Tango i Cash
„…niezobowiązująca rozrywka…”
Okay. Let’s do this.
Film kumpelski to na tyle prosty samograj, że powstaje kilka takich produkcji rocznie. W większości niezbyt lubianych przez krytykę, ale zawsze ciepło odbieranych przez widownię. Nie inaczej było ze stworzonym w 1989 roku hitem „Tango i Cash” z Sylvestrem Stallone oraz Kurtem Russellem jako parą gliniarzy z wielkimi ego, a także wspólnym wrogiem, który wrabia ich w morderstwo agenta FBI. Film jest głupawy, z non stop rzucanymi żarcikami, spektakularnym finałem oraz masą schematów, ale dostarcza sporo frajdy.
W podobnym kierunku wydaje się iść muzyka Harolda Faltermeyera. W latach 80. ten niemiecki kompozytor specjalizujący się w brzmieniu elektronicznym pracował przy wielu kultowych dziełach pokroju „Gliniarza z Beverly Hills”, „Fletcha” czy „Top Gun”. Film Andrieja Konczałowskiego to jeden z jego ostatnich tytułów zrobionych na amerykańskiej ziemi. Na samo wydanie score’u trzeba było czekać aż do 2006 roku. Czy warto było?
Jest to czysto elektroniczna ilustracja, która czyni film jeszcze bardziej lekkim niż robota scenarzysty oraz reżysera. Syntezator syntezatorem syntezatora poganiał, ale nie można temu odmówić przebojowości i dużej radości twórczej. Już początek albumu daje nam dwa motywy związane z tytułowymi gliniarzami. Obydwa energiczne, a jednocześnie tak różne od siebie: dynamiczna fanfara (Tango w „Bus Chase”) oraz skoczna harmonijka (Cash w „Cash Intro”). Choć trzeba przyznać, że częściej pojawia się ta pierwsza inkarnacja. Ale jest jeszcze jeden temat, związany z gangsterami. Brzmi bardzo złowrogo, ma wolniejszy rytm oraz sporadycznie dodawane, przemielone dźwięki perkusji („Bad Guys Plot”, „Most Disturbing”).
Najważniejsza jednak jest tutaj akcja, a ta – choć zbudowana prostymi środkami – bywa efektowna, wręcz bombastyczna. Czasami prowadzona bardzo delikatnie, jak na początku „Stake Out / Set Up…”, gdzie klawisze próbują być azjatyckie w zacięciu, w tle mamy wokalizy oraz coraz bardziej dającą o sobie znać perkusję. Podobnie zaczyna się najdłuższy na płycie fragment, opisujący ucieczkę z więzienia, więc tempo zmienia się w nim jak w kalejdoskopie: od szybkich, wręcz skocznych jazd przez wyciszenie dające chwilę oddechu i rozpędzoną imitację smyczek, a kończąc na wariacji tematu Tanga z atakującymi uszy perkusjonaliami. Niemniej dominuje tutaj o wiele szybsze brzmienie – jak w okraszonym gitarami „Laundry Chute”, podkręconym strzałami syntezatorów „Fubar / Shock Teraphy”, zmierzającym ku finałowi „Off Road Battle” czy niepozbawionym udziwnień „Final Assault / The Bomb” z tykającą perkusją w okolicy środka oraz chłodnymi pasażami.
Jasne, czuć wiek tej muzyki, której styl o wiele lepiej rozwinie Hans Zimmer, lecz można tu odnaleźć wiele dobra. Jest nawet temat miłosny, brzmiący jak jakiś popowy numer z epoki (pianinko, falujące smyczki oraz perkusja) i prezentuje się nad wyraz solidnie. Choć „Tango i Cash” nie jest wymieniane wśród największych osiągnięć Faltermeyera, to stanowi przykład tego, co można było wtedy wycisnąć z prostego syntezatora. Niezobowiązująca rozrywka do filmu będącego niezobowiązującą rozrywką. Tylko tyle i aż tyle.
0 komentarzy