W latach 90. żaden aktor nie zadebiutował na reżyserskim stołku tak, jak Billy Bob Thornton. Mało znany wówczas artysta w 1996 roku zrealizował „Blizny przeszłości”, do których napisał także scenariusz (za co dostał Oscara). Zagrał też głównego bohatera, Karla Childersa – opóźnionego w rozwoju mężczyznę, który po 25 latach wychodzi ze szpitala psychiatrycznego, gdzie był zamknięty za podwójne morderstwo. Ta trudno dostępna w Polsce produkcja jest znakomitym kinem pełnym napięcia, refleksyjnego klimatu oraz właśnie wybornego aktorstwa.
Trudno też nie oderwać uszu od muzyki. Do jej napisania reżyser zatrudnił Daniela Lanoisa – kanadyjskiego producenta muzycznego, współpracującego głównie z zespołem U2 (od płyty „Joshua Tree”). I od pierwszej do ostatniej minuty słychać tutaj to rockowe zacięcie kompozytora. To właśnie gitara jest decydującym instrumentem, który buduje melancholijny klimat całej ilustracji od samego początku – niejednoznacznego „Asylum”.
To w tym miejscu poznajemy Karla – gitara elektryczna podkreśla jego stan psychiczny: spokój, opanowanie, wyciszenie. W tle przewijają się jednak różne dźwięki, odbijające się w świadomości niczym echo. Trwa to aż sześć minut i przechodzi w bardziej folkowe „Jimmy Was”, w którym słyszymy harmonijkę ustną wspartą przez chropowatą gitarę. Równie spokojnie brzmi akustyczna „Bettina”, opisująca chrzest w rzece „Shenandoah” piękna wokaliza Emmylou Harris czy finałowa, refleksyjna piosenka „The Maker” wykonywana przez samego maestro.
Mrok przedstawiający przeszłość naszego bohatera pojawia się w dwóch bardziej agresywnych utworach. Tak jest w przypadku bluesowego „Blue Waltz”, gdzie wolny rytm skontrastowany został z bardziej żywiołową grą gitary elektrycznej. Drugim utworem z pazurem jest „Orange Key”, przedstawiający dramatyczny moment, w którym Karl wybiera trudną drogę. Brudne riffy są tutaj wspierane bardzo szybką grą perkusji, tworząc iście psychodeliczną aurę zagrożenia.
Kontrastem i niejako wsparciem są także wplecione w całość piosenki. Jest nieśmiertelny klasyk instrumentalnego rocka lat 60. w postaci grupy Booker T. & the M.G. (ale w mniej znanym utworze), idący w stronę delikatnego country głos Bambi Lee Savages, są folkowe przygrywki Tima Gibbonsa z surowym wokalem oraz mocno rockowy Local H. Jest jeszcze instrumentalne, ambitne „Phone Call” duetu Wilson-Howard, brzmiące niczym próba połączenia telefonicznego, które wielu słuchaczy może znużyć.
„Sling Blade” jest z jednej strony rasową, ale bardzo minimalistyczną ścieżką dźwiękową, spełniającą swoje podstawowe zadanie wręcz wzorowo. O dziwo, jako gitarowe granie, pełne klimatu i serca, dobrze sobie radzi także poza ekranowym kontekstem. Usłyszeli to krytycy, przyznając Lanoisowi nominację do Satellite Awards. A był to dopiero początek przygody tego producenta z muzyką filmową…
0 komentarzy