Były takie filmy w roku 2005, na które wiele osób czekało z utęsknieniem. Najpierw był to kolejny obraz Ridley’a Scotta "Królestwo Niebieskie". Później oczekiwano ostatniej części "Gwiezdnych Wojen", czyli "Zemsty Sithów". Z kolei w wakacje największą popularnością cieszył się film "Batman Początek", żeby zaraz po nim umysłami wszystkich zawładnął "Charlie i Fabryka Czekolady". Całkiem niedawno wszyscy mówili o "Harrym Potterze i Czarze Ognia", jednak dopiero teraz, pod koniec roku, nadchodzi film, o którym było już głośno od dawna. Wielkim krokami przybył w końcu do nas "King Kong". Niby nic szczególnego, w końcu historia tego "przerośniętego goryla" była już kilkukrotnie filmowana tyle, że tym razem na warsztat wziął ją człowiek, który przez ostatnich kilka lat rezerwował dla siebie najważniejsze nagrody przemysłu filmowego – Peter Jackson. To właśnie twórca filmowej trylogii "Władcy Pierścieni" postanowił po raz kolejny zwrócić na siebie uwagę i stworzyć hit roku 2005. Piszę "hit", dlatego że jeszcze przez premierą tego obrazu, krytycy zgodnie twierdzili, że skazany jest on na sukces…
Jak to było przy okazji wszystkich wcześniej wspomnianych filmów tego roku, także w tym przypadku miłośnicy muzyki filmowej czekali z utęsknieniem na ścieżkę dźwiękową. Po sukcesie trylogii "Władcy Pierścieni", za którą kompozytor, Howard Shore otrzymał trzy Oscary, kolejna jego współpraca z Peterem Jacksonem wywoływała wielkie nadzieje na niezwykłą ucztę dla "ucha i ducha". Atmosferę dodatkowo podgrzewały krótkie filmiki, które pojawiały się w internecie i pokazywały kolejne etapy powstawania filmu. Jeden z nich poświęcono na pokazanie nagrania muzyki do "King Konga" przez Howarda Shore’a. Co prawda niewiele można się było z niego dowiedzieć o kształcie muzyki, ale pewne było, że kompozytor bardzo chce powtórzyć sukces "Władcy Pierścieni", komponując potężną partyturę. Jednak po kilku tygodniach od ukazania się wyżej wspomnianego filmiku, producenci przekazali zaskakującą wiadomość, że Howard Shore już nie pracuje nad muzyką do "King Konga". Oficjalnym powodem zerwania współpracy była "drobna różnica poglądów" pomiędzy nim, a Peterem Jacksonem. W tej sytuacji na stanowisku kompozytora zatrudniono Jamesa Newtona Howarda, z którym o współpracę zabiegał sam reżyser. Tak więc na sześć tygodni przed premierą filmu, atmosfera zaczęła robić się naprawdę gorąca zarówno wokół samego obrazu jak i wokół ścieżki dźwiękowej. Wszyscy bowiem pamiętali feralną zamianę kompozytorów w roku 2004 kiedy to Wolfgang Petersen w niemal ostatniej chwili zrezygnował z usług Gabriela Yareda przy filmie "Troja" i postanowił zatrudnić Jamesa Hornera. Wtedy wszyscy krytycy jednogłośnie stwierdzili, że była to wielka pomyłka reżysera, gdyż nowy kompozytor w miejsce świetniej i monumentalnej partytury Yareda, zaproponował substytut swojej dotychczasowej twórczości, który nijak pasował w filmie. Trudno było orzec czy James Newton Howard podzieli los James Hornera, jednak wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, że napisanie w kilka tygodni muzyki do filmu trwającego niemal trzy godziny, nie będzie łatwe. W przeszłości Amerykanin stawał już przed takim wyzwaniem przy okazji filmu "Waterworld", kiedy to został zatrudniony na niespełna sześć tygodni przed premierą. Wtedy się udało, dlatego i tym razem kompozytor podjął rękawicę i już po kilku dniach w internecie pojawił się kolejny filmik, tym razem pokazujący Jamesa Newtona Howarda intensywnie pracującego w swoim prywatnym studiu nad muzyką do "King Konga" – tą muzyką, której w końcu dane jest nam posłuchać…
