Gérard Krawczyk powrócił niedawno do kin z czwartą odsłoną filmowego cyklu "Taxi". Seria miała pozostać trylogią, tymczasem losy kierowcy odpicowanego Peugeota, miłującego prędkość nadświetlną i mieszanie się w kłopoty paryskiej policji, Daniela Moralesa, rosną do rozmiarów sagi. W czwórce bohatera i jego niezdarnego przyjaciela, detektywa Emiliena Coutant-Kerbaleca, czeka potyczka z rosyjską mafią. Już pierwsza część spotkała się z gromami ze strony krytyki, a każda następna była coraz gorsza. "Taxi" zarzuca się banalność, głupotę i nieumiejętne cytowanie amerykańskiego kina akcji. Na nieszczęście twórców, humor także pozostawia wiele do życzenia, trafiając w gusta jedynie najmniej wymagających widzów – vide spragnionych emocji 12-latków. Sama akcja zawiązana jest najprościej jak się da, a widowiskowość ograniczona zostaje do zmyślnych kraks samochodowych, żywcem skradzionych chociażby z "Blues Brothers". "Taxi 4" jest już prawdziwą katastrofą, bo zachowując wszystkie wady serii, pozbawione jest jeszcze jej zalet. Taksówki jest mało, a w zamian reżyser stara się zająć uwagę widza amatorsko nakreślonym kryminałem i "umca-umcającą" z głośników muzyką. Na szczęście pasuje do obrazu, dodając mu trochę kopa swoim dynamizmem, stając się w ten sposób jaśniejszą stroną tego nieudanego filmowego przedsięwzięcia.
Niestety, to co sprawdza się w filmie, nie zawsze godne jest uwagi na płycie. Szczególnie, że jej cena jest niemała, nawet jak na dość ekskluzywne wydanie. Na soundtrack składają się bowiem aż dwie płyty. Pierwsza zawiera dziewiętnaście tracków, a druga cztery bonusowe plus przeszło 45 minut dodatkowych materiałów filmowych, a więc teledyski utworów z filmu oraz wywiady z ich autorami. Prezent istotnie zacny, choć niestety dla wybrańców. Muzyka filmowa ma to do siebie, że jeśli nie pochodzi z animacji o zapędach musicalowych, raczej nie ma szans doczekać się polskiej wersji językowej. Tak więc bonusowa płyta przypadnie do gustu tylko osobom dobrze władającym francuskim, lub zagorzałym fanom wykonawców, którzy i bez językowego obycia znajdą przyjemność w gapieniu się na twarze swoich ulubieńców. Wszystkim filmikom towarzyszy muzyka, więc nie musi być to wcale takie nieprzyjemne. Jeszcze z technicznych uwag – płytka numer dwa ruszy bez problemu nawet na słabszym sprzęcie komputerowym bez napędu DVD, lub stacjonarnym odtwarzaczu DVD i VCD.
Pierwszy dysk otwiera jeden z ciekawszych kawałków, bardzo zgrabnie nawiązujący do pierwszej części "Taxi". Chodzi o niedawny hit wszystkich muzycznych stacji telewizyjnych, "Pump It" świętującej ostatnio triumfy grupy Black Eyed Peas. Kawałek wykorzystuje dobrze znany z "Pulp Fiction" i "Taxi" właśnie grecki motyw "Misirlou" w gitarowej wersji Dicka Dale. Udany cover świetnie nadaje się na dłuższe jazdy samochodem i każdego typu imprezę taneczną. Oryginalne głosy artystów w połączeniu z żwawą melodią powodują, że ciężko usiedzieć w fotelu, a podkręcenie głośności następuje podświadomie. Jeszcze ciekawiej wypada pozycja druga i trzecia. Odpowiednio "Quoi Qu'il Arrive" jednego popularniejszych zeszłorocznych artystów we Francji, Snipera, oraz "Symphonie d'Amour" świetnie się zapowiadającej młodej gwiazdki, Anissa'y Stili. Dwójka stanowi kwintesencję tego, co najlepsze we francuskim hip-hopie. Żwawy, wesoły bit i niespotykanie wdzięczny język, który pozwala artystom balansować między wpadającą w ucho melodią, a agresywnym brzmieniem. Z kolei kawałek Anissa'y to absolutna perełka łączenia gatunków. Artystka zaczyna przeciętnie rozmarzonym chórkiem stylizowanym na dziecięce głosiki, mocnym basem i typowym dla R&B brzmieniem. W pewnym momencie jednak podkład nabiera całkowicie nowego wyrazu, gdy dochodzi męski chór zamieniając szablonowy utworek w symfoniczny hymn doprawiony elementami rapu
Czwarty kawałek to już standardowe R&B w stylu Ashanti, czy Destiny's Child. Kobiecy głos i niezbyt wymagające muzycznie melodie z jednym dosłownie celem – wpaść w ucho. W kontekście filmu, pojawienie się podobnych kawałków jest uzasadnione. Mówimy wszakże o bezpretensjonalnej rozrywce. Dobry poziom utrzymuje się do piątej pozycji włącznie. J-Mi Sissoko i ich "Ghetto". Dynamiczny kawałek z chwytliwym refrenem i ciekawym bitem spodoba się każdemu miłośnikowi hip-hopowych brzmień i nie tylko. W zestawieniu ze sobą, te cztery utwory stanowią niebanalną obietnicę na solidną kompilację twórczości czołówki francuskiej sceny rapu i R&B. Niestety, dalsze przesłuchiwanie płyty obnaża jej monotonię i przeciętność. To co na początku zachwyca swoim francuskim rodowodem, po dziesięciu minutach staje się muzyczną udręką.
Nie pomaga obfitość w gwiazdy. Diam's, który przecież w jakiś sposób bił w 2006 roku rekordy sprzedaży, częstuje nas tu kompletnie asłuchalnym "Qui on Appelle?", podobnie Saïan Supa Crew i ich "Mets le Gaz" ("zdobiące" też menu drugiej płytki), ani młode, gorące nazwiska – El Matador niczym się nie wyróżnia, a Bakar brzmi jakby za dużo nasłuchał się chłopaków z Soundkail. Największy zawód sprawia jednak niemal niezauważalna obecność francuskiego undergroundu, którego przecież główną rolą powinno być odcięcie się od komercyjnej charakterystyki kompilacji i zróżnicowanie tej jednolitej papki. Mimo, że wyczuwa się różnicę między wspomnianym Sniperem, a np. Bouloxem, to konstrukcja soundtracku uniemożliwia jej uchwycenie w inny sposób jak przesłuchiwanie wyrywkowo utworów i ich bezpośrednie porównanie. Niemniej, bonusowa płyta, kilka ciekawszych kawałków i niezła koegzystencja z obrazem Krawczyka stanowią na korzyść wydania. Pamiętając jeszcze o sporym gronie fanów francuskiego rapu i osobach, którym w odbiorze dodatków na płycie drugiej nie przeszkodzi bariera językowa, nie pozostaje mi nic innego, jak zrezygnować z dwóch nutek i postawić trzy.
0 komentarzy