Adaptowania książek Johna le Carré’a ciąg dalszy. W 2016 reżyserka Susanna White postanowiła zmierzyć się z jedną z ostatnich powieści mistrza literatury szpiegowskiej. „Zdrajca w naszym typie” to historia brytyjskiego małżeństwa wplątanego w aferę związaną z praniem brudnych pieniędzy przez rosyjską mafię. Wszystko z powodu jej księgowego, który chce podjąć współpracę z MI6 w zamian za nietykalność oraz azyl dla swojej rodziny. Mimo rozpoznawalnej obsady (Ewan McGregor, Stellan Skarsgaard, Naomie Harris, Damian Lewis), film w zasadzie przeszedł bez większego echa.
Podobnie rzecz się miała z ilustracją muzyczną. Odpowiada za nią Marcelo Zarvos, który z kinem szpiegowskim mierzył się już wcześniej (nakręcony w 2006 roku „Dobry agent”). Sam maestro znany jest głównie z produkcji telewizyjnych i jakoś do szerszego grona melomanów się nie przebił. Obawiam się, że ta partytura nie zmieni tego statusu, chociaż wstydu nie ma.
Już w otwierającym całość „The Ballet” słychać czego należy się spodziewać – mieszanki liryki oraz bardzo niepokojącego, mrocznego klimatu. Powolne wejścia sinusoidalnych smyczków, delikatne dźwięki fortepianu i hiszpańska gitara zapowiadają bardziej nastrojowe, emocjonalne fragmenty, ale druga połowa zmienia klimat całkowicie. Wchodzą dziwne pomruki i coś przypominającego odgłosy mew. Fortepian zaczyna pulsować, pojawiają się orientalne wstawki, a smyczki wydają się brzmieć groźnie, by w finale wejść w fazę iście suspensową.
Ten liryzm jest pewnym dodatkiem, który czyni to danie o wiele bardziej zjadliwym, niż by się to wydawało. A że na początku akcja toczy się w Maroku, nie mogło zabraknąć tamtejszego instrumentarium, co słychać choćby w „First Tennis Match”, opartym na gitarze „Gail’s Theme”, wykorzystującym dęciaki drewniane „Farewell” czy wieńczącej całość „You’re a Good Man, Professor”.
Sam underscore prezentuje się naprawdę nieźle i troszkę inaczej niż w standardowej muzyce do kina szpiegowskiego. Żadnego wykorzystania jazzu (nawet wersji smooth), funku czy czegoś w tym stylu. Tutaj muzyce bliżej jest do stylu Harry’ego Gregson-Williamsa (tykanie perkusji, sinusoidalne smyczki, gwałtowny fortepian), tylko bez nachalnej elektroniki. Ten niepokój słychać choćby w „Chalet Attack”, pulsującym „The List”, dwuczęściowym, dynamicznym „Family Escape” oraz w końcówce „The Vory”.
Lecz to tylko jedna strona tej muzycznej twarzy, bo jest tu wiele momentów ewidentnie podporządkowanych ruchomemu obrazowi. Takie jest bardzo powolne „Meeting at Club des Rois”, skupione na monotonnych uderzeniach perkusji oraz smyczkach „Second Tennis Match” lub „Perry’s Rescue”. Podobnych fragmentów jest sporo, przez co można odczuć pewne znużenie zastosowanymi sztuczkami (harfa, smyczki, perkusjonalia, fortepian, dźwiękowe pomruki) oraz ich aranżacjami.
Więc jaki ten „Zdrajca…” jest? Poza filmem wydaje się bardzo zachowawczy, skupiony na budowaniu suspensu w typowo szpiegowskim stylu. Ma swoje momenty (głównie o zabarwieniu lirycznym), ale ewidentnie nie jest za bardzo w moim typie. Czy będzie w waszym? Na to pytanie będziecie musieli odpowiedzieć sobie sami.
0 komentarzy