Martin Scorsese wielkim reżyserem jest – prawda tę traktuje się wręcz jak dogmat. Czy kiedyś ten filmowiec nakręcił jakiś słaby, nieudany tytuł? Na pewno wiele z nich wywołuje skrajne emocje. Nie inaczej jest z filmem „Milczenie”. Adaptacja epistolarnej powieści Shusako Endo to historia dwóch portugalskich jezuitów, szukających w XVII-wiecznej Japonii swojego mentora, która miał porzucić Boga. Dzieło kameralne i jednocześnie zrobione z rozmachem, znowu dotyka tematu wiary, nie wywołując takich kontrowersji jak „Ostatnie kuszenie Chrystusa”, za to potwierdzając wizualny zmysł reżysera oraz pewną rękę w prowadzeniu aktorów.
Scorsese znany jest także z dobrego wyczucia muzycznego. Każdy kinoman wie, że mistrz ostatnio współpracuje z Howardem Shorem. Jednak w przypadku tego filmu doszło do zmiany – miejsce Kanadyjczyka zajęło małżeństwo Kluge. Przy czym oglądając film można by się zastanowić: zaraz, jaka muzyka? Przecież nic tam specjalnie nie słychać, żadnej melodii, żadnych dźwięków, nic. Czyżby państwo Kluge doszli do wniosku, że najlepsze w „Milczeniu” będzie… milczenie? Ale w takim razie po co to zostało wydane? Już pierwsze takty dają odpowiedź.
Otóż za nuty posłużyły dźwięki natury (deszcz, wiatr, szum morza) oraz… drona, kierowanego przez Francesco Lupicę. Oczywiście nie zapomniano o żywych instrumentach (kotły, flety, dzwony) oraz odgłosach ludzi, dzięki czemu mamy chór, dzwony i etniczne zabarwienie w postaci koto, a także fletu shahuhachi. Taka sklejka może wydawać się dziwaczna i niezrozumiała. By rozgryźć cała tajemnicę, wystarczy posłuchać dwunastominutowego „Meditation”, który stanowi prawdziwy test na cierpliwość. Co było inspiracją do stworzenia takiej oprawy?
Ten dziwaczna ścieżka dźwiękowa była inspirowana „Ćwiczeniami duchowymi” Ignacego Loyoli – założyciela zakonu jezuitów. Jest to zbiór ćwiczeń medytacyjnych, dotyczących konkretnego tematu i wymagających pełnego zaangażowania zmysłów. To wyjaśnia stan wyciszenia oraz fakt, ze muzyka to zbyt wielkie słowo dla tworu państwa Kluge. Dlatego też, poza zwykłymi instrumentami, w zestawie znajdziemy m.in. odgłos cykad („Rhytmic Cicadas”), szum wiatru („Sea Monks”), opady deszczu („Rain Falls Unceasingly on the Sea”) czy odgłosy drona, pełniące rolę elektronicznego tła.
Paradoksalnie score sprawdza się bardziej na płycie, bowiem w samym filmie te dźwięki są strasznie, strasznie wyciszone. Sprawia to, że muzyka (nie w klasycznym rozumieniu tego słowa) może umknąć mniej wprawionemu odbiorcy. Tylko, że samo brzmienie, choć bardzo oryginalne, jest bardzo ciężkie do przyswojenia. Melodii brak, emocje też są bardzo śladowe, aczkolwiek miejscami potrafi to zbudować sakralny klimat.
I co tak naprawdę zrobić z „Milczeniem”? To praca bardzo wymagająca, lepiej wybrzmiewająca na albumie, co jest pewnym paradoksem. Nie mogę pozbyć się wrażenia, że najlepiej w tym filmie sprawdziłaby się… cisza, bo, jak wszyscy wiemy, milczenie jest złotem. 2,5 nutki to moja faktyczna ocena tej ścieżki.
0 komentarzy