Polska muzyka filmowa – to hasło tak naprawdę, chyba niewielu osobom coś mówi. Poza zaledwie kilkoma nazwiskami i bardziej znanymi soundtrackami, muzyka filmowa w naszym kraju ciągle pozostaje wielką niewiadomą. Postrzegana jedynie jako kolejny element filmu, zupełnie nie promuje swoich twórców, marginalizując talent kompozytorów do funkcji rzemieślnika. Płyty z polską muzyką filmową kilku ostatnich dekad mieszczą się na jednej, małej półce sklepu muzycznego, a wydanie każdego nowego soundtracku jest wielkim, zaskakującym wydarzeniem. Na szczęście od kilku lat takich wydarzeń jest coraz więcej. Na rynku pojawiają się nieustannie nowe płyty znanych i sprawdzonych twórców (Macieja Zielińskiego, Jana A.P. Kaczmarka). Jednak najbardziej cieszy fakt, że ostatnimi czasy wydawcy stawiają także na mniej znane nazwiska – takie, które dopiero budują swoją markę na naszym rynku. Piotr Mikołajczak, Piotr Komorowski, Grzegorz Daroń, Adrian Konarski, Łukasz Targosz czy Antoni Łazarkiewicz to najświeższe przykłady. Niedawno do tego grona w końcu dołączył Bartłomiej Gliniak. A wszystko za sprawą jego muzyki do filmu "Teah".
Ten intrygujący obraz powstał w wyniku współpracy artystów z czterech krajów: Chorwacji, Słowenii, Bośni i Hercegowiny oraz Polski. Opowiada on historię chłopca o imieniu Martin, który razem ze swoimi rodzicami zamieszkuje w pewnym magicznym lesie. Spokój tej niezwykłej rodziny burzy przybycie gości, wśród których znajduje się rówieśniczka Martina – Teah. Jakby tego było mało, do lasu wkraczają buldożery, które niszcząc piękną przyrodę, koło domu chłopca, będą budować drogę…
Bartłomiej Gliniak na polskiej scenie muzyki filmowej obecny jest już od kilku lat. To właśnie jego muzykę otrzymały takie filmy jak "Mój Nikifor", "Komornik" czy "Palimpsest". Teraz polscy entuzjaści muzyki filmowej mogą postawić na półce kolejny soundtrack tego kompozytora. Soundtrack, który pokazuje, że Bartłomiej Gliniak jeszcze nie raz miło zaskoczy nas swoją muzyką. "Teah" jest bowiem jedną z najciekawszych ścieżek dźwiękowych, jakie było mi dane wysłuchać w tym roku.
Najnowsze dzieło Bartłomieja Gliniaka jest niezwykle subtelne i wyważone. To muzyka, która dzięki skromnym dźwiękom i spokojnym melodiom pozwala się świetnie odprężyć i zanurzyć w zupełnie inny świat. Pod tym względem przypomina ona dokonania japońskich twórców, takich jak Hajime Mizoguchi ("Jih Roh: The Wolf Brigade") czy Joe Hisaishi ("The Sun Also Rises"). Sporo w niej nostalgii i smutku, które jednak co jakiś czas rozjaśniane są bardziej pozytywnymi brzmieniami. Duża w tym zasługa tematu przewodniego, który jest bardzo chwytliwy i charakterystyczny a zarazem elastyczny. Ta jedna melodia, dzięki zmianie kilku harmonii i instrumentarium, może przekazywać różne emocje, od smutku po beztroskę ("Teah – the main theme", "Happy childhood"). Dominującym uczuciem podczas słuchania tej muzyki jest jednak pewnego rodzaju mistyka i tajemniczość. Część kompozycji kreuje uczucie niepewności przemieszanej z baśniowością, znane chociażby z "Labiryntu fauna". Jest też w tej muzyce jakaś magia, którą do tej pory można było znaleźć jedynie w dziełach Zbigniewa Preisnera. Słuchając jej miejscami nasuwają się podobieństwa z "Tajemniczym ogrodem" i jego mistycznym brzmieniem opartym na solowych skrzypcach ("The beginning of a friendship"). Są to jednak tylko nieliczne skojarzenia, które nie odbierają dziełu Gliniaka oryginalności.
"Teah" to przede wszystkim muzyka akustyczna, w której niezwykle ważną rolę odgrywają intrygujące harmonie kreowane przez smyczki. Dopiero na nich pojawiają się instrumenty nadające całości posmaku rdzennego brzmienia środkowej i wschodniej Europy. To charakterystyka tej muzyki, która bardziej jest wyczuwalna niż zauważalna na konkretnych przykładach. Niewątpliwie powierzanie linii melodycznych takim instrumentom jak skrzypce, flet, gitara, harfa czy okaryna potęgują te wrażenie i kreują unikalną fakturę dzieła Bartłomieja Gliniaka. Znaczna część utworów na płycie to tekstury, trochę bezkształtne i enigmatyczne, kreujące u widza napięcie oraz poczucie niepewności ("Sprites – premonition of approaching danger", "Yellow marks"). Z drugiej strony ozdobą krążka są kompozycje bardziej charakterystyczne i melodyjne, prezentujące ciekawe tematy ("Happy childhood", "Sanja").
To muzyka, którą zdecydowanie warto poznać by zagłębić się w jej tajemnicze ale przyjazne brzmienia. Barłomiej Gliniak pokazuje w niej swój świetny warsztat i umiejętność pisania melodii, które doskonale wpisują się w filmową historię. Jednocześnie słuchając tej muzyki, odnosi się wrażenie, że wszystko jest na swoim miejscu. Kompozytor nie wciska tutaj '‘na siłę' instrumentów, motywów i form, które mogłyby zniszczyć tę misterną konstrukcję, a jednocześnie imponuje zasięgiem swojego doświadczenia. Oprócz orkiestry i charakterystycznych instrumentów usłyszymy tutaj bowiem także mroczną elektronikę. Płyta oczywiście miejscami umyka uwadze, głównie za sprawą niezbyt zajmującej muzyki tła. Jednak nawet mimo to, warto przesłuchać ją kilkukrotnie w całości, aby poczuć jej niezwykły klimat.
0 komentarzy