W niespełna dwa lata po olbrzymim sukcesie artystyczno-komercyjnym pierwszej części, do kin wszedł sequel mafijnej sagi Francisa Forda Coppoli. I według wielu widzów i krytyków, twórca przeszedł sam siebie, serwując kino jeszcze lepsze i pełniejsze od oryginału. Czy tak jest w istocie? Kłócił się nie będę. Dla mnie bowiem, mimo oczywistych różnic i podejmowania nieco innych wątków przez poszczególne odsłony, jest to spójna całość, którą – w przeciwieństwie do nieco na siłę podpiętej po latach, ale i tak udanej części trzeciej – trudno rozpatrywać w osobnych kategoriach. Wszystko się tu bowiem doskonale zazębia, tworząc wspaniały, wciągający fresk, praktycznie pozbawiony wad.
Tak jak i film, tak i muzyka dorównuje jakością poprzednikowi – mimo, iż także na tym polu nie zmieniło się zbyt wiele, a gros partytury to oczywista kontynuacja pomysłów z części pierwszej. Tym samym większość utworów na albumie „Ojca Chrzestnego II” jest oparta na znanych już motywach z poprzedniej płyty, a i nie brak tu oczywistych powtórek. Nie oznacza to jednak, iż sam score jest wtórny czy nudny. O nie! Nino Rota zadbał o to, by ilustracja nic nie straciła ze swej świeżości i atrakcyjności, a przy tym utrzymała oryginalny charakter i klimat pierwotnej pracy.
„Part II” zaskakuje więc nie tylko nowymi aranżacjami (już wtedy) klasyki. Rota wprowadza do gry także kolejne znaczące utwory, które później stały się dla drugiej odsłony rządów rodziny Corleone tym, czym „The Godfather Waltz” był dla pierwszej. I to wprowadza je niemal od razu, wobec czego błyskawicznie zyskuje uwagę słuchacza/widza. Zarówno korzystający ze słynnego tematu głównego, ale i ‘nowy w dzielnicy’ wątek Vito-imigranta „The Immigrant”, zupełnie świeży „A New Carpet”, jak i z oczywistych względów znacznie bardziej wyeksponowane motywy Michaela („Michael Comes Home”) i Kay to zdecydowane highlighty całej pracy, które naprawdę trudno wymazać z pamięci. Są to zresztą po dzień dzisiejszy jedne z bardziej znaczących osiągnięć kompozytora.
Co ciekawe, część druga, mimo teoretycznie większej ilości akcji, jest w kwestii muzycznej znacznie bardziej stonowana, dojrzalsza pod względem romantycznym, jak i nacechowana solidną porcją nostalgii (która wynika m.in. z licznych retrospekcji). Tym samym, poza wspomnianym „A New Carpet” – który swoją drogą przypomina bardziej współpracę kompozytora z Fellinim, niż film o włoskiej mafii w Ameryce – praktycznie nie ma tu dynamiki jako takiej (zakładając, iż nie liczymy typowo włoskich wstawek z ulicznych tańców i festynów oraz piosenek, do których swoją cegiełkę ponownie dołożył ojciec reżysera, Carmine Coppola), a całość stoi liryką o mocnym zabarwieniu emocjonalnym. Czasem ta liryka bywa przedramatyzowana do bólu, jak w epickim „The Brothers Mourn”, innym razem zamienia się w swoistą bajkę na dobranoc, jak w przecudownym „The Godfathers at Home”, ale zawsze równie mocno chwyta za serce. Oczywiście, mimo tej ‘skromności’ Rota nie zapomina o czym tak naprawdę opowiada, choć trudno oprzeć się wrażeniu, iż tym razem porzucił nieco efekciarstwo brzmienia na rzecz bardziej osobistego, klasyczniejszego w formie ludzkiego dramatu. Na całe szczęście nie odbiło się to mocno na atrakcyjności albumu, który choć posiada więcej utworów i trwa o dobre siedem minut dłużej, to sprawia równie dobre, jak nie lepsze wrażenie od „Part I”.
Żeby jednak nie było tak różowo, to nawet i tutaj znajdziemy utwory wyraźnie słabsze, które nawet jeśli w filmie sprawują się doskonale, dopełniając klimatu ‘małej Italii’, to już na albumie mogą lekko irytować i z pewnością nie trafią do każdego. Mam tu na myśli rzecz jasna wspomniane już piosenki i utwory źródłowe wplecione w score – jak „Senza Mama / Ciuri-Ciuri / Napule Ve Salute”, „Every Time I Look in Your Eyes / After The Party” czy też „Ninna Nanna a Michele”. Choć ich rola w filmie to solidnie ubarwiające opowieść tło z oczywistym urokiem, to na albumie mogłyby nie istnieć i niewiele by się zmieniło, a być może krążek zyskałby nawet na spójności. Na dobrą sprawę z tych wszystkich wstawek sprawdza się jedynie znakomite „Murder of Don Fanucci”, które bezbłędnie ilustruje równie mocną scenę kulminacyjną filmu.
Niemniej, muzyka jako całość zdecydowanie nie zawodzi, tak w samym obrazie, jak i poza nim, a płyta jest na pewno warta zakupu. Cokolwiek by o tych filmach nie mówić, to jednak pod względem muzycznym są to bardzo równe, a przy tym odpowiednio zróżnicowane dzieła, których wstyd nie znać i którymi wstyd się nie zachwycać. Do takiego wniosku doszło zresztą gremium Amerykańskiej Akademii Filmowej, które po kontrowersjach związanych z ilustracją do części pierwszej (ta została odrzucona ze względu na wykorzystanie przez kompozytora materiału z praktycznie nieznanej produkcji „Fortunella”) nagrodziło Nino Rotę zasłużonym Oscarem (Włoch nie był jednak obecny na ceremonii), a samą część drugą jeszcze pięcioma innymi statuetkami. I choć nagrody te, zwłaszcza w ostatnich latach, niekoniecznie stanowią wykładnię jakości danego dzieła, tak w tym wypadku trudno o lepszą rekomendację.
P.S. Z ciekawostek warto dodać, iż płyta ta, wraz z muzyką do części pierwszej została wydana na CD dopiero na fali sukcesu części trzeciej, a więc na początku lat 90. Wcześniej ABC Records wypuściło na całym świecie płyty winylowe oraz kilka singli z tematem głównym/piosenką, natomiast wytwórnia Sunnyvale wydała w 1977 r. kompilację partytur z obu części, pt. „The Godfather Suite”.
P.S. 2. Tekst ten jest poprawioną i uzupełnioną wersją recenzji napisanej dla portalu film.org.pl.
0 komentarzy