Czołowego miejsca, jakie zajmuje James Newton Howard wśród kompozytorów muzyki filmowej nikt nie ma chyba zamiaru kwestionować. Jest on, bowiem jednym z najwszechstronniejszych obecnie twórców, który doskonale radzi sobie na każdym polu: od animacji po thriller. Niedawno nowym mistrzem tego drugiego gatunku filmowego został okrzyknięty M. Night Shyamalan, który swoim "Szóstym zmysłem" zachwycił krytyków i publiczność. Jak się jednak później okazało etykietka nowego Hitchcocka została przypięta Hindusowi zbyt wcześnie, bo już kolejny jego film – "Niezniszczalny" wprowadził widoczny podział – jedni uznali Manoja za geniusza jednego filmu, inni (w tym ja) stwierdzili, że z filmu na film jest coraz lepszy i zaczęli śledzić jego dalszą karierę. Do obydwu z wymienionych przeze mnie filmów muzykę skomponował James Newton Howard, który od razu stał się "nadwornym" kompozytorem Shyamalana i tworzy dla niego po dziś dzień.
"Znaki" były trzecim wspólnym projektem obydwu panów, i o ile sam film ponownie wzbudził mieszane uczucia, to jego ścieżka dźwiękowa została przyjęta entuzjastycznie już bez żadnego kręcenia nosem (czy raczej uchem). Sam kompozytor uważa tę muzykę za najlepszą, jaką dla Shyamalana napisał i chociaż osobiście bym się z Howardem kłócił, to jednego odmówić jego kompozycji nie można – jest po prostu genialna.
3 nuty. To w nich tkwi geniusz tej muzyki. Całość oparta jest właśnie na trzynutowym motywie, który odgrywany w różnych intonacjach i zaaranżowany na wiele instrumentów przewija się przez całą płytę budując za każdym razem odpowiedni klimat. To właśnie w "Znakach" rysuje się wyraźne zamiłowanie Howarda do muzycznego minimalizmu, które z czasem rozkwitło we wspaniałych "Osadzie" i "Kobiecie w błękitnej wodzie" – kolejnych filmach Shyamalana. Niebywałe jak wiele udaje się kompozytorowi osiągnąć głównie przy pomocy tak skromnego motywu. Już początkowe "Main Titles" ukazuje nam inspiracje "Psychozą" Herrmanna i prezentuje główny motyw w wykonaniu kilku instrumentów, przy czym "pierwsze skrzypce" w całej kompozycji zdaje się grać flet wraz z fortepianem. To właśnie on przejmuje główny motyw w drugim utworze płyty "First Crop Circles". Tutaj pojawia się również kolejny, bardzo mroczny i gęsty motyw. Powolne uderzenia w klawisze i przeciągłe brzmienie trąbki wprowadzają niezwykłe napięcie, które swoje apogeum osiąga w "Throwing a Stone" kiedy to do tego wszystkiego Howard dołącza przyprawiający o dreszcz syntezator.
Prawdziwie horrorowych wrażeń dostarczą nam dysonujące z całością, nagłe uderzenia orkiestry. O ile w "Roof Intruder" jest to jeszcze mniej więcej stonowane, to już w kolejnym "Brazilian Video" kompozytor zaskakuje nas wielkim BUM, co jest dla bardzo charakterystyczne dla wielu jego praca i chociaż nie wszyscy to lubią, to trzeba przyznać, że zabieg taki daje doskonały efekt (mam na myśli stan przedzawałowy;).
Jak pisałem ścieżka Howarda ma też drugą, bardziej spokojną stronę. We wspomnianym już "Roof Intruder" na przykład, mamy kilkanaście sekund bardzo przyjemnej melodii, która ilustruje zabawną scenę w filmie, a "Baby Monitor" z kolei wprowadza nieco uspokojenia. Tutaj te ciągle powtarzane trzy nutki nie są takie straszne i chociaż nie trwa to długo, to jest to z pewnością chwila wytchnienia.
Dwojaki charakter partytury doskonale pokazuje "Asthma Attack", które (znowu) zaczyna się potężnym dmuchnięciem w blaszaki i kompletnym orkiestracyjnym chaosem, by z czasem przejść w przepiękną, niosącą ogromny ładunek nadziei, melodię.
Utwory wieńczące album wymagają odrębnego akapitu. Dwuczęściowy "The Hand of Fate" to ostateczne oderwanie się od siebie dwóch muzycznych światów, jakie partytura prezentuje. To, co zaserwowano nam na zakończenie to najprawdziwszy majstersztyk! Szczególnie pierwszy z tych utworów, który jest zdecydowanie najlepszym na albumie i jednym z najlepszych w całej karierze Jamesa Newtona Howarda. Co chwila jesteśmy tu rzucani w inne muzyczne przestrzenie, następuje niesamowita huśtawka nastrojów, melodia zmienia się wielokrotnie, zostajemy po prostu wciągnięci w szalejący wir – naprawdę piorunujące doznanie. Orkiestra daje tu prawdziwie mistrzowski popis swoich umiejętności, co sprawia, że w samym filmie decydujące wydarzenia oglądamy z zapartym tchem, a poza nim możemy słuchać tego kawałka na okrągło. Kończący płytę drugi rozdział "The Hand of Fate" to już wyciszony, wprowadzający powiew optymizmu utwór, w którym fortepianowi, wygrywającemu delikatnie główny temat, towarzyszy wspaniała sekcja smyczkowa. Jest to doskonałe zamknięcie całości.
"Znaki" to kompozycja, która pomimo pewnych niedociągnięć (zbyt częste jednak powtarzanie jednego motywu i usypiający nieco środek albumu, przez którzy ciężko przebrnąć) dostarcza wielu muzycznych wrażeń. Chociaż z początku zawartość krążka może się wydawać trudna w odbiorze (za sprawą mrocznego klimatu) to, kiedy kilkakrotnie jej przesłuchamy i wnikniemy w głąb partytury Howarda, odnajdziemy tu wiele orkiestracyjnych i aranżacyjnych smaczków, które z pewnością sprawią, że jeszcze wielokrotnie sięgniemy po ten album.
Howard + Shymalan… same piąteczki maja u mnie:)
Bez przesady, na piąteczkę to jest Village lub Lady in the Water, to jest na 4,5… 🙂