"Zabójcza broń" to obok "Szklanej pułapki" jeden z większych sukcesów kina akcji. Oba już na trwałe zapisały się w historii kina i po dziś dzień stanowią niedoścignioną inspirację dla kolejnych filmów gatunku. Do obu tych pozycji muzykę napisał Michael Kamen i w obu przypadkach odwalił mistrzowską robotę. Są to jedne z jego najlepszych i najbardziej oryginalnych partytur w dorobku i prawdę rzekłszy, także jedne z najoryginalniejszych kompozycji muzyki filmowej. "Lethal Weapon" różni się jednak od "Die Hard" tym, że muzyka z jest tu bardziej "zjadliwa" i troszkę mniej ilustracyjna. Duża w tym zasługa ludzi, którzy wraz z Kamenem stworzyli ją od podstaw. A pomogli mu David Sanborn i Eric Clapton. Pierwszemu z nich zawdzięczamy rewelacyjnie brzmiący i stanowiący wizytówkę filmu saksofon. Drugi z nich ofiarował nam świetną gitarę elektryczną. Obaj pomogli także Kamenowi w aranżacji i rozpisaniu partytury. Nadal jednak jest tu wiele elementów wspólnych, a czasem nawet identycznych, ze wspomnianą "Szklaną pułapką".
Zacznijmy jednak od wyjaśnienia kilku spraw związanych z tą niezwykłą ścieżką. Otóż opisywane wydanie, to specjalna limitowana edycja wypuszczona w kwietniu 2002 roku przez wytwórnię Bacchus Media Group i licząca (jak zwykle) tylko 3.000 egzemplarzy. Wcześniej muzyka z "Zabójczej broni" wypuszczona została przez firmę Warner Bros oraz pojawiła się na kompilacji zawierającej także muzykę Kamena z filmów "Mona Lisa" i "The Next Man". Na obu pozycjach znajdziemy 10 kawałków z filmu. Tutaj utworów mamy 16 + piosenka. Niektóre z nich, co zaznaczyłem wyżej, to utwory zaprezentowane po raz pierwszy. Inne, choć zostały pod film napisane, to jednak nigdy się w nim ostatecznie nie znalazły. Całość osiąga czas powyżej 60 minut, co jest imponującym wynikiem, jak na ten rodzaj muzyki. Dodajmy od razu, że jest to najdłuższa płyta z tej serii, gdyż wszystkie oficjalne płytki (także pierwsze wydanie tej) osiągają czas bliski 40 minut. Daje to, więc aż 25 minut muzyki więcej…
A jaka to muzyka, można przekonać się już w pierwszym utworze. Sanborn rozpoczyna saksofonem, potem dołącza do niego Clapton z gitarą, następnie mamy ilustracyjną chwilę dla Kamena, a dalej to wszystko się łączy i tak powstaje "Meet Martin Riggs". Jest to jedna z lepszych melodii na płycie – pojawia się w niej niemal od razu motyw przewodni (choć chwilami lekko zmodyfikowany) oraz cała masa charakterystycznych dla serii dźwięków. Cała melodia jest na przemian nieco wariacka i nieco smutna/nostalgiczna, co daje wyznacznik połowy muzyki na tej płycie. Pod koniec (tak około 4 minuty) pojawiają się świetne skrzypce, a całość idzie już bardziej w nostalgię. Także od tego momentu przychodzi na myśl styl, jakim charakteryzuje się też "Die Hard". Jednak dopiero od następnego numerka, czyli utworu "Amanda", styl ten uwidacznia się całkowicie. To właśnie w nim w ruch wchodzą grzechotki, cymbałki, dzwoneczki, skrzypce i cała masa podobnych elementów, co w tamtym dziele Kamena. Twórca jednak, pomimo tych podobieństw tworzy właśnie coś bardzo odmiennego i wg mnie, lepszego w odbiorze. Underscoru (ostatnio bardzo modne słowo, więc i ja sobie użyję;) jest tutaj tyle samo, jednakże wszystkiego po prostu lepiej się słucha.
