„You've got to think of him the way he was… He was what the times demanded.
And life without him seems impossible. But he's dead. And life is possible. He made it possible.”
Míċeál Ó Coileáin – szef rządu tymczasowego i minister finansów Wolnego Państwa Irlandzkiego, naczelny wódz armii irlandzkiej, członek delegacji irlandzkiej podczas negocjacji pokojowych z Anglią w 1921 r., w końcu założyciel i przywódca słynnego IRA. 22 sierpnia 1922 r. zginął w zamachu – na własnej ziemi i z rąk rodaków, miał 31 lat. I to jego właśnie gra inny znany Irlandczyk, Liam Neeson w filmie jeszcze innego znanego Irlandczyka, Neila Jordana z 1996 r. Rozczarować się jednak mogą ci, którzy szukać w nim będą historycznych dokładności i prawdziwego wizerunku legendarnego wodza. Jest to bowiem idealizująca laurka z dużą dawką romantyzmu, jaki wyziera z niemal każdego kadru. Czy cechy te słychać także w nominowanej do Oscara i Złotego Globu muzyce Elliota Goldenthala?
Owszem. Choć nie należy przy tym zapominać z kim mamy do czynienia – charakterystyczny styl kompozytora jest tu wyraźny na każdym kroku. Wspomniany romantyzm i typowe dla tego kina heroiczno-patetyczne nuty często mieszają się tu więc z czysto goldenthalowską awangardą, rozbuchaniem, całym mnóstwem eksperymentów oraz specyficzną atonalnością; a tradycyjna orkiestra uzupełniana jest na przemian instrumentami typowo regionalnymi (dudy, flet irlandzki) i nienachalną elektroniką. Na szczęście jest to też pod wieloma względami jedna z bardziej przystępnych i urokliwszych prac kompozytora, której dodatkowo pomaga w miarę spójny i rozsądny montaż płyty – dodajmy, że niezwykle klimatycznej, a przy tym i wielce dramatycznej w swym wydźwięku. Począwszy od otwierającej krążek, elegijnej pieśni Sinead O’Connor, a skończywszy na potężnym i narastającym „Funeral / Coda”, stanowiącym swoisty recycling niewykorzystanego „End Title” z „Heat” (które zastąpil tam przebój Moby’ego) – album ten aż kipi od emocji.
Poza „Gorączką” słychać tu też wyraźne echa „Batman Forever” (wcześniejszego o rok) i trzeciej części „Aliena”, lecz występują one raczej na zasadzie podobnego brzmienia, instrumentarium oraz ogromu skali (potężne fanfary, chóry, częste wejścia pełnej orkiestry), aniżeli faktycznego deja vu. Zresztą Collins z oczywistych powodów pozbawiony jest względem swych poprzedników gotyckiej atmosfery (choć Goldenthal pozwala tu sobie niekiedy na odrobinę równie mrocznego szaleństwa – „Football Match”, „On Cats Feet”). Zamiast niej, kompozytor słusznie stawia na bardziej przyjazne i znacznie delikatniejsze nuty fortepianu w klimatach salonowych, jakby żywcem wyjęte z dwudziestolecia międzywojennego. Zawdzięczamy je głównie postaci Kitty Kiernan i jej związku z Collinsem, a objawiają się w takich utworach, jak „Train Station Farewell”, „Collins' Proposal”, czy w końcu prześliczne „Boland Returns (Kitty's Waltz)” – w typie walca właśnie. Są one co prawda jedynie skromnym dodatkiem i lekką przeciwwagą dla drapieżnej reszty partytury, lecz trzeba przyznać, że dodającym jej sporo klasy.
To jednak nie one przyciągają nasze uszy w pierwszej kolejności, a mocarne momenty akcji, pokroju genialnych „Fire and Arms”, „Winter Raid” (którego temat wykorzystują także poruszające „Elegy for a Sunday” i „Civil War”), czy „An Anthem Deferred”, przed którymi słuchacz autentycznie czuje respekt (szczególnie przed tym ostatnim, stylizowanym na hymn narodowy). I choć nie tylko nimi stoi płyta, to jednak właśnie na ich sile opiera się cała kompozycja. Pozostałe fragmenty stanowią bowiem albo ich pochodne, albo już znacznie mniej przyjemny, acz również pełen napięcia underscore (np. „His Majesty's Finest”). Okazjonalne pojawiają się też i folklorystyczne ozdobniki („Train to Granard”, „Home to Cork”) – sympatyczne, ale i niezbyt zapadające w pamięci.
Płytę dopełnia raz jeszcze panna O’Connor z pięknym, acz nie tak atrakcyjnym, co poprzednie jej piosenki „She Moved Through the Fair” oraz nieżyjący już ‘Złoty Tenor Irlandii’, Frank Patterson, którego interpretacja słynnego „Macushla” zamyka film i krążek – przy czym temu drugiemu zupełnie się nie przysługuje, rozwalając nieco wrażenie po wspaniałym „Funeral / Coda”. No, ale w końcu od tego mamy pilota/myszkę, by w odpowiednim momencie wcisnąć ‘stop’… Co ciekawe, w filmie przewija się jeszcze jedna melodia, której tu jednak próżno szukać – „Uilleann Pipes & Low Whistle" Davy’ego Spillane’a.
Mimo tych kilku mniej przyjaznych i trudniejszych fragmentów, albumu słucha się jednak fantastycznie, a jego (nie tak znowu liczne) tematy hipnotyzują na tyle mocno, że gwarantuję, iż jeszcze nie raz doń wrócicie – przypuszczalnie nawet od razu. Nie jest to może najlepsza goldenthalowska praca (wyżej cenię sobie choćby wspomniane „Heat” i „Obcy 3”), a i w kwestii biograficznych epopei narodowych konkurencja jest duża („Rob Roy”, co by daleko nie szukać), niemniej to absolutny top muzyczny, nie tylko w tych kategoriach. Jak najbardziej zasłużona była zresztą nominacja do nagrody Amerykańskiej Akademii oraz wszelkie pozostałe laury, jakie nań spadły. I choć moja ocena ‘jedynie’ niebezpiecznie ociera się o maksimum (konkretnie czwórka z naprawdę dużym plusem), to i tak pozostaje kwestią drugoplanową. Najważniejsze jest ogólne wrażenie – a to Collins wywołuje kolosalne.
„I want peace and quiet. I want it so much I'd die for it.”
Tekst ten poświęcam pamięci Mariusza Tomaszewskiego – koledze z redakcji FilmMusic.pl, który bardzo nagle i nieoczekiwanie nas opuścił.
Widzę, że mamy miesiąc Goldenthala
I bardzo dobrze, bo to geniusz, a ten score to jeden z jego najbardziej poruszających.
Świetna płyta, fajna recenzja, piękna idea:)