Wydaje się, że kino noir nie ma dziś racji bytu. Czasy panów w prochowcach, co palą papierosy i odkrywają brudne tajemnice wielkich miast oraz wielkich ludzi minęły bezpowrotnie. Nie zraziło to jednak Edwarda Nortona do realizacji swojego wymarzonego projektu. „Osierocony Brooklyn” według powieści Jonathana Lethema opowiada o pracowniku agencji detektywistycznej – Lionelu Essrogu (w tej roli sam Norton) – który prowadzi własne śledztwo w sprawie zabójstwa swojego szefa. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że nasz bohater ma zespół Tourette’a… Mimo zebrania imponującej obsady (Willem Dafoe, Bruce Willis, Alec Baldwin) film poległ w kinach, zaś recenzenci byli zmieszani. Chwalono pomysłowość w formie, stylowe zdjęcia oraz aktorstwo, ale kompletnie odrzuciła ich schematyczna fabuła i długi metraż.
Wśród zalet wymieniano też ilustrację muzyczną, będącą kluczowym elementem tego dzieła. Jedna z postaci (Laura Rose, grana przez Mbathę-Raw) mieszka nad klubem jazzowym, zaś muzyk grający w tej spelunie (Michael Kenneth Williams) wzorowany jest na trębaczach pokroju Milesa Davisa. Reżyser w sprawie muzyki dokonał dwóch rzeczy. Po pierwsze, poprosił Thoma Yorke’a z zespołu Radiohead o napisanie piosenki promującej. Po drugie, na stołek kompozytorski zaprosił Daniela Pembertona, ten zaś do współpracy ściągnął cenionego trębacza Wyntona Marsalisa.
Mistrz trąbki zebrał wokół siebie grupę muzyków, z którą stworzył jazzowy band: Isaiah J. Thompson (fortepian), Ted Nash i Jerry Weldon (saksofon), Philip Norris i Russell Hall (kontrabas) oraz Willie Jones III i Joe Farnsworth (perkusja). Grupie towarzyszyła dość skromna orkiestra, zaś ich wspólnym zadaniem było zbudowanie klimatu epoki, czyli lat 50. Był jednak jeszcze jeden cel: wejść w umysł człowieka z zespołem Tourette’a.
By dokonać tej trudnej sztuki, cała ekipa postawiła na awangardowość oraz pewną formę psychodelii zdominowanej przez cyfrowo obrobiony, wręcz piskliwy dźwięk saksofonu. W tych momentach muzyka oparta jest na dysonansach oraz dość ciężkim, brudnym klimacie. Te dźwięki są też jednym z filarów underscore’u (m.in. „Tyrannous”, „Emergency Room” czy rozpędzone „Borough Autority”), pokazując chwile z życia Lionela, gdy jego przypadłość staje się męką oraz pakuje go w poważne tarapaty (rzucane wyzwiska i neologizmy).
Na szczęście nie jest to jedyna rzecz, którą Anglik ma do zaoferowania filmowi. Maestro serwuje jeszcze trzy ważne motywy. Pierwszy, najczęściej obecny, dotyczy władz miasta, a konkretnie Mosesa Randolpha. Jest on dość krótki (pięć nut) i prowadzony przez wiolonczelę. Zapowiedź tej niepokojącej aury związanej z tą postacią dostajemy już w połowie „Tyrannous”, jednak najbardziej zapada w pamięć pozornie spokojne „Sharp on the Line”, zagadkowe „Plaza Speech” oraz złowrogie „Something Not Telling”. W tych utworach melodię przejmują smyczki z basem, a w tle przygrywają nerwowo perkusyjne talerze i kotły.
Drugi temat dotyczy samego Lionela (ale nie jego choroby) i jest kontrastem dla poprzednika. Bardzo delikatny, wręcz ciepły, zaś instrumentarium ma niezwykle skromne – tylko fortepian oraz trąbka, ale za to jak pięknie brzmią razem. Dodaje to melancholii do tego świata („Motherless County”), lecz najpiękniej wybrzmiewa w ślicznym, niespiesznym utworze tytułowym, gdzie dochodzi duet fortepianu z kontrabasem.
No i jeszcze trzeci, bardziej liryczny motyw, związany z panią Rose. Jego pierwsze wejście, czyli „The Woman in the Photo”, wydaje się niepozorne oraz bardzo krótkie, wręcz ospałe. Niemniej ma w sobie coś uwodzicielskiego dzięki nostalgicznej trąbce oraz dźwiękom fortepianu. Najbardziej daje o sobie znać w „Woman in Blue”, które na płycie pojawia się dwa razy – raz z orkiestrą, której towarzyszą brzmiące niczym sen skrzypce, a raz w wykonaniu samego zespołu Marsalisa – i zawsze brzmi fenomenalnie.
Oprócz powyższych motywów Pemberton ma jeszcze kilka asów w rękawie. Action score jest rozpędzony, agresywny i pędzi na złamanie karku, jak w „Fire It Up”, gdzie niemal opadające smyczki i dęciaki kontrastują z dzikimi wejściami bandu Marsalisa. Cały czas przyspiesza też tempo narzucone przez perkusję. Poczucie niepokoju potęguje niemal oparte na rytmie „In & Out”, aby przyspieszyć w „Across Harlem”, gdzie więcej do powiedzenia ma kontrabas oraz kotły (a także… cisza). Intrygującym eksperymentem jest za to „Penn Station”, w którym miejscami muzyka jest… puszczona od tyłu, co może wywołać dezorientację.
Poza ilustracją Pembertona wydano też drugą płytę zawierającą muzykę z filmu. Na tym drugim wydawnictwie mamy Marsalisa i jego ekipę wykonującą głównie standardy Charliego Parkera czy Theloniousa Monka. Najciekawszym utworem jest tam wspomniany przeze mnie utwór Thoma Yorke’a. „Daily Battles” wykonuje sam frontman Radiohead ze swoim falsetowym głosem, zaś na basie oraz trąbce gra… Flea z Red Hot Chili Peppers. Kompozycja niby próbuje brzmieć jak dziecko lat 50., tak jakby ktoś puścił ją ze starego, zużytego winyla (początek i dźwięki fortepianu), ale jednocześnie czuć jej nowoczesną produkcję (mocno obrobiona i odbijająca się echem trąbka). W samym filmie utwór pojawia się dwukrotnie (w tym bardziej jazzowym wydaniu podczas tańca w nocnym klubie), zaś jego słowa idealnie opisują dolegliwość głównego bohatera.
Napiszę to raz i więcej nie powtórzę: „Osierocony Brooklyn” to jedna z najlepszych ścieżek dźwiękowych roku 2019. Daniel Pemberton po raz kolejny stworzył nieprzeciętny score, nierozerwalnie scalony z filmem. Jednocześnie pokazuje różne oblicza jazzu i bardzo dobrze się go słucha poza ekranem. Tylko jest jeden, bardzo ważny warunek: musicie być fanami jazzu. Ale nawet jeśli nimi nie jesteście, dajcie szansę, bo może uda wam się zakochać. Ode mnie mocne 4,5 nutki i czekam na kolejne dzieła Anglika.
Dzięki za informacje. Ścieżka dźwiękiwa filmu Motherless B. jest wspaniała, bardzo nastrojowa. Jestem fanką jazzu i byłam ciekawa kto skomponował, kto grał. Chętnie kupiła bym obie płyty. Będę ich szukać. Jeszcze raz dzięki za obszerne info.