Dramatyczne losy Katniss Everdeen dobiegły do szczęśliwego finału. Po drodze doprowadziły do powstania dwóch niezłych i jednego słabego filmu. Ostatnia część plasuje się gdzieś pomiędzy. Nie jest tak zła jak pierwszy „Kosogłos”, ale dwóm pierwszym częściom nie dorównuje. Ma przy tym jeden element wyraźnie gorszy niż we wszystkich poprzednich odsłonach – muzykę.
James Newton Howard do tej pory małymi kroczkami przesuwał ilustrację „Igrzysk śmierci” od dość barwnej, wyrazistej w stronę mrocznej, wycofanej. Jej powściągliwość, nawet jeśli powodowała lekkie znudzenie, robiła dobre wrażenie, pasowała do filmu, budziła szacunek przemyśleniem i konsekwencją. „Kosogłos, część 2” nie przynosi może zasadniczej zmiany, ale niestety sprawia wrażenie ślepej uliczki.
Podstawową zawartość rozdętego do granic możliwości krążka stanowi elegancki, acz mroczny underscore. Howard kontynuuje ostentacyjnie nieagresywne podejście do ilustrowania serii. W filmie nawet to się sprawdza, choć trudno wskazać momenty, gdzie muzyka faktycznie odgrywa dużą rolę. Na płycie zaś nie da się tego długo słuchać. Mroczne buczenie na progu słyszalności, konwencjonalnie falujące smyczki i subtelna elektronika nie mają szans na wzbudzenie zainteresowania.
Raz na jakiś czas Howard pozwala sobie na mocniejsze uderzenie, które ma jednak wyłącznie ilustracyjny charakter. Pozytywny wyjątek stanowi długi utwór „Sewer Attack”. Powinien on zadowolić nawet najbardziej wybrednych miłośników muzyki akcji. W szaleńczym rajdzie kompozytor odsłania cały arsenał plastycznych, choć typowych środków wyrazu. Najmocniej brzmią instrumenty dęte blaszane, które dosłownie bombardują słuchacza, zimmerowska perkusja podbija tempo, ale pośród tej intensywności znajduje się miejsce na chwile patosu, a nawet zaskakującego liryzmu. W rezultacie utwór w drugiej połowie odchodzi od czystej akcji w stronę olśniewającego rozmachu.
Howard zbyt rzadko decyduje się na tak mocny muzyczny wybuch. W filmie zresztą najmocniej zaznaczają się chwile, gdy wchodzą znajome tematy, co podkreśla muzyczną ciągłość serii, ale nie nadaje indywidualnego rysu tej odsłonie. Czasem kompozytorowi udaje się wprowadzić coś nowego do znajomych melodii, jak chociażby wyciszone skandowanie męskiego chóru asystujące wokalizie na początku „Snow's Execution”. Bardzo zgrabnie powracają folkowe klimaty, które wiążą się z przeszłością Katniss. „Your Favourite Color Is Green” z charakterystycznym zawodzeniem chropowatych smyczków intrygująco obrazuje przemianę bohaterki na przestrzeni czterech filmów.
Tym niemniej kompozytor porusza się w zarysowanych przede wszystkim w poprzedniej części granicach. Fakt ten przeważa na odbiorze całej ścieżki dźwiękowej. Nie jest ona wyraźnie słabsza od pierwszego „Kosogłosa”, po prostu za bardzo go przypomina. Podobnie jak w przypadku dwóch poprzednich części całość dobija nieprzyzwoicie długie wydanie. Wysłuchanie całej płyty za jednym razem wymaga wielkiego poświęcenia. Wtórność w muzyce filmowej jest tak częsta, że przełknąć ją względnie łatwo, nuda stanowi znacznie trudniejszego przeciwnika. Tym razem nie sposób go pokonać.
Nie idzie się z tą oceną i opinią zgodzić, ale nie pierwszy raz spotykam się z taką krytyką finału Igrzysk. Jak dla mnie jest to najbardziej dojrzała praca z serii, która rodziła się muzyczny w wielkich bólach. Szkoda, że dopiero ostatni utwór uwalnia cały potencjał, jaki się za nią krył. Niemniej ocena o oczko wyżej…
Nie takie złe, acz koszmarnie długie. Skrócić o połowę i mamy całkiem zjadliwy soundtrack. Niemniej zmarnowana szansa.