Robert Forster bada okoliczności śmierci brata, który ginie podczas jednej ze swoich odważnych scen kaskaderskich… Tak pokrótce przedstawia się fabuła tego zapomnianego filmu Marka Lestera, który parę lat później zasłynął kultowym „Commando”, jakiemu siły rażenia „Kaskaderzy” mogą jedynie pozazdrościć. Mimo rzadko eksploatowanego w kinie tematu oraz całkiem przyjemnego humoru, jest to bardzo letnia produkcja, która niespecjalnie wciąga i kompletnie nie wykorzystuje swego potencjału.
Potencjał ten niejako uciekł także kompozytorowi, który w owej chwili stawiał na dużym ekranie swe pierwsze poważne kroki. Michael Kamen, bo o nim mowa, stworzył co prawda muzykę bez problemu działającą na ekranie, ale niezbyt charakterystyczną – typowo dramatyczną tapetę tła, która często ginie pod piskiem opon i innymi efektami dźwiękowymi, a na krótkiej płycie bez większych oporów ustępuje piosenkom. Utwory śpiewane, współtworzone zresztą przez Kamena, wybijają się już i w samym filmie, biorąc na siebie ciężar najbardziej emocjonalnych scen.
Do highlightów soundtracku należą zwłaszcza te podpisane pseudonimem Charlee (naprawdę Linda Scott), której łagodny głos wpierw zgrabnie otwiera film rytmiczną balladą „Daredevil Gonna Make An Angel Out Of You”, a następnie łagodzi nastrój w pięknie lirycznym „Ease Your Mind”. Te dwa hity do dziś pozostają – mimo solowej płyty, z której kilka singli dostało się na szczyty list przebojów – skromną pozostałością dobrze zapowiadającej się piosenkarki country, której krótka kariera została przerwana brutalnym morderstwem już w rok po premierze filmu. Pozostałe dwie piosenki, to już bardziej typowo rockowe klimaty – „Put it in the Picture” i „Love, Love, Love” Kamen wykonuje wraz z jednym ze swych licznych współpracowników, Jimmie Mackiem i wychodzi im to całkiem zgrabnie, ale nic ponad to.
Pozostałe 20 minut albumu – swoją drogą istniejącego wciąż jedynie w formie winylowej – to już czystej maści muzyka ilustracyjna, która potrafi być bardzo toporna, w czym nie pomaga jej również kiepska jakość nagrania. Nie jest to totalnie zła ilustracja, a nawet i ma swoje lepsze fragmenty, jak choćby niezły action score w postaci tria „The Hook-Up”, „Cannon Rolls” i „Chase”, ale nie oszukujmy się – dziś nie posiada ona większej wartości, a poziom zaawansowania jaki prezentuje już dawno został przeskoczony przez przeciętne filmy telewizyjne. Słychać tu co prawda zalążki charakterystycznego dla późniejszej twórczości Kamena brzmienia, a on sam nie boi się urozmaicać nut (ciekawy, acz prosty temat na gitarę w króciutkim „Riders”), ale całość jest mocno sztampowa, dziś już archaiczna. Poza tym duża ilość nieprzyjemnego underscore’u przy tak krótkim materiale niemal zabija jakąkolwiek radość z odsłuchu.
Tym samym jest to kolejna pozycja tylko dla najbardziej radykalnych fanów filmu/kompozytora, którzy będą chcieli skompletować ją jedynie dla zasady, aby uzupełnić braki na półkach. Co prawda pozostałym z pewnością spodobają się przyjemne i wprowadzające do ogółu nieco życia piosenki, jednak te łatwo znaleźć i odsłuchać w internecie. I w sumie na tym radzę poprzestać.
Znowu jakiś Kamen Month?
Raczej systematycze uzupełnianie dyskografii – nie zdominuje on jednak repertuaru strony 🙂
Żeby dyskografie innych kompozytorów były tak uzupełniane jak Kamena 🙂