Kultowy akcyjniak Kathryn Bigelow przez bardzo długi okres czasu nie doczekał się płyty z muzyką. Owszem, zaraz po premierze filmu wytwórnia MCA wypuściła typowy soundtrack – 10 utworów na krzyż, całość przeznaczona dla zatwardziałych fanów filmu, mimo iż znalazło się tam kilka ciekawszych piosenek. Jednak po ilustracji Marka Ishama ani śladu. Wraz z rozpowszechnieniem się internetu wypłynął bootleg z 15 ścieżkami i zjadliwą jakością dźwięku, ale nic ponadto. Dopiero dwa lata temu wytwórnia La-la-land zdecydowała się na wypuszczenie (kompletnej właściwie) ścieżki w limitowanej edycji dwóch tysięcy egzemplarzy, które obecnie są już nie do kupienia i można jedynie szukać szczęścia na internetowych aukcjach i u prywatnych sprzedawców.
Pomijając nową, świetną jakość dzięku i bardzo dobre wydanie jako takie, to muzycznie "Point Break" po latach wciąż się trzyma, choć wiadomo, że jest to również pozycja głównie dla fanów filmu i/lub elektronicznych, ambientowych klimatów (w końcu to Isham). A jako, że w samym filmie ilustracja robi naprawdę duże wrażenie, toteż ma zapewne wielu amatorów. Muszę jednak ostudzić lekko wszelkie zapędy tychże. Bez filmu kompozycja ta bowiem sporo traci, a i sam album zdaje się być zbyt długi – szczególnie względem wspomnianego wcześniej bootlega, którego czas trwania był akurat w sam raz. Co prawda nijak nie umniejsza to poziomu muzyki, który miejscami jest naprawdę wysoki, niemniej znacznie wpływa na odbiór materiału i satysfakcję z odsłuchu tegoż.
Ishama trzeba pochwalić przede wszystkim za to, że fantastycznie wczuł się w temat, wobec czego jego muzyka kojarzy się tyle z samym filmem, co z motywami, wokół których osnuto fabułę – a więc surfing, morskie fale oraz skoki spadochronowe, podniebne loty. Cała ilustracja nie jest tym może przesiąknięta do cna, niemniej słychać to już od pierwszych nut niezwykle klimatycznego "Opening" i to wrażenie nie opuszcza nas już do końca. Zresztą to właśnie fragmenty dotyczące tych dwóch rozrywek/pasji głównych bohaterów są właśnie tymi najlepszymi. Poza wspomnianym motywem otwierającym (który notabene pretenduje też do miana tematu głównego) niesamowitego kopa dają jeszcze "Night Surfing" oraz "Skydive". To właśnie w tych dwóch fragmentach Isham zdołał "dotknąć palec Boży" i oddać te 100% czystej adrenaliny znanej z filmu. To właśnie one definiują tę partyturę i to nimi stoi cała płyta – dla nich zresztą w ogóle warto ją nabyć. To geniusz w czystej formie. Z takich lepszych fragmentów warto jeszcze wspomnieć o spokojnym, romantycznym "Love On The Beach", przy którym można się naprawdę odprężyć i odpłynąć…
Cała reszta, choć niezła ze wskazaniem na dobra, spływa niestety jak po kaczce – szczególnie, gdy film jest nam z jakichś powodów obcy (choć takiego klasyka gatunku wstyd dziś nie znać ;). Także muzyka akcji, której notabene nie jest tu wcale tak dużo, jak możnaby sądzić, szału nie robi. Miejscami mocno się zestarzała, brzmi dość topornie, choć i tu Isham potrafi czasem słuchacza wciągnąć. Najlepiej wypadają zdecydowanie "Bank Robbery" i "No Parachute", ale i one nie powalają. Znacznie lepiej sprawdzają się w filmie, niż na płycie, gdzie brzmią trochę płasko i mało efektownie.
I to chyba największy problem kompozycji Ishama – to, co tak fantastycznie podkreśla ruchomy obraz i stanowi świetne uzupełnienie dla konfrontacji Reeves–Swayze, bez kontekstu traci dużo ze swojej mocy. Poza ww fragmentami, które wyróżniają się nawet na tle całej dyskografii kompozytora, jest to jedynie klimatyczna muzyka tła. Czasem przyjemnie transowa, innym razem wręcz drażniąca, ale generalnie raczej mało angażująca i niezbyt ciekawa, co przy ponad godzinnym albumie może okazać się nie lada wyzwaniem. I choć moja ocena końcowa jest dość wysoka (trzy i pół, w porywach do 3 ¾), to jednak sugeruję odrobinę rezerwy i cierpliwości przy tej pozycji. No i przede wszystkim polecam zapoznać się wpierw z filmem, do którego nie mam już większych zastrzeżeń…
0 komentarzy