James Newton Howard zaskakująco dobrze wywiązał się ze swojego zadania. Chociaż kiedy się dobrze zastanowić to tylko on mógł dokonać czegoś takiego. Po zamianie kompozytorów, wielkie nadzieje ustąpiły miejsca wielkim obawom. Obawiano się czy Howard będzie w stanie w tak krótkim czasie skomponować muzykę na tyle oryginalną i świeżą, że nie będzie ona kalała uszu mnóstwem nawiązań, odniesień i odgrzewaniem wcześniejszych ścieżek dźwiękowych kompozytora. Obawy te okazały się nieuzasadnione i myślę można było to przewidzieć. James Newton Howard nie bez powodu jest nazywany "muzycznym kameleonem". Tak naprawdę trudno określić, na czym polega jego styl, który jak każdy twórca, także i on posiada. Muzyka Howarda po prostu zawsze pasuje do filmu tak jak powinna i często jest to osiągane najróżniejszymi środkami. Z jednej strony komponuje on świetne partytury na orkiestrę symfoniczną i chór, a z drugiej nadal potrafi zagłębić się w elektronikę i stworzyć chociażby coś na kształt tematu do serialu "Ostry Dyżur". Poza tym Howard w swoich kompozycjach nigdy nie męczy słuchacza wytartymi już formami i instrumentami, tylko ciągle szuka nowych brzmień – najlepszym przykładem może być tutaj rewelacyjna i jakże świeża "Osada". Okazuje się, że kompozytor nawet przyparty do muru, kiedy ma tylko kilka tygodni na napisanie i nagranie muzyki, ustrzega się auto-plagiatu i oferuje nam muzykę ciekawą i bardzo przemyślaną. Można było przekonać się w roku 1995 przy okazji "Wodnego Świata", ale także teraz, przy okazji "King Konga"…
Już w pierwszym utworze trwającym około jednej minuty, otrzymujemy jeden z tematów przewijających się przez całą płytę. Jak można domyślić się z tytułu utworu ("King Kong"), jest to temat King Konga. Opiera się on na czterech, potężnych, następujących po sobie akordach, które bardzo przypominają temat King Konga stworzony przez Maxa Steinera do filmu z roku 1993. Różnica między nimi polega głównie na tym, że Steiner swój temat oparł na trzech akordach a Howard na czterech. W każdym razie temat King Kong przewija się przez całą płytę pojawiając się gdzieniegdzie w takich utworach jak "Something Monstrous… Neither Beast Nor Man" czy "It's Deserted". Po tym dość dynamicznym wstępie na płycie robi się dość spokojnie i cicho. Howard zaczyna używać skromnego instrumentarium minimalistycznie kreując nieco mistyczny, ale i romantyczny nastrój. Najbardziej charakterystyczną kompozycją pokazujące właśnie takie intencje kompozytora jest "A Fateful Meeting", ale i "Beautiful", gdzie pojawia się świetny fortepian i nieco wygładzone smyczki. Miejscami robi się nawet dość zabawnie, kiedy w "Defeat Is Always Momentary" można usłyszeć nieco jazzowy temat grany przez klarnet. W tym samym utworze pojawia się także bardzo charakterystyczne staccato w wykonaniu smyczków, które skojarzyło mi się z podobnym zabiegiem, jaki często stosuje Jan A.P. Kaczmarek. Ten sam jazzowy temat przewija się jeszcze później między innymi w "Two Grand" i "That's All There Is…" tyle, że w nieco innej aranżacji. Wszystkie te kompozycje niejako oddają klimat i ducha czasów, w których rozgrywa się akcja filmu.
