Kiedy wydawało się, że dobry horror jest reliktem przeszłości, nagle doszło do renesansu gatunku. „Coś za mną chodzi”, „Babadook”, „To przychodzi po zmroku” czy najbardziej kasowe z tego zestawu „Uciekaj!”. Jest to pozornie historia obyczajowa: biała dziewczyna razem z czarnoskórym chłopakiem jadą na weekend do jej rodziców. Brzmi nudno? Rodzina wydaje się wyluzowana, traktująca naszego gościa bardzo spoko, jednak to brzmi zbyt pięknie. Spokojnie budowane napięcie doprowadza do krwawego, zaskakującego finału.
Jeszcze większe zdziwienie budzi tutaj oprawa muzyczna, za którą odpowiada debiutant. Czy mówi wam coś nazwisko Michael Abels? Mi też nie, ale od czego jest Internet. Maestro do tej pory tworzył muzykę klasyczną, a jedna z jego prac („Urban Legends”) przykuła uwagę reżysera, Jordana Peele. Efektem angażu jest miks klasycznych "czarnych" dźwięków – jazzu i bluesa oraz etnicznego brzmienia. Pozornie może się wydawać, że taki kolaż pasuje do kina grozy jak pięść do oka. Jak jednak mówi stara prawda: pozory mylą.
Z instrumentów pierwsze skrzypce gra tutaj harfa – co może wydawać się dziwnym posunięciem – oraz smyczki budujące aurę niepokoju. Ten kontrast między łagodną harfą („The House”) i opadającymi („Photographs”), niekiedy nerwowymi („Ukulele Walk”) skrzypcami sprawdza się znakomicie. Najbardziej jednak zapada w pamięć temat przewodni z chórem śpiewającym w języku suahili („Sikilza Kwa Wahenga”). Skąd ten pomysł? Głosy te mają reprezentować czarnych niewolników oraz innych czarnoskórych ofiar represji dokonywanych przez białych ludzi, którzy przemawiają do głównego bohatera z zaświatów, zaś język suahili został wybrany, gdyż, jak mówi Abels: „niezrozumiałe słowa brzmią groźniej” (po przetłumaczeniu brzmią one tak: Bracie, słuchaj starszych. Uciekaj! Bracie, usłysz prawdę. Uciekaj stąd! Ratuj się). I ten motyw, stanowi drugie dno filmu, narzucając kolejne tropy. Kompozycja ta rozwija się w niepokojącym „Chris Escapes”, krótkim i pulsującym „Georgina Weeps”, by w pełni nabrać blasku w finale pod nazwą „End Titles (Montage)”.
Drugi temat pojawia się w bardzo lirycznym „Rose & Chris (Love Theme)” – ładny czteronutowiec na harfę oraz wiolonczelę, polany delikatnym, elektronicznym sosem. Ta kompozycja buduje poczucie pewnej senności, wręcz subtelności. W ostatecznym rozrachunku pojawia się rzadko i nie robi później takiego wrażenia, jak motyw przewodni.
Im dalej w las, tym bardziej taktyka maestro coraz bardziej zaczyna się sprawdzać. Pozorny spokój zmieszany z irracjonalnym niepokojem (kontrast smyczki/harfa) wygrywany jest w „The House” oraz „Meet the Help”. I kiedy wydaje się, że potem będzie już normalnie, pojawiają się bardzo krótkie, lecz intensywne emocjonalnie: „Ice Tea”, „Georgina’s Silhouette”, „Walter’s Run” (typowa tapeta pod horror) oraz „Georgina at the Window”, które serwują już typowe dla horrorów sztuczki – jak gwałtownie falujące smyczki, podparte odcieniami elektroniki. Kiedy jednak horrorowe naleciałości połączymy z południowoafrykańskimi głosami (nie tylko w formie szepczącego chóru, ale też wokaliz), powstaje prawdziwa petarda.
Wszystko zaczyna się od „Hypnosis”, gdzie do delikatnej harfy, dołączają w tle smyczki o coraz agresywniejszym natężeniu (rodem z kompozycji Bernarda Herrmanna) oraz oszczędna perkusja z tykającą elektroniką, a na sam koniec także nakładające się, potęgujące poczucie zagrożenia wokalizy. W podobnym tonie wybrzmiewa „Investigations”, wykorzystujące flet i fagot „Andre Reveal”, mroczne „Auction” czy przerażające „Photographs”. Jak jeszcze polejemy to ambientowymi dodatkami, dostajemy takie nerwowe „The Sunken Place” czy wręcz oniryczne „Rod Calls Rose”. Trzeba też wspomnieć o chóralnym „Surgery Prep” (scena przygotowania do operacji), nadającym nutom wręcz mistycznego charakteru.
Ta muzyka fantastycznie sprawdza się na ekranie, chociaż wydanie albumowe jest dość dyskusyjne. Wiele utworów jest bardzo, bardzo krótkich, rzadko przekraczających minutę, co skutkuje tym, że kompozycje gwałtownie się urywają, nie dostając szansy na rozwinięcie skrzydeł. A im bliżej końca, tym na płycie coraz częściej zaczyna dominować underscore.
Kiedy wydaje się, że nie da się zrobić intrygującej, ciekawej muzyki do horroru, pojawia się taka perła jak „Uciekaj!”. Abels wnosi świeżość do ogranych elementów, a zderzenie różnych gatunków i brzmień daje silny ładunek emocjonalny, a nie tylko poczucie zagrożenia, strachu oraz lęku. Nie jest to zbyt częsty kolaż, dlatego nie należy uciekać przed „Get Out!”, tylko poddać się w pełni jego szaleństwu. Tak się robi przystępną muzykę pod kino grozy.
0 komentarzy