Po nakręceniu prześmiewczego „Friday” oraz kilku teledysków, F. Gary Gray szybko przeszedł do kina akcji, w którym dobrze czuje się do dziś. W latach 90. nakręcił tym samym dwa tytuły, jakie, niezależnie od siebie, stały się swoistymi klasykami gatunku. Zwłaszcza ten drugi dobrze przyjął się u publiczności, po latach na stałe wchodząc do telewizyjnej ramówki również w Polsce. Mowa właśnie o „Negocjatorze” z elektryzującym duetem Jackson/Spacey w rolach głównych.
Cichym bohaterem tej produkcji stała się także muzyka Graeme Revella. Dla Nowozelandczyka była to niezwykle płodna i ciekawa dekada – z założenia drugoligowy kompozytor (w dodatku spoza śmietanki Hollywood) regularnie otrzymywał bowiem angaże do pierwszoligowych tytułów, w tym wielu blockbusterów. „The Negotiator” nie jest zatem najgłośniejszą produkcją w tej stawce, lecz z pewnością jedną z jego najbardziej charakterystycznych, a przy tym – obok „Świętego” – najlepiej wyeksponowanych ilustracji danego okresu.
Nie dziwi to, gdy posłucha się tematu przewodniego – energiczna, pulsująca i chwytliwa nuta jest zarazem heroiczna, co stosownie dramatyczna. Mocno zapada w pamięć i równie udanie niesie na swoich barkach film, w którego scenach pojawia się odpowiednio często. Na płycie słychać ją już w otwierającym materiał „Hostage Crisis”, po którym powraca kilkukrotnie we fragmentach akcji (m.in. „The Stakeout”, „The Final Breach”), by następnie z podwójnym przytupem zwieńczyć całą pracę. „End Game” i „End Titles” to bezbłędny finał oraz zdecydowanie jedne z najbardziej lotnych i ciekawszych utworów nie tylko na tym krążku, ale i w całej twórczości maestro.
Nic zatem dziwnego, że w starciu z nimi reszta ścieżki wypada dość blado, niekiedy będąc wręcz anonimową tapetą. Z jednej strony Revellowi udaje się całkiem sprawnie uniknąć coraz pewniej dochodzącego do głosu stylu z kuźni Hansa Zimmera (choć czuć niekiedy ducha Marka Manciny), ale z drugiej jego nuty i tak zdążyły się opatrzyć po tych wszystkich latach od premiery. Czasem brzmią więc topornie i drażnią, innym razem w ogóle można przejść obok nich niezauważalnie. W filmie ten underscore się sprawdza – zwłaszcza, gdy przykryje go warstwa efektów dźwiękowych. Lecz na tak krótkim, zaledwie 40-minutowym albumie staje się niedopuszczalnym grzechem, którego nijak nie zbawią okazjonalne rzewne chóry i wokalizy.
Trochę szkoda, że nie zdecydowano się tu na większą chaotyczność ułożonej chronologicznie tracklisty. Przykładowe „Elegy”, czyli jeden z nielicznych przykładów lirycznej ekspresji – jako żywo przywołujące na myśl, zwłaszcza wtedy, „Titanica” – z pewnością lepiej sprawdziłoby się gdzieś w środku wydawnictwa, różnicując nieco klimat i odrobinę poprawiając słuchalność. A tak niemal cały środek „Negocjatora” to zwykły pokład nudy.
Mimo to jest to pozycja, do której zdarza mi się regularnie powracać – chociażby fragmentarycznie. Daleko jej do klasyki, zdecydowanie bliżej sprawnego rzemiosła, acz napisanego z werwą i przebłyskami pasji. Muzyka, której słucha się całkiem przyjemnie i, co ważniejsze, soundtrack zachęcający do sięgnięcia po film… ponownego. Polecam głównie fanom.
P.S. W filmie wykorzystano również cztery utwory źródłowe: „Rise” Craiga Armstronga (z płyty „The Space Between Us”), „Cotton-Eye Joe” formacji Rednex, „Doin' What I Did” Dwighta Yoakama oraz „Flyin' High (In the Friendly Sky)” Marvina Gaye.
0 komentarzy