A co do "Amandy" – świetny kawałek, którego słucha się ciągiem razem z poprzednim i następnym w kolejności. Wszystkie trzy bardzo ładnie się zakleszczają, co także dodaje klimatu. Cieszy to tym bardziej, że trzecim utworem, jest pierwszy z tych niepublikowanych. "Suicide Attempt" jest najbardziej dramatyczny z nich wszystkich, ale też i takiej scenie odpowiada (Riggs próbuje się zabić). Ten kawałek, choć nie pozbawiony claptonowskiej gitary, powtarzającej w jeszcze smutniejszej niż poprzednio wersji motyw przewodni, należy do skrzypiec, które dają po prostu popis swoich możliwości i biorą na sobie niemal całe napięcie. Natomiast w czwartym utworze – "The Jumper/Rog & Riggs Confrontation" – pojawia się rewelacyjny motyw, grany właśnie na gitarce elektrycznej. Kto widział film, choć raz, ten na pewno go skojarzy – dość szybki, z werwą i odrobiną wariacji. Małe arcydzieło, które także pojawia się po raz pierwszy, dzięki wznowieniu. Cały, podobny trochę do pierwszego kawałka. Także dramatyzm dzieli się pół na pół z szaleństwem i filmową ekspresją. Jest to też jeden z dłuższych fragmentów płyty, gdyż trwa ponad 6 minut.
A skoro jesteśmy już przy utworach dodatkowych, to od razu pozwolę sobie przeskoczyć dalej. "Hollywood Blvd Chase", który jest kolejnym takim świetnym dodatkiem, to już popis na całą orkiestrę. Tytuł mówi sam za siebie, więc nie muszę chyba mówić, jakich scen dotyczy. Jest bardzo dynamiczny, przypominający trochę późniejsze "Snowmobiles" z "Die Hard 2", gdyż mający podobne rozwiązania dramatyczne. Ważne jednak, że nie ma tu miejsca na nudę i cały czas coś się dzieje. Świetnie dają głośniki, szczególnie za sprawą kotłów. Naprawdę fenomenalny kawałek i mój prywatny numer jeden tutaj. "The General's Car" to z kolei niemal sama ilustracja, choć od połowy także nabiera trochę tempa (ponownie kotły, które stanowią jeden z niewielu elementów odróżniających to dokonanie od "Die Hard").
Także ilustracyjny, choć jak dla mnie bardziej dramatyczny od poprzedniego, jest "SOB Knows Where I Live". Jest to wersja na orkiestrę, co chyba daje mniej więcej obraz tego, co można usłyszeć. Wprawdzie innej wersji nie słyszałem, jednak ta jest bardzo dobra, choć trochę krótka, bo ledwie ponad minutę. Rekompensuje to natomiast "Yard Fight/Graveside", który jest następny w kolejności i który także działa na zasadzie orkiestra-akcja-dynamika, choć już nie tak, jak "Hollywood Blvd Chase". Motyw ten dotyczy finałowego pojedynku mano a mano w ogródku oraz scen, które go poprzedzają i kończą. Dzieje się tu więc równie dużo, jak na ekranie. Chwilami może trochę bez wyrazu, jak poprzednie ścieżki, ale także i tu znajdzie się kilka kapitalnych momentów, jak tuby w trzeciej minucie, które wraz z elektroniką tworzą tło dla orkiestry. Potem wszystko narasta i na koniec powraca znowu motyw główny. Ten fragment także nieco ponad 6 minut i jest to ostatni z tych niepublikowanych wcześniej.
Jeśli zaś chodzi o pozostałe, wcześniejsze utwory, to "Roger" jest swoistym rozwinięciem czy też przedłużeniem tematu ze ścieżki 4. Nowe fragmenty oferuje natomiast "Coke Deal". Tu po raz pierwszy słychać większą część orkiestry, chociaż początek należy jednak do typowo rockowych brzmień, jakie podają nam gitara i perkusja oraz oczywiście saksofon. Zwraca uwagę początek i fragment od 2 minuty. Ponadto plącze się tu też motyw główny i sporo underscore'u. Ciągnie się to także przez "Mr. Joshua" i "They Got My Daughter". Pojawiają się tu też jednak i nowe, nie mniej interesujące motywy. Ponownie także wszystko jest na tyle spójne, że słucha się tego niemal ciągiem.
