Erin Brockovich – najlepsza chyba rola Julii Roberts. Erin Brockovich – kolejny dobry film Stevena Soderbergha. Erin Brockovich – oparta na faktach, świetnie zagrana produkcja z istotnym przesłaniem. Erin Brockovich – jeszcze jedna dobra praca spod ręki Thomasa Newmana…
Dobra – to odpowiednie słowo, gdyż jest to partytura nieco powyżej przeciętnej, ale też i nie zbliżająca się nawet do prac bardzo dobrych i wybitnych (oczywiście mowa o twórczości Newmana). Z jednej strony szkoda, gdyż zarówno motyw przewodni, jak i jeszcze parę innych ścieżek ma zadatki na ocenę bdb+. Ale z drugiej strony wiele innych – dodajmy niewymownie krótkich – utworów i wrażenie końcowe taką ocenę obniża znacznie. Zacznijmy jednak od początku…
…czyli od wspomnianego motywu przewodniego. Tenże motyw to ciekawe połączenie elektroniki i fortepianu, a więc właściwie sztandarowych instrumentów Newmana (do pełni szczęścia brakuje tylko szkrzypiec, których tu nie uświadczymy). Większość materiału to zresztą elektronika w takim czy innym stopniu, a i fortepian przewija się tu nad wyraz często. Tak czy siak ‘main theme’ słyszymy już na początku, w „Useless”. Tytułem proszę się jednak nie sugerować, gdyż materiał ten był dla kompozytora bardzo użyteczny, o czym świadczą jego liczne wariacje – kolejno w „On the Plume”, „Lymphocytes”, „Two Wrong Feet”, „Holding Ponds”, „Occasional Tombstones” (ta chyba najlepsza) i „Water Board”. To sympatyczny kawałek, bardzo melodyjny (choć nie jest to szczyt możliwości Newmana), wobec czego jego kolejne powtórki nie przeszkadzają, choć przyznam, że jest ich jednak dużo i jeszcze jeden byłby przysłowiową kroplą przelewającą kielich. Na szczęście temat ten poprzecinany jest kilkoma innymi motywami, więc nie męczy. Aczkolwiek już tu zaczyna wkradać się pewna monotonność i zmęczenie materiału.
Elementy te obecne są także w dwóch innych, znaczących tematach, które również nie uniknęły zmultiplikowania. Pierwszy jest w pełni elektroniczny – to motyw „zagrożenia” i trochę taki action score tego filmu, niestety także najgorszy w odsłuchu. Możemy znaleźć go już w „Xerox”, a potem powraca jeszcze w „Classifieds”, „Chromium 6” i „Xerox Copy” oraz pośrednio w „Water Board”. Temat drugi (czyli trzeci 😉 to jego zupełne przeciwieństwo – jest spokojny, oddalony i odrobinę senny, a przeważają w nim cymbałki i syntezatory. Przywodzi on trochę na myśl „White Oleander”, choć nie posiada aż takiej magii jak późniejszy o dwa lata album. Zalążek tego tematu pojawia się w „Pro Bono” i następnie możemy go jeszcze znaleźć w „No Colon”. Jego bardzo zmodyfikowana wersja to natomiast ścieżki „What About You”, „Malign”, „Technically a Woman” i „333 Million” – jednak ich melodia wywodzi się bardziej z fenomenalnego „Miss Wichita”.
Czasem tematy te łączą się w jedno (jak to ma miejsce np. w „Chicken Fat Lady”), tworząc zupełnie nową jakość. Wszystkie te motywy przewodnie ustępują jednak znacznie jednej ścieżce – ww „Miss Wichita”, która posiada w sobie zdecydowanie największą dawkę emocji i magii, mimo iż jest bardzo wyciszona, smutna i niemalże duchowa. To jednak właśnie ona porwała mnie najbardziej, pozostawiając w tyle nawet temat przewodni. Oczywiście ta jedna perła nie może przesłonić faktu, iż nie jest to w pełni udana płyta – bowiem równie dużo tu melodyjności i klimatu, co monotonii i zwyczajnej nudy, wywołanej pokaźnym underscorem.
„Erin Brockovich” porównuje się często do „Pay It Forward”. Nic w tym dziwnego, gdyż obie te kompozycje posiadają podobny klimat i aranżacje, w obu prym wiedzie elektronika, obie powstały w tym samym roku i obie stanowią tło dla tzw. obyczajowych filmów społecznych. Oczywiście obie spisują się w nich znakomicie. Na płycie podoba mi się jednak znacznie bardziej „Erin Brockovich”. Wg mnie lepiej wpada w ucho, posiada mimo wszystko większą różnorodność, a i krótszy czas trwania sprawia, że łatwiej ją przyswoić. W dodatku dwie piosenki Sheryl Crow fantastycznie wpisują się całość (dobrze rozmieszczone w środku i na końcu płyty), stanowiąc dodatkową radość dla słuchacza. I choć obie partytury są do siebie zbliżone poziomem i techniką, to jednak Erin sprawia po prostu lepsze wrażenie. Może też nie jest to pełna czwórka, ale…bardzo blisko tejże. Spokojnie można posłuchać.
P.S. Na płycie DVD z filmem możemy znaleźć pełny, wyizolowany score.
Nie sposób się nie zgodzic. Sympatyczna praca, trochę brakuje w niej polotu, trochę tu za dużo zbyt typowych dla Newmana rozwiązań, ale ogólnie słucha się tego nieźle, z tym że ja chyba jednak wolę „Pay It Forward”, znacznie głębiej pozostało mi w pamięci.