Jak poderwać dziewczynę, która wpadła nam w oko? Sposobów jest kilka: na komplementy, na urok osobisty, na kwiaty. Ale bohater ostatniego filmu Johna Carneya „Młodzi przebojowi” – młody, irlandzki chłopak, który trafia do katolickiego collage’u – podszedł do sprawy bardzo oryginalnie: zastosował podryw… na piosenkę. Znaczy się powiedział coś w stylu: „Nagrałem fajny kawałek z zespołem i chciałbym, żebyś zagrała w klipie”. I nie jest dla bohatera problemem, że ani piosenki, ani kapeli nie ma, gdyż szybko można zmontować ekipę. Mieszanka kina inicjacyjnego, musicalu, romansu i komedii dała prawdziwą petardę, która… nie trafiła do polskich kin. A szkoda, bo to kawałek kina z najwyższej półki.
Skoro muzyka odgrywa bardzo istotną rolę, to musi być naprawdę świetna. Potwierdza to album będący mieszanką zarówno piosenek z epoki, jak i kompozycji specjalnie napisanych na potrzeby filmu. Ich autorami są John Carney oraz Gary Clark, którzy pokazali dryg do tworzenia chwytliwych, przebojowych piosenek.
Na początek dostajemy krótki monolog z filmu i na dzień dobry wali pojawiający się w czołówce Motorhead, który brzmi tak jak zawsze – szybko, brudno i ostro. Dalej jest spory rozrzut dźwięków z lat 80., czyli Duran Duran (wielki hicior „Rio”), The Cure, Hall & Oates czy wykonawca jednego przeboju, niejaki M. Te utwory budują solidne tło dla wydarzeń, ale też stają się inspiracją dla zespołu Sing Street. Jedynym kawałkiem nie pochodzącym z epoki oraz nie nagranym przez zespół jest „Go Now” w wykonaniu Adama Levine’a. Obecność tego wykonawcy nie jest zaskoczeniem, gdyż pracował z reżyserem przy jego poprzednim filmie – „Zacznijmy od nowa”. Efektem tej kooperacji jest bardzo wyciszona, delikatna kompozycja, gdzie nawet manieryczny głos artysty nie przeszkadza.
A jak sobie poradzili młodzi chłopcy działający pod szyldem Sing Street? Ich pierwsze nagranie to jeszcze nieśmiała próba wejścia w stronę elektronicznego popu, imitującego ducha Orientu („The Riddle of the Model”). Jednak im dalej w las, tym przyjemniej. Nie brakuje zarówno nastrojowej ballady z fortepianem na przedzie oraz smyczkami („To Find You”), lecz naleciałości elektroniczne ciągle są obecne. Najbardziej czuć je w kapitalnym „Drive It Like You Stole It”, gdzie klawisze współgrają z gitarowymi riffami, okraszając scenę realizacji teledysku. Nawet punkowy duch nie jest im obcy („Brown Shoes”), zaś śpiewający wszystkie partie wokalne Ferdia Walsh-Peelo (debiutant) daje sobie radę i ma wiele uroku. Co jest dość istotne, znajomość filmu nie jest wymagana, by czerpać frajdę z odsłuchu tych ścieżek.
Co natomiast nie zagrało? Z jednej strony są może nie ograne, ale bardzo rozpoznawalne utwory z epoki („Rio”, „Maneater”), z drugiej nie do końca przekonały mnie dwie piosenki. Pierwsza to minimalistyczny popis elektroniki w romantycznym „Steppin’ Out”, który jest troszkę przesłodzony. Drugą zaś jest „Pop Music”, będąca mieszanką jazzu, popu, elektroniki i niezłych chórków, wprawiająca w mocną konsternację. Utwór ten nie wytrzymał niestety próby czasu.
Jednak osoby poszukujące dobrej, przyjemniej i świeżej muzyki w dawnym stylu, mogą śmiało spróbować tej mieszanki. Takiej jak młodość: trochę uroczej, troszkę melancholijnej, troszkę słodkiej, a troszkę wściekłej oraz zbuntowanej. Carney potwierdza swój talent do pisania chwytliwych melodii (może powinien zająć się działalnością muzyczną?), z wpadającymi w ucho refrenami, bez większych ambicji oraz z duchem młodości. Zawsze naiwnej, bezczelnej i kolorowej – bez względu na epokę.
0 komentarzy