„Trine” to jedna z ciekawszych gier zręcznościowych, w jakie było mi dane zagrać. W skrócie chodzi o to, żeby powstrzymać zło w królestwie po śmierci monarchy. Do realizacji zadania wbrew swojej woli (a dokładniej za pomocą magicznego artefaktu zwanego Trójnią) zostają wybrani: czarodziej Amadeusz, rycerz Pontiusz i złodziejka Zoya. Mechaniką przypominała ona stare „The Lost Vikings”, jednak tutaj postacie się zmienia w zależności od sytuacji, a osadzenie w realiach średniowiecznych buduje klimat nie pozbawiony mroku oraz bajkowości. Klimat ten – poza grafiką – budowany jest także przez muzykę.
Zadania napisania ilustracji podjął się niejaki Ari Pulkkinen z mroźnej Finlandii. Sławę i rozgłos zyskał dzięki tematowi do gry „Angry Birds”. Ale tutaj miał większa robotę i zatrudnił zawodowych muzyków grających na takich instrumentach, jak wiolonczela, obój czy klawesyn. I czuć naprawdę baśniowy klimat, to muzyka jest tutaj tak naprawdę tłem do poszczególnych lokacji, oddaje ich poszczególny charakter.
Choć początek jest dość spokojny, to potrafi on urzec pięknymi dźwiękami – jak w „Academy Hallways”, gdzie klawesyn z plumkającymi skrzypcami i cymbałkami tworzą prawdziwą magię. Ale gdy trzeba, nie brakuje też podniosłych dźwięków („Wolvercote Catacombs” z chórem, delikatnymi cymbałami oraz solówką skrzypiec czy klawesynowe „Dragon Graveyard” pełne kotłów), odrobiny melancholii (piękne fortepianowe, przestrzenne „Crystal Caverns”), delikatności i humoru (szybki klawesyn w lekko walcowym „Throne of the Lost King”), a także znacznie mroczniejszego tonu (bębny w „Crypt of the Damned” czy „Forsaken Dungeons”). Jednak największe emocje i odrobinkę action score’u pod tym względem serwuje nam finał, czyli „Iron Forge” i krótkie, ale dynamiczne „Tower of Sarek”.
Co mnie uderzyło tutaj, to brak elektroniki, która jest praktycznie wszechobecna w dzisiejszych czasach. W dodatku całość jest bardzo przystępnie wydana i zawiera wszystkie melodie z gry. Owszem, zdarzają się słabsze momenty (otwierające album „Astral Academy” lub bardziej underscore’owy „Heartland Mines”), lecz nie ma ich zbyt wiele i nie psują frajdy z odsłuchu. W zasadzie trudno również stwierdzić jakikolwiek motyw przewodni, ale też nie stanowi to poważnej wady. W dodatku temat z menu gry został umieszczony na samym końcu, co może wydawać się dość dziwnym posunięciem (pojawia się on jeszcze w wersji alternatywnej oraz wersji z trailera).
Choć czas trwania całości może przerazić, to muzyka z „Trine” przypomina partytury z najlepszych produkcji fantasy. Zrobiona została z sercem, finezją oraz tą odrobiną magii, która w tego typu produkcjach jest wskazana. I kiedy wydawało się, że Pulkkinen nie przeskoczy tej poprzeczki, to wyszło „Trine 2” (patrz niżej). A ode mnie część pierwsza dostaje mocną czwóreczkę.
Pierwsze „Trine” odniosło wielki sukces, więc postanowiono przywołać złodziejkę, rycerza oraz czarodzieja, by znów ratowali królestwo. Tym razem jednak nasi herosi zostają wplątani w spór dwóch sióstr… Gra posiada ładniejszą i bardziej trójwymiarową grafikę, ale wszystko inne zostało po staremu. Nadal walczymy, rozwiązując przy okazji logiczne zagadki. I tak, jak w poprzedniej części, klimat jest też budowany przez muzykę, która pachnie średniowieczem.
