Coraz częściej zdarza się, że reżyserzy filmów stają się, z różnym skutkiem, także kompozytorami muzyki do nich. Ostatnio mieliśmy do czynienia z takim przypadkiem przy okazji "Sin City". Jednak już wcześniej wielu reżyserów komponowało muzykę do swoich filmów – Carpenter, Figgs czy w końcu Eastwood. Ostatnio dołączył do nich także Paul Spurrier. Reżyser ten nie jest zbyt znany, bo i jego dorobek nie jest zbyt wielki. Swoją karierę zaczynał w wieku ośmiu lat grywając w filmach z takimi sławami jak Richard Burton czy Roger Moore. Później postanowił zostać reżyserem i w ten sposób zajął się kręceniem filmów telewizyjnych. W roku 1999 wyjechał z ekipą dokumentalistów z BBC do Tajlandii i tam już został na stałe. Nauczył się niełatwego języka, napisał scenariusz i tym sposobem stał się pierwszym zachodnim reżyserem, który nakręcił film w Tajlandii po… tajsku. A mowa tutaj o filmie o tajemniczym tytule "P".
Film opowiada o młodej dziewczynie – Dau – mieszkającej w Tajlandii niedaleko granicy Kambodżańskiej. Jej babka jest wiedźmą i uczy wnuczkę sztuki magicznej. Gdy babka choruje Dau musi udać się o miasta i zarobić pieniądze na lekarstwa. Udaje jej się znaleźć pracę w jednym z klubów go-go i używając magii swojej babki sprawia, że cieszy się dużym zainteresowaniem wśród mężczyzn. Kiedy inne pracownice klubu dokuczają Dau zazdroszcząc jej powodzenia, ta postanawia się zemścić ponownie używając magii. Zaczyna jednak zapominać, że taka moc wiąże się także z odpowiedzialnością, przez co złe siły odwracają się przeciwko niej. Po takim wstępie można się domyślić, że film jest horrorem – i to jeszcze horrorem z niezbyt oryginalną fabułą. Jednak w tym gatunku filmowym nie chodzi o to, aby historia była ambitna tylko żeby dawała możliwość pokazania czegoś, czego widzowie nie widzieli w innych horrorach. Z tego względu ważną rolę pełni tutaj muzyka, która musi trzymać napięcie na tyle mocno żeby widz nie miał czasu zastanawiać się nad fabułą. Jak to wygląda w filmie "P" ("phi" to po tajsku "duch") miałem się okazję ostatnio przekonać słuchając jego ścieżki dźwiękowej.
Miejsce akcji filmu daje kompozytorowi z pewnością duże pole do popisu. Mamy oto z jednej strony pogranicza Tajlandii szczycącej się egzotyczną kulturą a z drugiej strony miasto tętniące neonami, które żyje w rytm muzyki z nocnych klubów. Wszystko to daje mnóstwo możliwości dla kompozytora do zbudowania muzyki charakteryzującej w jakiś sposób nocne życie i wprowadzenia dodatkowo modnych ostatnio elementów muzyki dalekowschodniej. Tymczasem kompozytor i jednocześnie reżyser Paul Spurrier nie wykorzystuje żadnego z tych atutów swojego filmu. Słuchając tej muzyki ma się wrażenie, że jej twórca kompletnie nie wiedział jak się zabrać do jej pisania. Nie pojawia się tutaj żaden motyw przewodni czy chociażby pomysł na uatrakcyjnienie tej ścieżki. To, co otrzymujemy to zwykły underscore, który nie dość że wykazuje się totalnym brakiem melodyjności to jeszcze razi złym wykonaniem i oszczędnością instrumentarium.
Poza tym zatrważająca jest jakość wykonania muzyki. Pojawiające się tutaj trąbki czy smyczki raz brzmią jakby były wykonywane przez prawdziwą orkiestrę a za chwilę słyszymy dźwięk trąbki przypominający ten z kiepskiej klasy keyboardu. Jedyne, co pamiętam z kilkukrotnego przesłuchania tej ścieżki to fakt, że kompozytor jakby świadomy swojego nudziarstwa, co chwilę stosował kakafoniczną eksplozję wszystkich dźwięków, jakie miał pod ręką, aby obudzić słuchacza ("Pookie Gets Serious"). Często też pojawia się dźwięk fortepianu grającego solo ("Deflowering") lub z towarzyszeniem pseudo-klarnetu i pseudo-smyczków ("What Martin Did"). Poza tym mroczny i nieco usypiający klimat miejscami niszczony jest głupawymi i nieco kiczowatymi melodyjkami w stylu "Back To Pookie's Room" czy "Dau And Pookie At Home", które w jakiś sposób nawiązują do skali pentatonicznej, co jest niemal jedynym śladem muzyki dalekiego wschodu na tej ścieżce.
Zazwyczaj staram się nie pisać recenzji ścieżek kiepskich, jednak tym razem postanowiłem zrobić wyjątek. A to, dlatego aby przestrzec przed słuchaniem tej właśnie ścieżki. Jest to z pewnością najgorsza ilustracja muzyczna filmu, jaką słyszałem do tej pory i nie ratuje jej nawet kategoria filmu – horror klasy B. Jest tak kiepska, że porównywanie jej do jakiejś innej muzyki, jaką już znam byłoby dla niej zbyt dużym wyróżnieniem. Oszczędności widać tutaj na każdym kroku. Wystarczy wspomnieć tylko ze muzykę wykonuje, nagrywa i aranżuje jeden człowiek – niejaki Jack C. Arnold. Tak naprawdę oprócz kilku fortepianowych partii nie pojawia się tutaj nic godnego uwagi. Zapewne ktoś zapyta, po co w takim razie kupowałem tą płytę? Otóż ja tej płyty nigdzie nie kupiłem a znalazłem ją w internecie na oficjalnej stronie filmu (obecnie już niedostępnej). Nie jestem nawet pewien czy ta ścieżka została w ogóle wydana na jakimkolwiek nośniku.
Zapewne muzyka ta w jakiś sposób radzi sobie na ekranie, jednak słuchana poza nim nie spełnia już kompletnie żadnej roli. To jest właśnie typ muzyki filmowej, który nie powinien być w ogóle wydawany na płytach. Niestety widać, że reżyser filmu a także kompozytor – Paul Spurrier – tak był zachwycony swoim dziełem, że postanowił całą ścieżkę mimo wszystko upublicznić, w internecie na oficjalnej stronie filmu kusząc tak zwanym "free download". Ta recenzja powstała po to żeby powstrzymać Was przed chwyceniem tego haczyka i zaprzęgnięciem komputera do półgodzinnego ściągania tego kiczu. A jeśli mimo to postanowicie się przekonać czy tylko przesadzam czy może wyjątkowo mam rację to pamiętajcie, że Was ostrzegałem.
Wow. To takie płyty się jeszcze zdarzją? Myślałem, że najniższe oceny nają płyty z muzyką filmową z polskich sitcomów. Ale korci mnie żeby z tym się zapoznać…..