Film "Droga do zatracenia" Sama Mendesa wart uwagi z kilku powodów. Po pierwsze, wskrzesza powoli już – niestety – zapominany gatunek kina gangsterskiego. Po drugie, wpisuje się w nieliczną grupę naprawdę dobrych ekranizacji komiksów. No właśnie, nawet niewiele osób zdaje sobie sprawę, że historia Michaela O'Sullivana i jego syna, oparta jest na historii obrazkowej – których adaptacje, jak wiadomo, z reguły kończą się bólem głowy. Po trzecie, ze względu na podręcznikowe kreacje Paula Newmana i Toma Hanksa, którzy niezwykle sugestywnie oddali charaktery członków irlandzkiej mafii, a także Jude'a Lawa wcielającego się w płatnego zabójcę. I wreszcie po czwarte, obrazowi towarzyszy przepiękna ścieżka dźwiękowa Thomasa Newmana. Reżyser współpracował już z tym kompozytorem wcześniej przy "American Beauty". Filmie niezwykłym, bo niezależnym a z wieloma nagrodami i ogromnym sukcesem na koncie, także komercyjnym. Debiut Mendesa podbił serca kinomaniaków na całym świecie, do czego przyczyniła się także niewątpliwie muzyka z fenomenalnym tematem przewodnim, który potwierdził wielkość Newmana. Soundtrack do "Drogi do zatracenia" w pewnym sensie nawiązuje do tamtej partytury, choć z oczywistych względów, zrywa z wykształconym w niej stylem. Do cech wspólnych należy niespotykany w hollywoodzkiej muzyce filmowej minimalizm oraz silny emocjonalizm. Połączenie, wydawać by się mogło, dość niezwykłe, ale to jest właśnie znak rozpoznawczy artysty.
I tutaj nie jest inaczej. Po raz kolejny Newman opiera swoje dzieło na minimalizmie, choć – w porównaniu z jego poprzednimi partyturami, "Droga do zatracenia" została napisana na wyjątkowo sporą orkiestrę. Jest różnorodna pod względem instrumentalnym, nie zabrakło też kilku tematów szybkich, spokojnych, czy melancholijnych. Niestety, obecność to nie pełnia sukcesu, o czym szybko przekona się każdy, kto przesłucha płytę w całości. Zachowanie równowagi pomiędzy stylami praktycznie tu nie istnieje. Przez godzinę i dziesięć minut przyjdzie się słuchaczowi zmierzyć z bardzo jednostajną muzyką, która nie licząc kilku ciekawszych akcentów (wspomniane tematy), raczy nas głównie suspensem, na który trzeba naprawdę sporo cierpliwości. Pełnia siły symfonicznej wykorzystywana jest tylko w naprawdę dramatycznych uniesieniach (których jest niewiele), cała reszta to skromne, acz skuteczne budowanie gęstej i ponurej atmosfery. W filmie sprawdza się to wyśmienicie. Wszak obraz również do najweselszych nie należy. Historia Michaela Sullivana, który przez wiele lat pracował dla irlandzkiej mafii. Pewnego dnia jego syn, Michael jest świadkiem jak ojciec zabija dłużnika swojego szefa. Wkrótce potem, na skutek zdrady, giną jego żona i drugi syn. Od tej chwili, muszą obaj uciekać by ratować swoje życie i szukać… zemsty.
Akcja filmu rozgrywa się w przeważającej części wśród irlandzkich imigrantów, stąd też na soundtracku słychać liczne inspiracje Newmana muzyką właśnie z ich ojczystego kraju. Najlepszym przykładem jest jeden z najlepszych utworów na płycie, otwierający ją "Rock Island, 1931". Kompozytor wykorzystał tu (i w całej partyturze) sporo instrumentów etnicznych, głównie mandolinę i dudy, których brzmienie przypadnie do gustu każdemu. Piękna folkowa melodia nieco odstaje od całej ścieżki dźwiękowej Newmana, ponieważ jest jako jedyna tak dynamiczna i w zasadzie optymistyczna – przynajmniej na płycie, gdyż w połączeniu z szarymi kadrami siarczystego mrozu i wychodzących z fabryki tabunów robotników, tak pozytywna już nie jest. Temat pojawia się na płycie jeszcze kilka razy, ale w mocno różniącej się od "oryginału" aranżacji – na przykład "Reading Room", to nic innego jak podkład pod dudy z wcześniej opisanego utworu.
