Psioczy się w Polsce na wszystko: na polityków, policję, na kino (chociaż ostatnio to się powoli zmienia) i na telewizję – za brak ambicji, ciągłe powtórki oraz nieudane próby stworzenia nowej ramówki. Kiedy więc 9 września 2004 roku pojawił się kolejny polski serial kryminalny, wielu podchodziło doń sceptycznie, bo takowych było już wiele. I nawet fakt, że za realizację odpowiada Władysław Pasikowski nie napawały optymizmem – wszak poprzednie ‘dzieło’ reżysera, „Reich”, okazało się kompromitacją. Wieści o artystycznej śmierci reżysera „Psów” były jednak przedwczesne – mroczny klimat, ponure zdjęcia, błyskotliwe dialogi, precyzyjnie budowanie historii oraz wyborne aktorstwo z Jerzym Radziwiłowiczem i Maciejem Stuhrem na czele zaprocentowało.
Swoje zrobiła też klimatyczna muzyka. Był to powrót reżysera do współpracy z Michałem Lorencem. Współpracy zawsze owocnej, zatem ponownie zatrudnienie kompozytora było dobrą wiadomością dla fanów obydwu panów. I obyło się bez zaskoczeń – ilustracja jest dokładnie taka jak nakręcony w niemal filmowy sposób serial: tajemnicza, niepokojąca i emocjonująca. Już krótka czołówka pokazuje z czym mamy do czynienia – przejmująca żeńska wokaliza, perkusyjne uderzenia zgrane z fortepianem, ponure smyczki oraz niemal podniosła trąbka. Takie wprowadzenie wystarczy, by wyrobić sobie pełny obraz całej ścieżki dźwiękowej.
Dalej jest mniej przyjemnie, a atmosfera staje się coraz gęstsza. „Andrzej” to muzyczny portret granego przez Radziwiłowicza komisarza Gajewskiego – cynicznego, zgorzkniałego i doświadczonego życiem gliniarza. Melodia ta zamyka każdy odcinek serialu, podkreślając w pełni jego charakter (fantastyczne solo saksofonu Henryka Miśkiewicza) oraz wieczną samotność. W podobnym tonie utrzymany jest również „Wieczór”, gdzie znów Miśkiewicz potwierdza swój talent.
A skoro kryminał, to musi pojawić się zarówno muzyka akcji, jak i podkreślające suspens tło. Tą pierwszą reprezentuje tutaj „Pościg” z rytmicznymi uderzeniami perkusji oraz wejściami skrzypiec i instrumentów dętych oraz „Mgła”, gdzie znów perkusjonalia wychodzą na pierwszy plan. Napięcie jest dosadnie budowane w „Uwerturze” i „Uwerturze II”, w których usłyszymy lekko horrorową melodię na opadające smyczki, jaka pojawia się w scenach odkrywania kolejnych ciał; oraz ciężkim. jazzowym „Bluesem”, ilustrującym scenę gwałtu.
O dziwo, znalazło się też sporo miejsca dla liryki. Pojawia się ona zwłaszcza w „Córce”, gdzie do poruszającego saksofonu przyłączają się cymbałki. Za gardło chwyta też „Rozstanie” (wariacja tematu Andrzeja na smyczki), wspomniany wcześniej „Wieczór” oraz krótki, grany na harfie „Bal”.
Trudno się jakoś przyczepić do soundtracku z „Gliny” – to posępne, pełnoorkiestrowe granie, idealnie wpisujące się w styl Lorenca. Zastrzeżenia można mieć w zasadzie tylko dwa. Po pierwsze wyraźne zapożyczenia z poprzednich dzieł maestra (ze wskazaniem na „Bandytę" i „Osaczonego”), co wychwyci szczególnie wprawione w jego twórczości ucho. Po drugie, nie jest to kompletna ścieżka – kompozytor napisał ponad 100 minut muzyki (łącznie z wersjami alternatywnymi), z których na krążku wylądowało mniej jak połowa materiału. Samo wydanie jest z kolei limitowane do zaledwie 500 kopii, a co za tym idzie dziś już trudno dostępne. To jednak tak naprawdę drobiazgi, bo zarówno warsztatowo, aranżacyjnie i emocjonalnie jest to muzyka pierwsza klasa.
0 komentarzy