Pomysł wydawania dwóch ścieżek dźwiękowych na jednym krążku zawsze wydawał mi się podejrzany. Rzadko zdarza się, by kompozycje do różnych filmów dopełniały się w jakikolwiek sposób, co uzasadniałoby wydanie ich razem. Oczywiście producentom przyświecają raczej względy praktyczne niż artystyczne. Dostrzegając nikłą wartość jednej ilustracji, dorzucają ją jako uzupełnienie drugiej. Dzięki temu nabywca ma wrażenie, jakby kupował dwa produkty w cenie jednego, chociaż istota jego zakupu jest w istocie bardziej skomplikowana.
Wydanie muzyki Cartera Burwella do dwóch filmów Braci Coen, „Fargo” i „Bartona Finka” dobrze uzmysławia ten problem. Lwią część krążka zajmuje kompozycja do pierwszego z tych obrazów. To, jak w przypadku wielu partytur napisanych dla twórców „Poważnego człowieka”, przypadek ścieżki dźwiękowej jednego tematu. Należy dodać – tematu zachwycającego. Wpierw wprowadza go miękkie brzmienie harfy, by potem oddać pola solowym, rozdzierającym smyczkom. Ta powolna, przejmująca melodia ma w sobie posmak muzyki cygańskiej, co w dalszej części podkreślają jeszcze miarowe uderzenia tamburynu.
Główny temat nadaje ton całej ścieżce dźwiękowej, ale i w równym stopniu filmowi. Doskonale komponuje się z zimnymi, śnieżnymi pejzażami, wśród których dzieje się akcja „Fargo”, dodaje też tragizmu okrutnej spirali głupoty i przemocy, w którą wplątują się bohaterowie. Poza tą melodią kompozycja Burwella jest jednak pusta. Warte zapamiętania jest jedynie krótkie, oparte na pociągłych akordach smyczków „Dance of the Sierra”. Tym niemniej całość mimo swej monotonii ma swój niezaprzeczalny klimat i mroczny urok.
Wrażenie łatwo psuje doklejona do „Fargo” ścieżka dźwiękowa „Bartona Finka”. To muzyka o nieco innym charakterze. W pierwszej chwili wydaje się bardziej barwna, chociaż skupiona. Szybko jednak staje się jasne, iż podobnie jak „Fargo” obraca się jedynie wokół tematu głównego, niestety znacznie słabszego. Opiera się on na kilku powtarzanych fortepianowych akordach o nieco smutnym, melancholijnym charakterze. Jest to utwór sam w sobie nieszczególnie interesujący, a jako szkielet całej ścieżki dźwiękowej po prostu się nie sprawdza. Szybko zaczyna irytować, zwłaszcza, że nie ma żadnego uzupełnienia, czegokolwiek innego, na czym słuchacz mógłby „zawiesić ucho”. Zamiast tego sporo jest materiału czysto ilustracyjnego, którego po prostu nie daje się słuchać.
Jak obydwie te części mają się do siebie? Ano mają się nijak. Tak jak „Barton Fink” jest filmem zupełnie innym niż „Fargo”, tak jego ścieżka dźwiękowa nie współgra z wcześniejszą kompozycją. Oczywiście w obydwu przypadkach słuchacz ma doczynienia z muzyką dramatyczną, skromną, przeważnie mroczną, ale Burwell korzysta tu z różnych środków i kreuje zupełnie inne atmosfery. „Fargo” ma więcej oddechu, emocji, siły, „Barton Fink” jest wycofany, skupiony, pozbawiony mocnego, porywającego rdzenia.
Dlatego uważam połączenie tych dwu ścieżek na jednym krążku za chybiony pomysł i to chybiony w podwójny sposób. Po pierwsze obydwie te ścieżki dźwiękowe nie pasują do siebie. Po drugie zaś ścieżka dźwiękowa do „Bartona Finka” jest na tyle słaba, że w ogóle nie musiała się znajdować na żadnym wydaniu płytowym. Jej słabość odbija się na wrażeniu, jakie pozostawia po sobie „Fargo” i w rezultacie obniża je. O ile samą kompozycję do tego filmu mógłbym ocenić na trzy, to po dodaniu wartego niespełna dwie nutki „Bartona Finka” ocena całości również spada do dwójki. Dlatego właśnie ten krążek nie stanowi okazji w rodzaju dwa w cenie jednego. W cenie jednego kupuje się bowiem coś, co ma niższą wartość niż samodzielne wydanie.
Ostra ocena, nie powiem – choć prawda, iż sam album nie porywa, ale jak dla mnie obie te ilustracje są jednak mocno filmowe i w ogóle niespecjalnie nadają się do słuchania poza filmami Coenów. Inna sprawa, że faktycznie mogli wydać je osobno – acz może odrębne wydania nie były zupełnie opłacalne. A i w dzisiejszych czasach łatwo nacisnąć stop w danym momencie krążka, rozdzielając obie ścieżki tym samym. Będę więc nieco bardziej optymistyczny – choć 2,5 rzecz jasna się nie da wystawić, więc muszę pójśc dalej 🙂