Rok 1969. John Boorman, dobrze zapowiadający się angielski reżyser, ma ambicję nakręcić film o tematyce legend arturiańskich. Studio United Artists proponuje mu zamiast tego ekranizację „Władcy Pierścieni”. Boorman wraz z Rospo Pallenbergiem piszą więc scenariusz (rzekomo konsultowany z samym Tolkienem) trzygodzinnego fabularnego filmu, na którego realizację, jak się okazuje… UA nie stać, a żadne inne studio nie zamierza się tego podjąć. Na filmową wizję Śródziemia (nie licząc kilku animowanych podejść) świat będzie musiał poczekać jeszcze trzy dekady. Boorman czekał tylko jakieś dziesięć lat, by móc nakręcić swój wymarzony film o królu Arturze. Wykorzystał jednak wiele pomysłów przewidzianych dla „Władcy Pierścieni”. Skromny budżet nie pozwolił mu na zatrudnienie żadnego znanego kompozytora, angaż dostał więc Trevor Jones, również zaczynający wówczas karierę.
Tak naprawdę znaczna część muzyki wykorzystanej w filmie nie została napisana przez Jonesa. W ważniejszych dla fabuły scenach, a zwłaszcza w sekwencjach batalistycznych, ze zrozumiałych względów wykorzystano muzykę niemieckich kompozytorów klasycznych: Richarda Wagnera i Carla Orffa. Jones napisał natomiast niespełna godzinę ilustracji. Wykorzystał przy tym niewielki skład instrumentalny, bazując głównie na elektronice. Jakie więc wynik jego pracy ma znaczenie dla filmu? Moim zdaniem ogromne.
Wśród kilkunastu utworów autorstwa Trevora Jonesa zwracają uwagę przede wszystkim te mocno zakorzenione w tradycji muzycznej średniowiecza. „Igrayne’s Dance”, „Camelot”, czy chyba najlepszy utwór, „A Chalenge To Honor”, bardzo przypominają dawne tańce. Również ich instrumentacja wydaje się dość wierna historycznym realiom. Oprócz tego mamy też bardziej ilustracyjne utwory. „Merlin’s Spell” i „The Lady of the Lake” zawierają magiczny temat, oparty na elektronicznym, nieco odrealnionej w brzmieniu melodii, która towarzyszy w filmie zaklęciom Merlina i tajemniczej Pani Jeziora. W dalszej części dzieła dochodzą do głosu także tematy bardziej heroiczne, w których najważniejszą rolę grają instrumenty dęte. I tak mamy fanfarowe „Knights of the Round Table”, dramatyczne „Quest for the Holy Grail” i liryczno-bohaterskie „The Land and the King”.
Oryginalna muzyka z „Excalibura” kontrastuje z wykorzystanymi przez producentów i reżysera chóralno-orkiestrowymi utworami Wagnera i Orffa. Jednak właśnie ona nadaje obrazowi magii i mistycyzmu. Skromne środki paradoksalnie wpłynęły na jeden z największych atutów pracy Jonesa, mianowicie jej kameralny charakter. Również liczne nawiązania do muzyki średniowiecznej dodają całości odpowiedniego charakteru. Syntetyczne, przestarzałe już dzisiaj brzmienia z przełomu lat 70. i 80. chyba także są zaletą – od razu powodują skojarzenia ze starą, oldskulową kinematografią, a nawet kultowymi grami RPG z nieco późniejszego okresu.
P.S. Muzyka z „Excalibura” nie doczekała się oficjalnego wydania. Powyższa recenzja opiera się na licznych bootlegach, z których niektóre zawierają też alternatywny temat główny i muzykę pod napisy końcowe – oba napisane przez Jonesa. W ocenie pominięte zostały oczywiście utwory nieskomponowane przez niego. Niemniej jednak, współpraca z Boormanem przyniosła Jonesowi spory rozgłos i bezpośrednio zapewniła mu udział w kolejnym projekcie fantasy: „The Dark Crystal”.
0 komentarzy