do zdecydowanie najlepszych kompozycji należą takie jak "Busfahrt Nach Maralal", "Der Lange Weg", "Der Abschied" czy "Lemalian Fährt Jeep". Zwłaszcza ta pierwsza swoją dynamiką i melodyjnością zapada na długo w pamięć. Pojawia się w nim świetny temat przewodni, który później przewija się jeszcze w kilku kompozycjach. Oczywiście ciekawa forma muzyki nie jest wszystkim, co można tutaj znaleźć. Niki Reiser wlał w swoje dzieło mnóstwo emocji, które nadają jej niezwykłej głębi. Podobnie jak Alberto Iglesias, Reiser osiąga to skromnymi dźwiękami wiolonczeli, ale i fortepianu, co można usłyszeć w "Hotel Mombasa"…
Jak dla mnie jest to muzyka kompletna. Nie wyobrażam sobie, co kompozytor mógłby zrobić żeby brzmiała ona jeszcze lepiej. Pojawia się tutaj, co prawda kilka kompozycji mniej wyrazistych, pełniących w filmie funkcję takiego rozmytego tła, jednak kompletnie nie obniżają one noty płyty jako całości. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że są one bardzo użyteczne, bo wprowadzają na albumie pewien rytm. I to jest kolejna zaleta tego krążka – bardzo dobra konstrukcja. Płyta ma optymalną długość a odpowiednie rozplanowanie materiału muzycznego sprawia, że kompletnie się nie nudzi. Tym samym polecam tę płytę bez najmniejszego wahania.
0 komentarzy