„The World Will Be Watching”
Zmierzch w Hollywood dobiega końca. Mimo usilnych starań tamtejszych producentów, saga o wampirach i wilkołakach, które radośnie rzucają się po lesie i szukają miłości u ludzkich panienek niedawno wydała z siebie ostatni kinowy skowyt, który przerodził się w jęk zawodu fanów. I choć studio z pewnością nie pozwoli jej w pełni umrzeć (na chwilę obecną krążą plotki o telewizyjnym spin-offie, a i zawsze można przecież zrobić jakiś reboot…), to nie ulega wątpliwości, że pora znaleźć godnego następce do wysiadywania złotych jaj. Na ratunek przyszła Suzanne Collins – autorka bestsellerowej (a jakże!) sagi (a jakże!) dla nastolatków (a jakże!) o dziwacznym świecie przyszłości, którego mieszkańcy po bratobójczych walkach sprzed lat odreagowują frustrację podczas tytułowych igrzysk, na których zabijają się ich własne, wybrane na drodze losowania dzieci. I stało się! Już pierwszy z planowanej serii filmów z Jennifer Lawrence w roli głównej rozsadza światowy box-office, bijąc kolejne rekordy, więc możemy być pewni dalszego ciągu. Szkoda jedynie, że ten udany start niepotrzebnie spłycono do poziomu wspomnianego „Twilight”…
Skupmy się jednak na muzyce. Danny Elfman pierwotnie miał ją napisać, jednak zrezygnował, gdy na horyzoncie pojawiła się trzecia odsłona „Facetów w Czerni” oraz kolejne projekty Tima Burtona. Cóż, tak czy siak raczej nie będziemy na tym stratni. Niespełna za pię…tnaście dwunasta zastąpił go, słynący z szybkości, jakości i agenta, który najwyraźniej lubi rzucać go na głęboką wodę, James Newton Howard. Rzecz jasna nie obyło się także bez piosenek, ale te wydano już jako odrębny soundtrack – „Songs From District 12 And Beyond”. Choć fani z pewnością znajdą tam coś dla siebie, to nie ulega wątpliwości, iż jest to typowa, przesycona głównie popem składanka, jaką spokojnie można omijać – szczególnie, że znajdziemy tam raczej hity filmem inspirowane, gdyż w nim samym utworów śpiewanych praktycznie brak. Miejsca by zabłysnąć miał więc Howard całkiem sporo…
Skończyło się jednak na przebłyskach, w dodatku dość krótkich. JNH stworzył w dużym stopniu rzemieślniczą, nieinwazyjną robotę, opartą na underscorze i liryce, które w większości giną pośród filmowych wydarzeń. Nic więc dziwnego, że na ekranie uwagę przykuwa raczej skromny action score, który stanowi także highlighty płyty. Potężne, chóralne „Horn Of Plenty”, które Howard jedynie zaaranżował; końcowe, drapieżne, acz trochę toporne „Muttations”, czy też, nieobecne w filmie, ale świetnie pasujące do sceny rozpoczęcia rozgrywek „The Countdown”, to zdecydowanie solidne punkty tracklisty.
Na krążku to jednak właśnie liryka mocniej się zacznacza, tak więc wielbiciele mocnych wrażeń nie mają tu specjalnie czego szukać. Ponieważ jednak zawsze była to mocna strona Howarda, toteż jest na czym zawiesić ucho, a nawet i dwa. Takie momenty, jak przejmujące, zakrapiane delikatnym patosem „Rue`s Farewell” i „Tenuous Winners / Returning Home”, nieco bardziej stonowane, acz równie ładne „Healing Katniss”, czy też lekko awanturnicze „Searching For Peeta” i „Katniss Afoot” (którego także próżno szukać w gotowym filmie) nie są może żadnym novum, ale słucha się ich z niekłamaną przyjemnością. Gros partytury Howard oparł na smyczkach, często wygrywających miarowe, powtarzalne melodie o lekko folkowym posmaku, z fletami i gitarami na drugim planie, które bez problemu absorbują. Co prawda o poziomie sławetnej „Osady” można z miejsca zapomnieć, ale niekiedy blisko im do „Blood Diamond” lub „Defiance” – choć oczywiście nie posiadają takiej mocy…
I to mógłby być bodaj największy zarzut względem całej pracy – brak jej jakiegoś pazura, wyrazistego tematu przewodniego i zwykłego, muzycznego łupnięcia (nie mylić z łupanką, łapanką i Raminem Djawadi). Co prawda Howard stworzył dla postaci Katniss dość ciekawy, oryginalny motyw na smyczki i odmianę cytry, który pojawia się często w obrębie całego filmu/albumu, ale działa on raczej na zasadzie klimatycznego tła, czy nawet części otaczającej bohaterów natury (kompozycja Howarda w ogóle sprawia wrażenie bardzo „leśnej”), aniżeli chwytliwej nuty dla mas. Nie mam jednak zamiaru krytykować tego aspektu, a to z kilku powodów. Przede wszystkim cała płyta jest bardzo krótka, a i sporo jej elementów nie miało nawet szans zaistnieć w filmie (z ponad 80-ciu minut, jakie kompozytor napisał, jedynie połowa rozbrzmiewa na ekranie i niewiele więcej na albumie). Poza tym, co trzeba Howardowi przyznać, ta subtelność i masa detali, jakimi się posiłkuje nawet się sprawdza, intryguje i pasuje do świata przedstawionego, ciekawie go ubarwiając. Nie można więc powiedzieć, iż jest to jedynie zwykła tapeta bez pomysłu – inna sprawa, że tenże pomysł troszkę się tutaj rozmywa.
Należy jednakże pamiętać o tym, że to dopiero wstęp do większej przygody. I choć nic nie stało na przeszkodzie, aby uczynić go nieco bardziej atrakcyjnym, to jednak otrzymaliśmy dość mocne podwaliny pod następne ilustracje – miejmy nadzieję, że już lepiej rozwinięte i bardziej fascynujące. Pozostaje więc liczyć na to, iż „The Hunger Games” nie padną ofiarą roszady, jaka przyczyniła się do niemal zupełnego zatracenia charakteru poprzedniej sagi i Howardowi będzie dane w pełni rozwinąć skrzydła. Tymczasem opisywany tu album stanowi całkiem solidną porcję muzyki, która zyskuje na jakości, gdy nieco bardziej się w nią zagłębić – i za to (a także trochę na zachętę) dodaję do końcowej oceny jeszcze połóweczkę. Z pewnością warto dać „Igrzyskom śmierci” szansę, nawet kosztem drobnego zawodu.
„May the Odds be Ever in Your Favor”
Jednym uchem wpada, drugim wypada. Przeciętne to i do zapomnienia.
Nic dodać nic ująć. Trzy jak w mordę strzelił i ani grama więcej.
Ja zastanawiam się, czy nie dać 4, gdyż osobiście wywarł na mnie bardzo dobre wrażenie i wg mnie oddaje świetnie to, co siedzi w głowach bohaterów i tamten świat. Ponadto jestem wielką fanką jego 'lirycznych’ kawałków.
Pewnie się nie znam, ale według mnie to bajeczna ścieżka. Zwłaszcza druga i ostatnia pozycje – cuda.