„Merlin” – mini-serial telewizyjny z 1998 roku wyprodukowany przez Hallmark Entertainment to produkcja, która raczej nie miała szczęścia i siłą rzeczy nie zaistniała wśród szerszej świadomości widzów. Oparta o bazę fabularną Legend Arturiańskich, czerpiąca z różnych ich wersji, jest z pewnością zbyt niedocenianym obrazem na tle innych filmów z gatunku fantasy. A szkoda, bo jest to w istocie bardzo dojrzałe i sprawnie zrealizowane przedsięwzięcie. Wystarczy napisać, że w obsadzie znajdziemy takie uznane nazwiska, jak: Sam Neill, Helena Bohnam Carter, Miranda Richardson, Rutger Hauer czy Isabella Rossellini. Porównując „Merlina” z innymi obrazami, które wykorzystują historie znane z Legend Arturiańskich trzeba uczciwie stwierdzić, że serial podchodzi do tematu solidnie, bez niepotrzebnego gmatwania i mieszania wątków czy postaci oraz naciągania całej opowieści. Krótko mówiąc jest to godne polecenia fantasy.
A jak sprawa ma się z muzyką? Osobiście uważam, że w tym wypadku ilustracja z filmu znacznie go przerasta i jest dziełem nie tyle warte uwagi, co raczej pozycją obowiązkową dla każdego entuzjasty muzyki filmowej. Od pierwszych dźwięków otrzymujemy partyturę przemyślaną pod kątem każdej nuty. Autor, Trevor Jones, nie zmarnował tu ani jednego dźwięku. W całej ścieżce nie znajdziemy też zbędnych wypełniaczy czy tanich sztuczek kompozytorskich. Soundtrack z „Merlina” to dzieło zwarte, świetnie korespondujące z ruchomym obrazem i rewelacyjnie funkcjonujące także poza nim. To jedna z tych płyt, których z przyjemnością słucha się w domowym zaciszu, chłonąc każdy dźwięk i wchodząc w znakomicie oddany nastrój tej historii.
Klimat jest właśnie kluczem do zrozumienia fenomenu całej kompozycji. Rzadko zdarza się trafić na muzykę filmową, która tak świetnie oddaje założenia fabularne. Przekonujemy się o tym już w pierwszym, rozbudowanym utworze „Age of Magic”. Po delikatnym wstępie otrzymujemy patetyczny, monumentalny wręcz temat główny, który oparty jest w tym przypadku o brzmienie rogów i potężnej sekcji dętej. Dźwięki te będą nam towarzyszyć niemal przez całą muzyczną podróż po krainie króla Artura. Najdonioślej i najciekawiej wybrzmiewają jednak w ostatnim utworze: „In Search of the Grail” – w mojej ocenie najlepszej kompozycji na płycie. Sceny dynamiczne, walki ze smokiem bądź też bitwy ilustrują utwory „The Dragon's Lair”, „Griffins” oraz „Mab's Demise”. Słuchając ich napotkamy szybkie zmiany tempa i nastroju, instrumenty perkusyjne (na przykład rewelacyjnie nagrane werble) oraz bardzo dynamiczne prowadzenie tematów i melodii. Wart uwagi jest także krótki, ale bardzo dobry i zróżnicowany „Reunited”, który rozpoczyna pięknie zaaranżowany na smyczki i flety temat główny. Finał tej kompozycji jest kwintesencją baśniowej stylistyki całego score’u.
Kolejną ważną kwestią przy ocenie muzyki z „Merlina” jest brzmienie i wykonanie. Proces nagrań i post produkcji to głównie magia kompleksu Abbey Road Studios oraz miksy i mastering, za który odpowiadali panowie Simon Rhodes i Paul Baily. Mistrzowskie wykonanie partytury Trevora Jonesa to z kolei doświadczenie i kunszt muzyków z London Symphony Orchestra. Współpraca tych wszystkich profesjonalistów dała efekt w postaci jednego z najlepiej brzmiących soundtracków, jakich dane mi było słuchać.
Podsumowując, muzyka z „Merlina” to arcydzieło pod wieloma względami. W zbiorze muzyki filmowej z gatunku fantasy absolutna czołówka. Trevor Jones zrobił znacznie więcej niż tylko zilustrował muzycznie film. Stworzył dzieło wybitne, zróżnicowane i bardzo klimatyczne. Po prostu tchnął muzycznego ducha w świat króla Artura i rycerzy Okrągłego Stołu.
0 komentarzy