Nie mogę nie wspomnieć tu też o "The Desert". To najdłuższy utwór na płycie (niemal 8 minut) i dotyczący najbardziej kluczowych momentów filmu (akcja na pustyni). I chyba w tym tkwi kruczek. Dla mnie jest to, bowiem najsłabszy utwór ze wszystkich – tzn. najsłabszy pod względem osobnego odsłuchu, bo w filmie spisuje się tak znakomicie, jak inne. Jest jednak najbardziej ilustracyjny, miejscami przypominający równie długie motywy z "Die Hard". Na swą obronę utwór ma to, że tyle samo tu fragmentów głośnych i orkiestralnych, co delikatnej, cichej (ale z napięciem granej) muzyki. Można więc przez niego przebrnąć, choć chwilami jest to nieco trudne.
Mamy jeszcze utwory, które nie zostały ostatecznie w filmie użyte. Od razu mówię, że nie są złe, ale właśnie na tym polega problem, że z filmem nie kojarzą się wcale, poza takim samym instrumentarium i klimatem, jak w reszcie. Wszystkie są w dużej mierze oparte na motywie przewodnim, chwilami bardzo wariackie i na luzie, a czasem odrobinę smutnawe. Wszystkie także obywają się bez orkiestry, opierając się na instrumentach perkusyjnych i rockowych nutach. Przeważa oczywiście gitara i saksofon. Słucha się ich nieźle, ale i tak odbiegają trochę od całości i są (zaraz po "The Desert") wg mnie najsłabsze. Do mnie najbardziej przemówił pierwszy z nich, czyli "We're Getting To Old For This". Cieszę się jednak z obecności wszystkich trzech.
Całość wieńczy piosenka Honeymoon Suite o tym samym tytule, co film. Średnia to rzecz, nie robiąca większego wrażenia, choć nie można mieć pretensji o to, że ją tu zamieszczono. Pachnie bardzo tamtym okresem (lata 80) i dzięki temu może się spodobać (nostalgia). Jeśli natomiast ktoś zastanawia się, jak nazywa się ta druga, bardziej charakterystyczna piosenka (obecna również w niektórych trailerach), to odpowiadam, iż jest to "Jingle Bell Rock" Bobby'ego Helmsa. Trochę szkoda, że nie postanowiono jej tutaj umieścić, tym bardziej, że jest znacznie lepsza od tej autorstwa Honeymoon Suite i dużo mocniej kojarzona z filmem. Dokładnie, jak "Let It Snow! Let It Snow! Let It Snow!" z "Die Hard".
Proszę zauważyć, jak rozłożona została płyta. Utwory od 1 do 5 to głównie wspomniany dramatyzm/smutek i szaleństwo – przeważa gitara i saksofon. Utwory 6-8 to miejsce gdzie powyższe łączy się z orkiestrą, nabiera dynamiki i siły, a począwszy od numerka 9 aż do 14 mamy orkiestrę i dynamikę pełną parą, której dramatyzm wiernie towarzyszy, a wspomniana smutna nuta zanika niemal zupełnie. No i piosenka na sam koniec. Co ciekawe wszystkie te utwory ułożone są w swoim obrębie chronologicznie (nie dotyczy utworów nie użytych).
Właściwie największym mankamentem tej pozycji jest jej dostępność. Edycja limitowana mówi sama za siebie, ale także i bootleg oraz pierwsze wydanie to prawdziwe białe kruki w muzyce filmowej. Poza tym, to świetna pozycja i legendarne już rozwiązania dźwiękowe. Trochę szkoda jednak tej drugiej piosenki, a całość może miejscami męczyć (szczególnie te kawałki, które trudno z filmem zidentyfikować). Przez myśl mi jednak nie przejdzie, aby dać mniej, jak 4 nutki. Mam też nadzieję, że kiedyś doczekamy się wydań expanded drugiej i trzeciej części.
Kamen na fali wznoszącej. Sztandarowe dzieło, w dodatku całkiem solidnie wydane.