Zaraz po "Rock Island, 1931" mamy "Wake", które jest faktycznym zwiastunem tego, czego będziemy słuchać w dalszej części płyty. Ponury, skłaniający do refleksji utwór z domieszką irlandzkich motywów. Kulminacją klimatu, w którym przeważa poczucie osaczenia i lęku jest "Murder (In Four Parts)", prosty, może trochę zbyt ostry, ale w swojej tajemniczości intrygujący temat stopniowo się rozkręca, ale gdy spodziewamy się instrumentalnej eksplozji, ten się urywa. Możliwe, że właśnie tego partyturze brakuje. Emocjonalnego podsumowania. Po za wspomnianymi, na tle doskonałego technicznie (tego ukryć się nie da), umiejętnie budującego napięcie, ale jednak zbyt mrocznego materiału, wyróżniają się jeszcze takie utwory jak tytułowe "Road to Perdition", oraz "Meet Maguire", "Mr. Rance", "Cathedral" i "Road to Chicago". Szczególnie dwa pierwsze z nich zasługują na uwagę. "Road to Perdition" to najsmutniejszy temat, choć zawiera w sobie pewną nutkę nadziei. Tak jakby "nowy początek", to ma sens, jeśli zna się film. Jeżeli kompozytor potrafi w swojej muzyce oddać te dwa, w zasadzie skrajne, stany, można z czystym sumieniem powiedzieć, że jest geniuszem. Jest to utwór przede wszystkim na delikatne smyczki, do których w początkowej fazie dołącza fortepian, jakby dopowiadając coś od siebie. Dalej to już wzruszająca melodia na sekcję smyczkową. "Meet Maguire" jest tematem instrumentalnie wyróżniającym się spośród całego score'u. Zastosowano w nim jąkający dzwonki, flet i saksofon, które podkreślają pląsające skrzypce. Maguire w filmie Mendesa to szaleniec, płatny morderca. "Meet Maguire" jako temat psychopaty sprawuje się kapitalnie.
Nie przez przypadek wcześniej napisałem, że pierwszy utwór odstaje od muzyki "napisanej przez Newmana", ponieważ po za jego kompozycjami, na płycie znalazło się też miejsce na kilka ciekawych jazzowych kawałków z lat trzydziestych. Tym pesymizmu czy melancholii nie można zarzucić, choć do najżwawszych też nie należą. Pierwsze w kolejności, a odpowiednio dziewiąty i osiemnasty na soundtracku są instrumentalne "Someday Sweetheart" w wykonaniu grupy The Charleston Chasers, oraz "Queen Notions" Fletchera Hendersona i jego orkiestry. Pozycję dwudziestą trzecią zajmuje "There'll Be Some Changes Made" kapeli Chicago Rhythm Kings, do którego słowa napisał Billy Higgins. Płytę zamyka napisane przez niejakiego Johna M. Williamsa "Perdition", a wykonane przez duet Toma Hanksa i Paula Newmana na fortepianie. Spokojny i prosty melancholijny kawałek idealnie podsumowuje całą partyturę. W filmografii Thomasa Newmana, "Droga do zatracenia" jest chyba najbardziej dramatyczną i najbardziej oddziałującą na emocje ścieżką dźwiękową. Podejrzewam, że gdyby kompozytor częściej korzystał z dud, których brzmienie w pierwszym utworze jest absolutnym skarbem soundtracku, zaliczałaby się też do najlepszych. A tak, długa, miejscami monotonna i zbyt duszna, trafi niestety tylko do koneserów twórczości artysty.
Cóż, rozumiem niektóre zarzuty, ale dla mnie to jednak pełna czwóreczka – za klimat właśnie, za te rewelacyjne tematy pokroju Road to Chicago, czy ścieżki otwierającej film. Montaż i długość płyty pozostawiają co prawda nieco do życzenia (osobiście wywaliłbym piosenki z epoki, czy finalny Piano Duet), niemniej całość jak najbardziej godna uwagi.