Carter Burwell ma pecha. Już drugi raz jego ścieżka dźwiękowa, mimo świetnego przyjęcia przez słuchaczy i krytyków, nie została dopuszczona do oscarowej rywalizacji. Powód ten sam: oparcie się na materiale skomponowanym wcześniej. Tym razem chodziło o protestanckie hymny z XIX wieku. Burwell w różnych wypowiedziach podkreślał ich znaczenie przy opracowywaniu ścieżki, on i bracia Coen byli zgodni, że stanowią wręcz idealne tło dla ich nowej opowieści. Decyzja Akademii może szczególnie irytować, ponieważ Burwell rzadko ma okazję się popisać, komponując do obrazów słynnych braci – zwolenników ograniczonej roli muzyki w filmie. W "Prawdziwym męstwie" znalazło się jednak na nią sporo miejsca. Nic w tym dziwnego, western to w końcu gatunek z długą, muzyczną tradycją i zignorowanie jej byłoby błędem. Szczególnie, że nowy film Coenów, chociaż gra z konwencją westernu, składa mu także hołd. To zobowiązuje.
Ani Burwell, ani Coenowie nie mylili się. Wykorzystanie sędziwych, amerykańskich pieśni było strzałem w dziesiątkę. Nie tylko stanowią one istotne pogłębienie treści tego wspaniałego obrazu, ale także okazują się bardzo filmowe, bijąc na głowę wiele oryginalnych tematów. Stanowią też sam trzon ścieżki Burwella. Pod tym względem zarzut wysunięty przez Akademię jest słuszny. Tak, to nie jest w dużej mierze autorski materiał. Hymny stanowiły nie tylko inspirację dla kompozytora, ale także w wielu wypadkach żywcem przeniesiono ich linię melodyczną.
Główny motyw filmu tworzy fantastyczna pieśń "Leaning on the Everlasting Arms". Pojawia się już w pierwszym utworze, a potem towarzyszy słuchaczowi przez całą ścieżkę w rozmaitych aranżacjach, chociaż dominuje w wersji na fortepian, najważniejszy zresztą instrument całej partytury. Ze względu na częstotliwość pojawiania się tego motywu, Burwell na najwięcej sobie względem niego pozwala, nadaje mu bardziej indywidualny kształt. Czasem także wykorzystuje tylko fragment albo charakterystyczne połączenie nut (jak w znakomitym, epickim początku "One Against Four", czy humorystycznym "Talking to Horses"). Dla podkreślenia znaczenia "Leaning…" w kontekście filmu i muzyki, pojawia się ona w wykonaniu Iris DeMant przy napisach końcowych i zamyka ścieżkę w wersji nieco skróconej w stosunku do oryginalnej. Niestety mają ją szansę wysłuchać jedynie ci, którzy zdecydują się na zakupienie wersji elektronicznej. Z tajemniczych dla mnie przyczyn nie znalazła się bowiem na krążku.
Pozostałe hymny mają już mniejsze znaczenie. Na pierwszy plan wysuwa się jeszcze "Talk About Suffering" o leniwym, bardzo westernowym charakterze, znacznie bardziej przy tym epicko orkiestrowane poprzez chociażby wykorzystanie rogu. Co ciekawe, motyw ten nie pojawia się w… "Talk About Suffering", gdzie wykorzystane jest ponownie "Leaning on the Everlasting Arms". Niemal całkowicie przekopiował Burwell linie melodyczne z utworów "Gloryland Way" i "What a Friend We Have in Jesus" (odpowiednio "Little Blackie" i "A Quarter Century"), tworząc osobne, zamknięte całości, niezwiązane przy tym z wiodącymi tematami – idea ostatnio zapominana przez kompozytorów muzyki filmowej.
Wszystkie te większe lub mniejsze zapożyczenia stawiają oczywiście pod znakiem zapytania oryginalność ścieżki Cartera Burwella. Amerykańska Akademia Filmowa uznała, że posunął się za daleko i trudno ją za to krytykować, zważywszy, że utwory pozbawione wsparcia muzyki źródłowej wypadają raczej blado. Z drugiej zaś strony warto zwrócić uwagę, jak pomysłowo zostały one wykorzystane, jak wspaniale wpisane w poetykę gatunku. Burwell nie idąc w przesadne naśladownictwo jego mistrzów, subtelnymi środkami kreśli atmosferę jednoznacznie kojarzącą się właśnie z westernem, zachowując przy tym niezwykłą liryczność, skromność i swego rodzaju intymność kompozycji. Stąd rodzą się wątpliwości, czy powinny być dostrzegane kompozycje na wskroś oryginalne, czy raczej wnoszące dużo do obrazu nawet za cenę zapożyczeń (jak chociażby fantastyczne "Moulin Rouge!" Craiga Armstronga). Zważywszy jak często nominowane są za muzykę filmy, gdzie duże znaczenie ma muzyka źródłowa, nawet nie przetworzona, a po prostu wykorzystana, skłaniałbym się ku drugiemu rozwiązaniu. A może powinna zostać przywrócona kategoria: "Best Music, Scoring of Music, Adaptation or Treatment"? Myślę, że kwestia warta jest refleksji, bowiem swobodne korzystanie z muzycznego dorobku kultury światowej (niezależnie czy wysokiej, czy niskiej) może, jak w przypadku "Prawdziwego męstwa", doprowadzić do wspaniałych rezultatów, a zarazem wpuścić do świata muzyki filmowej nieco świeżego powietrza. I powiem szczerze, życzyłbym sobie, żeby Amerykańska Akademia Filmowa, jak i inne gremia przyznające rozmaite nagrody, mimo pewnego ryzyka, raczej wspierały to zjawisko niż je hamowały, bowiem w obecnej sytuacji, nieco paradoksalnie, to właśnie zapożyczenia mogą być dowodem oryginalności.
0 komentarzy