Po blisko 30 latach komponowania muzyki, głównie do japońskich filmów, Joe Hisaishi w końcu zaczyna zyskiwać, poza Azją, należny mu rozgłos i uznanie. Zdecydowanie największe wrażenie w jego dorobku robią ścieżki dźwiękowe do filmów anime: "Ruchomy zamek Hauru", "Księżniczka Mononoke", "Spirited Away". Długie, melodyjne tematy, potężne orkiestracje i wszechobecna liryka to podstawowe wyznaczniki jego kompozycji. Ten bezkompromisowy i konsekwentny styl Hisaishiego dla wielu słuchaczy okazuje się kojącą alternatywą dla masowej produkcji, niezbyt ambitnych, soundtracków z zachodu. Jednak imponujące swoim rozmachem ścieżki dźwiękowe z animacji, to tylko jedna z gałęzi twórczości Hisaishiego. Równie fascynująca i znacząca w dorobku tego kompozytora była niemal dziesięcioletnia współpraca z Takeshim Kitano. Wspólnie stworzyli oni siedem filmów, wśród których znalazł się także "Hana-bi".
Muzyka Hisaishiego do filmów Kitano to zupełnie inna historia, niż jego ścieżki dźwiękowe do animacji. Z jednej strony realizuje ona kompletnie odmienne założenia niż tradycyjna muzyczna narracja anime a jednocześnie jest przykładem na muzyczną erudycję Hisaishiego i jego głębokie inspiracje New Age. "Hana-bi" to ścieżka dźwiękowa głęboko przesiąknięta bluesem, jazzem i minimalizmem. W połączeniu z melodyjnością tematów Hisaishiego, tworzy to niebanalną i trudną do sklasyfikowania mieszankę. Przede wszystkim jednak słychać tutaj mocne zakorzenienie inspiracji Japończyka w muzyce europejskiej. Na usta wręcz cisną się takie nazwiska jak Morricone, Rota a nawet Serra (elektronika łudząco podobna do tej z "Wielkiego błękitu"). Słuchanie tego z płyty robi ogromne wrażenie, jednak nieco dezorientująca może się okazać ocena wykorzystania takiej muzyki samym filmie…
Muzyka w filmach azjatyckich, a zwłaszcza japońskich, różni się od standardów, do jakich przyzwyczaiło nas kino europejskie czy amerykańskie. Ogromne znaczenie ma tutaj rola, jaką muzyka spełnia w takich obrazach. Teoretycznie jednym z doskonale znanych założeń muzyki filmowej, jest intensyfikowanie emocji płynących z obrazu i nakierowywanie widza na odpowiedni jego odbiór – zgodny z zamysłem reżysera. Zasada ta nie do końca znajduje zastosowanie w filmach Takeshiego Kitano. Dlaczego? Istnieje pewien stereotyp Japończyków jako ludzi bardzo skromnych i oszczędnych w okazywaniu emocji. Źródłem tego jest specyficzna kultura tego kraju, która ma ogromny wpływ na wszystkie sfery życia (sposób przygotowywania posiłków, kontakty z innymi ludźmi, stosunek do pracy), a w tym także wymowę emocjonalną tamtejszych filmów. To właśnie dlatego oglądając japoński film odnosi się wrażenie wiejącego z niego chłodu i braku dramatyzmu. Sceny, które według znanych nam standardów powinny być emocjonalnie przerysowane za pomocą muzyki, w obrazach Kitano stają się niejednoznaczne i wręcz mylące.
W "Hana-bi" muzyka Hisaishiego bardzo rzadko wykorzystywana jest do uwypuklenia stanu emocjonalnego bohaterów. Czasami wręcz podąża ona w zupełnie przeciwnym kierunku dezorientując zachodniego widza niespodziewanymi kontrastami. Ostatecznie ilustruje ona głównie szerokie plany, motywy podróży i kontemplacyjne scenerie. Jednym z odniesień to kina zachodniego jest wykorzystanie przez Hisaishiego dźwięku harmonijki ustnej. I tutaj właśnie pojawia się inspiracja Morricone, który niemal wykreował archetyp połączenia tego instrumentu z postacią samotnego bohatera, przemierzającego pustkowie (motyw pojawiający się w licznych westernach Włocha). Hisaishi wykorzystał go podobnie, ilustrując w ten sposób trudną, męską przyjaźń dwóch policjantów skrzywdzonych przez los.
Słuchanie "Hana-bi" z płyty sprawia sporą przyjemność. Ton nadaje jej powolny i nieco nostalgiczny temat przewodni zwiastujący dramatyczną i pozbawioną beztroskiej lekkości, ścieżkę dźwiękową. I choć nie jest to najmocniejsza pozycja w dyskografii Hisaishiego, to jak każda inna posiada swój niepowtarzalny klimat. Mimo monotonii i powtarzalności potrafi wykreować zajmującą paletę brzmień. Smyczki, instrumenty dęte drewniane, harfa i fortepian to jej esencją, która tylko miejscami urozmaicana jest elektroniką. Wprawny słuchacz zapewne usłyszy tutaj pomysły, które kilka lat później Hisaishi wykorzystał w "Tomcio Paluchu". Charakterystycznych wyznaczników stylu Japończyka jest tutaj mnóstwo, co czyni tę pracę nieco anonimową w jego bogatym dorobku. Niemniej temat przewodni jest jak zwykle doskonale rozpoznawalny i zajmujący, powiększając tym samym kolekcję niezapomnianych melodii Hisaishiego. Choćby dla niego i niezwykłego klimatu tej płyty, warto się z nią zapoznać.
Dla mnie „Hana-Bi” to najwybitniejsze dokonanie duetu Hisaishi/Kitano i jestem niezmiennie zakochany w tej ścieżce. Ze wszystkim, co napisane w recenzji, zgoda, tylko suma po dodaniu czynników inna.
Film przeciętny ale Soundtrack GENIALNY !