I znów za muzykę odpowiada Ari Pulkkinen, który sprostał swojemu zadaniu tworząc magiczną i baśniową aurę, acz tym razem z nieco mroczniejszym klimatem. Zmianę tą słychać już w „Main Theme” – bardziej epickim, przebojowym walcem z fantastyczną solówka skrzypiec w środku. I po raz pierwszy muzyka nie tylko portretuje przestrzeń, w której toczy się akcja wydarzeń, lecz każdy temat dostaje każdy z bohaterów. Amadeusz jako czarodziej ma bardziej stonowany, choć pełen cymbałków oraz różnych dzwoneczków. Pontiusz jest mężny i waleczny, więc otrzymał dwuczęściowy „The Mighty Warrior Pontius” z podniosłymi trąbami i perkusją. Zaś Zoya posługuje się głównie sprytem, co dobrze oddaje „Thieves Guild” na fagoty, spokojne smyczki i żeńską wokalizę.
Drugą poważną zmianą są dwa tematy goblinów, z którymi musimy walczyć, a który pojawia się wraz ze stworami. Są to dość krótkie przykłady action score z dynamiczną perkusją i jej pochodnymi oraz wolnymi dętymi drewnianymi – choć ten drugi wydaje się znacznie intensywniejszy od pierwszego, to jednak oba są dość zbliżone do siebie nie tylko czasowo.
Reszta, jeśli chodzi o konstrukcję i instrumentarium, w zasadzie pozostała niezmieniona. Perkusja, flety, harfa, smyczki, cymbałki, które nadal tworzą bardzo niezwykłą atmosferę, jednocześnie budując napięcie. Wystarczy posłuchać chociażby uroczego „Waltz of the Temple Forest Elves”, gdzie czarujące cymbałki i wiolonczela wyznaczająca rytm, czy też powolnego „Mudwater Dale” z mocnymi uderzeniami perkusji oraz chórem.
Pojawia się tutaj także więcej muzyki stopniującej napięcie. Dominuje ona w środkowej części płyty, a perkusyjne uderzenia mogą przypominać dokonania Hansa Zimmera z lat 90. Słychać to mocno w „Mosslight March” – marszowy popis perkusji, skręcający w stronę tanga rozpisanego na smyczki i struny, czy „Petrified Tree” (flety, klawesyn). Innym takim przykładem jest dynamiczne „Snake, Oh It’s a Snake!” z celtyckimi dźwiękami dud i grzechotkami przypominającymi syk węża. Mimo perkusyjności a’la HZ., Pulkkinen jest na pewno lepszy aranżacyjnie i nie przynudza, choć jest parę mniej przyjemnych dźwięków (mroczne „Hushing Glove” z antypatycznymi klawiszami oraz perkusjonaliami kojarzącymi się z Jamesem Hornerem oraz utrzymane w podobnym tonie „Eldritch Passages”).
Finał jest natomiast znacznie spokojniejszy względem poprzedniej części, gdyż zaczyna się delikatnym i lirycznym „Icewarden Keep” z pięknym fortepianem i kobiecą wokalizą. Dopiero na sam koniec dostajemy potężny „The Giant Dragon”, portretujący konfrontację ze smokiem, z szybką grą smyczków oraz perkusji. A na wszelkie emocje wycisza temat główny w odmianie „Storybook Version”, brzmiącej, jak melodia z pozytywki.
Innymi słowy, druga część „Trójni” prezentuje się okazale i spełnia swoje warunki jako rozrywka dla umysłu. Także w warstwie muzycznej urzeka podobnie, jak poprzednia część – pełna jest rozmachu i średniowiecznego klimatu. I nawet jeśli pojawiają się elementy underscore’u, to w samej grze brzmi to fantastycznie, a wydanie i montaż albumu nie budzi żadnych zastrzeżeń. Całość tworzy natomiast naprawdę piękne, warte polecenia dźwięki. Tym samym część druga również dostaje mocne cztery.
Skoro już zabieracie się za gry, to pomyślcie o takich tytułach, jak „TES: Oblivion, Skyrim”, „Assassin’s Creed II”, „Mass Effect”.
Bardzo interesująca propozycja, którą na pewno rozważę. A może sam być napisał o muzyce z jednej ze wspomnianych gier?