„Rozdarta kurtyna” to typowy hitchcockowski thriller z wątkiem szpiegowskim, doborową obsadą (Paul Newman, Julie Andrews) oraz skomplikowaną intrygą. Jest to też film, który zakończył wieloletnią współpracę reżysera z Bernardem Herrmannem, gdyż muzyka maestro została uznana za zbyt mroczną (zastąpił go John Addison, którego ilustracja… nie pasowała do wydarzeń). I wydawałoby się, że dzieło Herrmanna pozostanie zapomniane…
Jednak w blisko dekadę od premiery score wydał w nakładzie limitowanym Elmer Bernstein, jako część ‘swojej’ kolekcji muzycznej, w której dyrygował nagraniami prac ówczesnych tuz gatunku. W rok później ten sam materiał wypuścił Warner, a następnie Varese Sarabande uraczyła melomanów swoją aranżacją rozszerzonego nagrania ścieżki (31 utworów), która ujrzała światło dzienne w latach 90., oczywiście pod batutą Joela McNeely. W nowym milenium do tematu powróciło Film Score Monthy, wydając re-recording serii partytur nagranych przez Bernsteina z lepszym dźwiękiem (12 płyt w limitowanej edycji 2000 egzemplarzy).
I jest to w dużej mierze dramatyczne dzieło, które zaczyna mocne uderzenie w postaci „Prelude”, gdzie kotły przerywane są szybką grą fletów i skrzypiec, a następnie do akcji wkraczają poważne dźwięki dęciaków. Muzyka przede wszystkim buduje napięcie i to w dwójnasób – bardzo powolną grą smyczków (ze szczególnym uwzględnieniem wiolonczeli), wspieranych przez różnego rodzaju flety, która towarzyszy nam niemal cały czas i najmocniej da się odczuć właśnie na samym początku albumu.
Drugim sposobem jest wykorzystanie trąbek, jako instrumentów wiodących („The Farmhouse” zaczynające się niczym nuta z polowania, czy nerwowe „The Killing” ilustrujące morderstwo, gdzie dęciaki gwałtownie wybuchają i powoli narastają). Przez dłuższy czas dominuje jednak dość spokojna ilustracja tła – taki snujący się underscore.
Pewnym rozluźnieniem od reszty ilustracji jest eleganckie „Valse Lente”, czyli – jak nazwa wskazuje – swoisty walczyk. To tym samym to wyjątek w mrocznym świecie Herrmanna, choć ten bywa na szczęście czasem ubarwiany (‘katarynkowe’ organy w „The Formula / The Corridor”).
O dziwo, ta muzyka prezentuje się ciekawie poza ekranem, choć wymaga od słuchacza odrobiny cierpliwości. Troszkę szkoda, że nie została ona wykorzystana przez Hitchcocka, gdyż, jak zwykle, sprawdziła by się w jego filmie bezbłędnie. I tylko za to ocena jest podwyższona.
0 komentarzy