Kolejnym charakterystyczny elementem tej ścieżki dźwiękowej jest bardzo chaotyczny, action-score, który w filmie pełni także funkcję swego rodzaju straszaka. Zupełnie jak to bywa w przypadku horrorów, także i tutaj zdarzają się nagłe wybuchy, zwroty i wyciszenia, które słuchane poza filmem mogą nieco irytować. Trochę taka muzyka przypomina obraz "Batman Początek", w którym Zimmer i Howard serwowali takie zagrania niemal hurtowo. W nowym filmie Jacksona jest mnóstwo scen, w których taka muzyka znajduje zastosowanie, jednak trochę może męczyć jej nadmiar na płycie. Jednak James Newton Howard w "King Kongu" pokazuje także inne oblicze swojego action-score. Obok niemal wszechobecnego chaosu pojawiają się także bardzo dynamiczne kompozycje posiadające rytm. Pojawiają się one głównie w scenach różnych pościgów czy walk, które Kong toczy ze swoimi wrogami. Jak dla mnie mistrzem rytmiki w scenach akcji pozostaje Alan Silvestri, jednak Howard w tym przypadku zdaje się gonić mojego ulubieńca. Nie jest to oczywiście rytmika generowana elektronicznie, jak to mają w zwyczaju robić wychowankowie Hansa Zimmera z MV. Kompozytor konsekwentnie trzymając rytm i akcentując do perkusją czy to blachami (sekcją dętą blaszaną) sprawia, że zazwyczaj bezpostaciowy action-score nabiera pewnej wyrazistości i charakteru. Poza tym niezwykłe podobieństwo do Alana Silvestri i jego "Van Helsinga" spowodowane jest nie tylko rytmiką, ale i nieustannym stosowaniem blach i kotłów. Wszystko to sprawia, że jest to naprawdę głośna ścieżka dźwiękowa, która potrafi wbić w fotel. Do takich bardzo agresywnych kompozycji należą chociażby świetne "Head Towards The Animals", w którym po raz pierwszy pojawia się chór, czy "Tooth And Claw", w którym z kolei słyszymy znowu temat King Konga. To właśnie od tego pierwszego utworu na płycie zaczyna robić się naprawdę głośno i dynamicznie. Dopiero przy okazji "Central Park" i "The Empire State Building" mamy okazję na chwilę wytchnienia przy patetycznych, ale jednocześnie spokojnych i cichych dźwiękach smyczków i fortepianu żeby znowu przy "Beauty Killed The Beast I", "Beauty Killed The Beast II", " Beauty Killed The Beast III" zerwać się z fotela. Bardzo ciekawe jest także "Beauty Killed The Beast IV", na którego końcu pojawia się piękna chłopięca wokaliza, trochę kojarząca się "Władcą Pierścieni". Ta sama wokaliza rozpoczyna zresztą także ostatni utwór na płycie, czyli "Beauty Killed The Beast V", który jest takim sentymentalnym zwieńczeniem całej ścieżki dźwiękowej do "King Konga".
Muzyka, którą skomponował James Newton Howard bez wątpienia pasuje do dramatycznej historii wielkiej małpy. Mamy tutaj mnóstwo blach, perkusji i dudnienia, które nadaje muzyce klimatu Golden Age, ale jednocześnie pojawia się także sporo współczesnych rozwiązań i form, które ułatwiają odbiór. Poza tym trudno sobie wyobrazić, żeby muzyczna historia gigantycznej małpy pochodzącej z dżungli nie oddawała jej wielkości – temu właśnie służą te wszystkie bębny i trąby. Zresztą wielką zaletą tego kompozytora zawsze było pisanie ścieżek dźwiękowych doskonale oddających klimat obrazu i po raz kolejny udało mu się to osiągnąć. Myślę jednak, że trochę gorzej może być z odbiorem tej muzyki poza filmem. Mnóstwo jest tutaj action-score, który, mimo iż podany jest w znośnej formie bardzo rytmicznych kawałków, to tak naprawdę ma dłuższą metę może nużyć. Jednak taki był wymóg samego filmu, więc zastrzeżenia można mieć tylko do wydawcy, który trochę przesadził zamieszczając na płycie ponad 75 minut muzyki. Pewnym wytchnieniem okazują się bardzo liryczne i spokojne kompozycje, w które Howard wlewa mnóstwo uczucia. Moim zdaniem bez problemu można zapomnieć o tym, że Howard pracował nad tą ścieżką dźwiękową w zabójczym tempie (pisał ok. 15 minut muzyki dziennie), zaledwie przez kilka tygodni, dlatego że tego w tej muzyce po prostu nie słychać. Mamy tutaj ciekawe tematy, świetne orkiestracje i pomysł, który jednocześnie pozwala muzyce doskonale funkcjonować w filmie – czegóż więcej można chcieć? Można by się także pokusić o porównania dzieła Howarda do ścieżek dźwiękowych Steinera z 1933 i Barry’ego z 1976 roku, jednak niewiele by z tego wynikło. Amerykanin stworzył muzykę, która co prawda posiada przepych i fragmentarycznie chaos Steinera, oraz nieco jazzowych wejść, które znajdziemy też w partyturze Johna Barry, ale także wiele nowoczesnych rozwiązań typowych dla Howarda. Tak więc ostatecznie myślę, że warto polecić tą płytę, która może nie zachwyci wszystkich, ale zawsze jest to kawał świetnej ścieżki dźwiękowej, którą warto znać.
Mała poprawka. Howard Shore dostał za trylogię 3 Oscary.
no chyba nie… za Two Towers nie dostał
Dostał jedną statuetkę za Drużynę Pierścienia (score) i dwie statuetki za Powrót Króla (score, song)