W zniszczonym mieście niszczeje człowiek. W skutek zażywania bardzo niebezpiecznego narkotyku o nazwie Krokodyl następuje rozkład jego ciała. Film „Red Krokodil” śledzi ten proces. Przyjmuje przy tym konwencję poetyckiej wizji. Sterylne, jasne zdjęcia są jednocześnie ostentacyjnie przeestetyzowane i okrutne. Zmaganiom bohatera towarzyszy zaś jedynie rzadki komentarz z offu oraz ścieżka dźwiękowa Alexandra Cimini.
Przez większość czasu dominuje mało efektowny underscore – trochę niepokojących dźwięków, trochę mrocznego szumu – który buduje raczej ponurą, ale też refleksyjną atmosferę filmu. W jego pierwszej połowie muzyka mocniej zaznacza się tylko raz, w scenie masturbacji bohatera. Towarzyszą jej eteryczne dźwięki fortepianu, podszyte płynną elektroniką. Ten klimatyczny, ambientowy utwór nie powstał jednak specjalnie dla tego obrazu, lecz dla o rok wcześniejszej produkcji „M.A.R.C.O.”.
Im jednak „Red Krokodil” zbliża się ku końcowi, tym muzyka coraz częściej wychodzi na pierwszy plan. Odzywają się liryczne, pełne przestrzeni utwory, które podkreślają zmiany zachodzące w psychice bohatera, a także pogłębiają emocjonalny wydźwięk filmu. Właśnie nimi przede wszystkim wypełniona jest płyta ze ścieżką dźwiękową, której charakter przy autonomicznym odsłuchu ucieka od skromnego i często kłopotliwie pretensjonalnego obrazu, ku pełnemu rozmachu i szczerej liryki pejzażowi.
Bez świadomości, o czym jest film, można byłoby pomyśleć, że Cimini napisał muzykę do melodramatu. W „Red Krokodil Main Theme” nie brakuje romantycznej wylewności. Opierając utwór na solowej wiolonczeli, kompozytor w najlepszym stylu wydobywa z niej płaczliwe brzmienia w może mało chwytliwym, ale urzekającym motywie. Do tego dochodzi bardzo elegancki akompaniament z głębokimi waltorniami i jasnymi smyczkami. Potem rzecz przejmuje rozdzierający fortepian, który na sam koniec przepływa w drugi znaczący temat tej kompozycji.
Motyw ten najokazalej prezentuje się w dwóch, jakże odmiennych aranżacjach. Pod koniec „Reflection in the Water” wybucha z nieokiełznaną uczuciowością, dociskając pedał patosu do granic możliwości. Odsłania wówczas swój nieco rosyjski charakter, kojarzący się ze „Wschodnimi obietnicami” Howarda Shore'a. Zaraz potem, w „Prologue”, zmienia się w graną na cymbałach urokliwą kołysankę, pełną smutku i wyciszonej, gorzkiej rozpaczy.
Klasyczna elegancja kompozycji Ciminiego kojarzy się z melodramatycznymi pracami Johna Barry'ego. Operuje podobnego rodzaju, trochę bezwstydną, urokliwością. Cimini mocniej przy tym zaznacza role instrumentów solowych – skrzypiec, wiolonczeli, fortepianu. Kompozytor zresztą wyraźnie czerpie z dziedzictwa starych mistrzów, bardzo klasycznych wzorców muzyki filmowej. W jego muzyce, oprócz Barry'ego, słychać echa Patricka Doyle'a, a nawet Ennia Morricone, w ich najbardziej tradycyjnym wydaniu.
Cimini odsłania przy tym także swoje inne twarze. Do materiału napisanego dla „Red Krokodil”, niecałego wykorzystanego w filmie, na płycie znalazło się kilka utworów napisanych na potrzeby innych projektów. Poza ambientowym „Endless Roads”, które powstało dla „M.A.R.C.O.”, słuchacz znajdzie też „C_age” z wideoinstalacji pod tym samym tytułem, świadczące o tym, iż kompozytor dobrze czułby się też w horrorze. Największe wrażenie robi jednak imponujące „Passion and Love?”. Cimini korzysta tu z bardziej nowoczesnych środków, pokazuje kompozytorski pazur, operuje żwawszym tempem, udanie buduje napięcie. Pozostaje przy tym twórcą klasycznym, choć ewidentnie bardzo wszechstronnym.
Z tego zresztą powodu warto śledzić jego kolejne prace. Nie bez powodu otrzymał w tym roku nominację do nagrody Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Muzyki Filmowej. Co prawda nie miał szans, by zwyciężyć z idącą jak burza przez sezon nagród Micą Levi, lecz zdecydowanie dysponuje warsztatem i talentem, który pozwoli mu wkrótce zabłysnąć. „Red Krokodil” już jest bardzo udaną, dojrzałą pracą, choć zdecydowanie lepiej wypada na płycie niż w – o parę klas słabszym – filmie. Być może Ciminiemu do sukcesu brakuje już tylko odpowiedniego projektu.
Końcówka jest świetna. W środku jednak trochę smętów się znajdzie. Szczęśliwie czas trwania mocno optymalny i o nudzie nie ma mowy. Solidna ścieżka, choć trochę rozjeżdża się stylistycznie z wiadomych powodów. Na 3,5 zasługuje na pewno.