Jakim cudem Prime Video nie jest popularne w Polsce? Nie wiem, bo znajdujące się tam oryginalne produkcje nie są gorsze od takiego Netflixa, a nawet potrafią go przebić. Takie jest choćby zrealizowane w formie animacji rotoskopowej „Undone”. To historia młodej kobiety, którą nawiedza nieżyjący od 20 lat ojciec i prosi ją o pomoc. Pojawia się wiele elementów z fantastyki (zmiana czasu oraz przestrzeni), zaś klimat jest bliski książek Philipa Dicka, gdzie rzeczywistość poddawana jest w wątpliwość. Całość wygląda znakomicie, jest kapitanie zagrana i z każdym odcinkiem scenariusz zaskakuje aż do niejednoznacznego finału.
Do tego całego surrealistyczno-onirycznego świata musiała dopasować się muzyka. I tu pojawia się nowa dziewucha na osiedlu, czyli Amie Doherty. Kompozytorka do tej pory pisała głównie do filmów krótkometrażowych oraz pracowała jako orkiestrator przy ścieżkach autorstwa Jeffa Russo, jak „Fargo”, „Legion”, „The Umbrella Academy”, „Star Trek: Discovery” czy „Lucy in the Sky”. Ten serial to pierwszy tytuł, który ustawił autorkę na orbicie zainteresowań.
Muzyka ma niejako pokazać dwa oblicza głównej bohaterki. Jej dzień powszedni, pełen monotonnych wydarzeń oraz rytuałów to pierwsza twarz soundtracku. Druga to jej relacje z ojcem oraz odkrywanie swoich mocy. Nie należy się jednak spodziewać fajerwerków, bo jest to score bardzo delikatny, ze skromnym instrumentarium. Dominują skrzypce i fortepian, które wydają się być już ogranym zestawem, więc co można stworzyć za pomocą tych rzeczy? Wiele.
Codzienność jest tutaj odczuwalna przez monotonne wokalizy wplecione do subtelnych oraz brzmiących troszkę bajkowo momentów – jak w ubarwionym dźwiękami cymbałków „Monotonny of Life”, skocznym „Greeting Kids” czy tworzącym bardziej senny klimat „Caught in a Weird Loop”. W tym drugim dzwonki oraz wokalizy przeplatane są z zapętlonymi dźwiękami fortepianu i wiolonczeli. Jest też dość dziwaczne „Quantum Carrot”, gdzie głosy zmieniają swoje tempo, a nawet zostają zniekształcone.
Relacja Almy z ojcem ma nieco melancholijny posmak. Tutaj pierwsze skrzypce gra tęsknie brzmiąca wiolonczela w „Trick or Threating” z fortepianem w rytmie walca; pierwsza, wyciszona część „The Life You Were Living”, gdzie w tle przygrywa taktownie fortepian (podobnie jak w „Why I Caused the Accident”) czy potrafiące chwycić za serce „Learning English”. To emocjonalny kościec tej muzyki, która swoje zadanie wykonuje bez zarzutu.
Nie oznacza to jednak, że Doherty nie próbuje eksperymentować z formą. W końcu trzeba podkreślić muzycznie ten zwichrowany świat. Pierwszym sygnałem, który go zwiastuje jest znowu wiolonczela – tym razem gwałtowniejsza, nie mogąca się zatrzymać („A Life Without Limitations”, „Caught in a Weird Loop”). Drugim elementem są wszelkiego rodzaju zabarwienia: uderzenia dzwonków („Why I Caused the Accident”), flety jakby z krajów Ameryki Południowej („Flower Garden”) lub zdeformowane wokale (rozpędzone „Doing the Rounds” opisujące próbę ucieczki bohaterki ze szpitala). To bardzo pomaga w budowaniu atmosfery, nawet jeśli nie wszystkie utwory potrafią przyciągnąć naszą uwagę („Naked”, „Paschal Candle”).
Jeszcze ciekawsze jest samo wydanie muzyki. Płyta zawiera niecałe 25 minut muzyki, z czego niemal wszystkie utwory oscylują w czasie 1-2 minut. Innymi słowy jest tu bardzo niewiele materiału, ale jednocześnie nie ma pozwala on na nudę. Czas mija bardzo szybko, muzyka wręcz płynie i – mimo swej różnorodności – jest spójna oraz potrafi zaangażować, stawiając na kilka pięknych fragmentów. Skromne, ale nie pozwalające o sobie zapomnieć przeżycie.
0 komentarzy