Mandalorianin
„… odcinając się od stylu Johna Williamsa…”
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 25:22 min.
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 21:17 min.
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 21:22 min.,
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 22:53 min.
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 20:10 min.,
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 29:28 min.
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 21:20 min.
Kompozytor: Ludwig Göransson
Rok produkcji: 2019
Wytwórnia: Walt Disney Records
Czas trwania: 33:22 min.
Czy dzisiaj jeszcze mogą ekscytować „Gwiezdne wojny”? Kolejne odsłony sagi pod wodzą Disneya (epizody VII-IX) z każdą kolejną częścią traciły oraz dzieliły swoich fanów. Zupełnie jakby filmowcy nie mieli nic do zaoferowania, poza odświeżaniem starych pomysłów. Były jeszcze dwa spin-offy (świetnie przyjęty „Łotr 1” i mający spore problemy w realizacji film solowy o Hanie Solo), ale dość mocno trzymały się głównego nurtu. Wtedy jeden człowiek – Jon Favreau – zdecydował się na… serial dla Imperium Disneya, by nową platformę promować mógł. Osadzony pięć lat po wydarzeniach z „Powrotu Jedi”, skupia się na tytułowym łowcy nagród, przyjmującym zlecenia gdzieś na obrzeżach galaktyki. Jedno z nich mocno miesza w życiu dawnego imperialnego watażki, a wszystko z powodu obiektu tego zlecenia: dziecka. Fani serialu nazwali je Baby Yodą, bo wygląda jak młodsze wcielenie legendarnego mistrza.
Można było się czepiać, że czasami za bardzo pachnie to nostalgią (odcinek na Tatooine), a epizodyczna struktura dopiero pod koniec zaczyna krystalizować się w jakąś konkretną historię. Jednak mimo tych wad serial dawał nadzieję na ponowne rozkochanie się kultową franczyzą. Wszystko dzięki iście kinowej realizacji z niesamowitymi krajobrazami, świetnymi efektami specjalnymi oraz bardzo wyrazistymi postaciami, za którymi stoi kapitalna obsada aktorska: Pedro Pascal, Werner Herzog, Carl Weathers, Nick Nolte, Giancarlo Esposito oraz Taika Waititi.
Jak bardzo jest to inne dzieło od serii stworzonej przez George’a Lucasa słychać także w muzyce. Do tej pory – czy to w grach czy serialach animowanych – kompozytorzy szli stylem wykreowanym przez Johna Williamsa, wykorzystując napisane przez niego tematy. „Mandalorianin” idzie w zupełnie innym kierunku, który tym razem wyznacza Ludwig Göransson. Ten zdolny Szwed do uniwersum dorzuca o wiele więcej elektroniki, co mocno poróżniło fanów. Z jednej strony nie czuć tego klimatu sagi Lucasa, ale z drugiej cała akcja toczy się poza nią – w świecie, gdzie nikt nie słyszał o Skywalkerze, Jedi, Mocy, itp. Dlatego wykorzystanie znajomych melodii nie ma tutaj racji bytu i trzeba było zaoferować coś nowego. Czyli co dokładnie?
Na pewno najbardziej wyrazistym elementem jest temat głównego bohatera, który pełni blasku dostaje w napisach końcowych („The Mandalorian”). Powolne, lecz niepokojące dźwięki fletu, dziwaczny „skrzek”, narastająca perkusja z elektronicznymi pomrukami. Wtedy wchodzi gitara akustyczna (w końcu to western) oraz przejmujące melodię smyczki, do których dołączają silne dęciaki. Wraz z nimi muzyka nabiera rozmachu godnego wysokobudżetowych tytułów i nie pozwala o sobie zapomnieć. Motyw ten przewija się przez cały score w drobnych fragmentach, głównie w postaci fletów („Hey Mando!”, „Walking on Mud”) lub sekcji dętowo-smyczkowej („You Are a Mandalorian”, „Trashed Crest”, „To the Jawas”).
Na szczęście nie jest to jedyny obecny tu temat. Swój kołysankowy motyw dostaje Baby Yoda („The Asset”, końcówka „Whistling Bird” czy „Can I Feed Him?”), a także pojawiający się pod koniec antagonista. W przypadku tego ostatniego mamy miks orkiestry z elektroniką oraz hip-hopowym bitem. Pod tym względem bardzo przypomina „Black Panther” („The Arrival”) tego samego autora. Dzięki użyciu tych tematów nie ma mowy o jakimkolwiek znużeniu. Do tego niemal każdy odcinek dodaje coś od siebie. Czy to pokazująca spokojne życie w osadzie melodia na gitarę akustyczną (początek „The Ponds of Sorgan”, „Stay”), niemal dynamiczny popis smyczków z dodatkowym wsparciem innych instrumentów („Speedbikers” oraz początek „Night Riders”) czy niemal horrorowe wejścia underscore’u w odcinku 6.
Maestro nie zapomina o dynamicznej akcji, w której sięga po sprawdzone sztuczki. Miesza orkiestrę z elektroniką oraz quasi etniką, co potrafi mocno uderzyć słuchacza. Dynamiczne „Bounty Droid”, rozpędzające się „Jawas Attack”, epickie „Mando Rescue”, zahaczające o horror „Spirit of the Woods”, strzelające „Night Riders” – dzieje się tu, oj dzieje! Muszę jednak przyznać, że kompozytor za bardzo ufa syntezatorom, co czasem się udaje (chwytliwe „The Gang” czy minimalistyczne, niepokojące „Mando’s Back” z odcinka 6), a czasem nie (przestrzelone „The Mudhorn”, krótkie „Let’s Do It”). Z kolei underscore bywa niekonsekwentny, gdyż budowany jest bardzo powoli (ospałe „The Hangar”) albo wręcz za szybko (narwane „Hyperspace”). Może to szybko znużyć odbiorcę. Chociaż czekają na niego tutaj też niespodzianki – jak odbijające się niczym echo „Little Mousey” lub „The Raiders” o lekkim posmaku Bernarda Herrmanna.
Lecz największy problem „Mandalorianina” leży zupełnie gdzie indziej. W samym serialu ta nietypowa estetyka brzmi świeżo i nadaje mu własną tożsamość. Jednak wydanie albumie to największe kuriozum z jakim się dotychczas zetknąłem. Otóż Imperium Disneya wpadło na pomysł, by w postaci cyfrowej wydać score z każdego odcinka osobno. Łącznie daje to ponad trzygodzinnego kolosa, który nawet dla największy twardzieli może być jednorazowo nie do przejścia. Taki system dystrybucji muzyki filmowej (nazwany przeze mnie bardzo oryginalnie, bo „systemem mandaloriańskim”) już zaczął się roznosić na inne produkcje, jak „Perry Mason”, „WandaVision” czy hiszpańskie „30 srebrników”. W tym ostatnim przypadku wyszły tylko kompozycje z pierwszych czterech odcinków, ale nie oszukujmy się, kolejne pewnie są już w drodze.
„Mandalorianin” to jedna z najbardziej problematycznych ścieżek dźwiękowych, z którymi się ostatnio zmierzyłem. Z jednej strony Göransson świeżo podchodzi do uniwersum „Gwiezdnych wojen”, odcinając się od stylu Johna Williamsa. Z drugiej samo wydanie jest wręcz gargantuiczne, przez co przyjemność z odsłuchu muzyki przypomina sinusoidę. I co ja mam z tym fantem zrobić? Materiał nadaje się na mocną czwórkę, ale wydanie to ledwo naciągane trzy, więc zostaje trzy i pół nuty. This is the way.
0 komentarzy