Na poboczu
„…prosty, lecz satysfakcjonujący soundtrack…”
Hugh Laurie ostatnio nie ma szczęścia do seriali. Po skasowaniu „Chance’a” oraz chłodnym odbiorze „Avenue 5” brakuje mu jakiegoś mocnego tytułu. Szansą na zmianę sytuacji był polityczny mini serial od Davida Hare’a „Na uboczu”. W założeniu jest to historia popularnego ministra, którego przeszłość może mocno wpłynąć na przyszłość. W rzeczywistości serial jest strasznie przewidywalny, nudny oraz wyważa otwarte drzwi w kwestii polityki i jej mechanizmów. Wielka szkoda aktorów, scenarzystów oraz czasu.
Czy w ogóle coś się z tego tytułu broni? Solidna realizacja oraz ciekawa muzyka, za którą odpowiada specjalista od pracy dla telewizji – Harry Escott. Brytyjczyk tym razem sięgnął po jazzową stylistykę, w której na pierwszy plan wychodzi fortepian. Bardzo elegancka muzyka do nieeleganckiego świata, zdominowana przez jeden temat. Ale za to jaki! Związany z głównym bohaterem, Peterem Laurence’em.
Objawia się on w czołówce, gdzie fortepian dodaje elegancji, lecz napięcie podkręca perkusja z kontrabasem („Roadkill Title Theme”). O dziwo na albumie pojawia się ta wersja… pod koniec. Jednak cały czas dostajemy różne wariacje melodii: od powoli rozkręcającego się, wspartego przez sekcję rytmiczną wstępu („Chess Game Shuffle”), czasem okraszonego klarnetem („Gently Crushing Lily” czy leciutkie „The Comb”), przez bardziej zdynamizowane wejścia („Back in the Game”, „The Shark’s in the Swimming Pool”) aż po budowanie suspensu (wolne „Lily Tails to Marylebone” z perkusyją w środku).
I w zasadzie mógłbym na tym zakończyć opisywanie „Roadkill”. Choć maestro potrafi ubarwić ten krótki soundtrack, głównie w bardziej underscore’owych momentach, jak powolne „A Hell of a Price for a Speech” z brzmiącą niczym zegar perkusją oraz silniejszym kontrabasem. Pod koniec utworu dźwięki zaczynają świdrować, a perkusja brzmi niczym seria z karabinu. Równie ospałe i niepokojące jest „The Game’s in Play”, ale po kilkunastu sekundach przyspiesza. Intryguje też niemal marszowe „Shephill Prison” z nieprzyjaznymi smyczkami w tle oraz hałaśliwe „Prison Riot” z piskliwymi dęciakami.
Sam album jest mocno achronologiczny, jednak nie przeszkadza to zupełnie w odbiorze. Niecałe pół godziny materiału mija szybko, zaś powtarzalność głównego motywu to w zasadzie jedyna poważniejsza wada. Lecz nie na tyle istotna, żeby psuć odbiór muzyki. Ta na ekranie błyszczy i sprawdza się bez zarzutu, a o to tutaj chodzi. Skromny, prosty, lecz satysfakcjonujący soundtrack. Jedyna warta uwagi rzecz z tego nieudanego serialu.
0 komentarzy