Cóż by kino brytyjskie zrobiło bez Alexandre'a Desplata? Francuz uświetnia co bardziej prestiżowe produkcje zza kanału La Manche, w tym oczywiście te oscarowe. Były „Królowa” i „Tajemnica Filomeny” Stephena Frearsa, było „Jak zostać królem” Tom Hoopera. Teraz nadszedł czas na „Grę tajemnic”, która została wyróżniona aż ośmioma nominacjami. Jedna z nich przypadła, rzecz jasna, kompozytorowi.
Nawet jeśli nie to kryło się za zaangażowaniem Desplata, jest on doskonałym wyborem do filmu o genialnym matematyku. Nikt tak bardzo nie ukochał sobie mechanicznej powtarzalności, idealnie pasującej do ilustrowania wszelkich procesów myślowych, czy prac nad maszynami. Słuchając jego muzyki, niemal widzi się wzór liczbowy, na podstawie którego kompozytor wyliczył kolejne, precyzyjnie odmierzone uderzenia instrumentów.
Kiedy z głośników dobiegają pierwsze takty „The Imitation Game”, które otwiera płytę ze ścieżkę dźwiękową, aż śmieszy, jak przewidywalnie Desplat podszedł do sprawy. Mechaniczną powtarzalność zapewnia pospieszny akompaniament fortepianu. Nad nim unosi się zaś melodia na smyczki, zwyczajowo u tego kompozytora czarowna, emocjonalna i przyjemnie patetyczna. W temacie wiodącym pojawiają się zatem niejako dwie przestrzenie – maszynowa, intelektualna oraz ludzka, bardziej uczuciowa.
Identycznie skonstruowany został także motyw głównego bohatera, Alana Turinga („Alan”). Tym razem fortepianowy akompaniament jest nieco bardziej tajemniczy, przywołując w pamięci czołówkę „Z Archiwum X”. Pociągła melodia ma w sobie natomiast mniej patosu, a prowadzenie jej przez instrumenty dęte drewniane dodaje nieco intymności. O ile przy tym temat główny powraca właściwie wyłącznie w swojej pierwotnej, zmatematyzowanej aranżacji, motyw Turinga wyzwala się z mechanicznego tła. Jego najbardziej wyrazistą prezentację zapewnia w pierwszej połowie czysto fortepianowe „Alone with Numbers”, gdzie objawia się z niezwykłą liryczną ostrością.
Najwięcej liryzmu zapewnia przy tym ujmujący temat Christophera – jest to zarówno imię jednego z bohaterów, jak i maszyny, jaką buduje Turing. Muzyka świadomie nie rozróżnia tych dwóch znaczeń. Christopherowi słuchacz zawdzięcza dwa elegijne utwory: „Christopher Is Dead” i „Farewell to Christopher”. „Gra tajemnic” to jednak nie tylko smutek. Co prawda przez większą część filmu bohaterowie zajmują się myśleniem, co nie jest szczególnie wdzięczne dla kompozytora, ale na szczęście reżyser zapewnia parę zgrabnych, dynamicznych sekwencji, które otrzymały bardzo energiczną muzykę.
Zdecydowanie wyróżniają się dwa utwory. „Crosswords” towarzyszy szczególnemu testowi, jaki Turing przygotował dla osób starających się o pracę. Desplat popisuje się tu bardzo charakterystycznymi dla siebie środkami. Korzysta z cymbałów, świergoczących fletów, tworząc bardzo wdzięczny, żwawy utwór. Z kolei w „Decrypting” korzysta z ekstatycznych, smyczkowych pasaży, które szczególnie dobrze wypadają w filmie, gdyż grają do rytmu tykania wydawanego przez działającą już maszynę.
Na płycie roi się więc od wielu dobrych melodii wywołujących rozmaite emocje. Desplat świetnie utrzymuje równowagę między żwawą dynamiką, a łagodnym liryzmem. Z wyczuciem sięga po patos i dba o zróżnicowanie materiału. Zasadniczo jednak nie prezentuje niczego nowego. Liczne fortepianowe kawałki mocno przypominają „Strasznie głośno, niesamowicie blisko”. Natomiast efektowne „U-boats”, z niskim fortepianem i charakterystycznymi uderzaniami w kotły, spokojnie mogłoby się gdzieś zaplątać między utwory z „Autora widmo”.
Nie można przy tym nazwać „Gry tajemnic” wtórną, raczej mocno osadzoną w stylu kompozytora. Trudno go za to winić, skoro takie podejście dobrze pasuje do obrazu. Ekspozycja ścieżki dźwiękowej nie jest może rewelacyjna, z seansu wynosi się właściwie tylko temat główny, ale nawet jeśli nie do końca zwraca się uwagę na kompozycję, to spełnia ona swoją funkcję. Bardzo mocno wpływa na dynamizm najbardziej żwawych sekwencji, ładnie buduje patos, szczególnie w scenach wojennych. Najbardziej chyba zawodzi liryka, która przemyka jakoś niezauważalnie.
Czy Alexandre Desplat ma więc szansę na Oscara za „Grę tajemnic”? W tegorocznym, bardzo niepewnym wyścigu pewnie tak. Może mu pomóc dobre przyjęcie samego filmu. Biorąc jednak pod uwagę wyłącznie jakość muzyki, bardziej godny uznania jest „Grand Budapest Hotel”. „Gra tajemnic” jest bowiem bardzo porządna, ale to jedna z wielu bardzo porządnych kompozycji Desplata, a ze względu na brak jakichkolwiek szczególnie wyróżniających elementów, szybko zleje się z innymi. Dziś stanowi dowód niesłabnącej formy kompozytora, lecz za parę lat nikt nie będzie go za nią pamiętał.
Baaardzo przyjemna muzyka. I nie sądzę, żeby zginęła w odmętach historii i dyskografii Desplata – mimo wszystko temat główny jest wyrazisty i charakterystyczny, zapada w pamięć. Dobra praca po prostu.