Jan Jakub Kolski przyzwyczaił widzów do swojego świata, pełnego niezwykłych sytuacji, sielankowej atmosfery oraz magii. Dlatego wielu widzów „Daleko od okna” mogło wprawić w szok. Mroczna, dramatyczna historia Żydówki ukrywanej przez młode, bezdzietne małżeństwo, trzyma w napięciu i zadaje trudne pytania – to ciężki, ale i niezwykły film. Tym dla kompozytora, który musiał napisać muzykę delikatną, ale też będącą w stanie podkreślić sprzeczne emocje bohaterów.
I tu pojawia się druga niespodzianka. Kolski zawsze współpracował z Zygmuntem Koniecznym. Jednak tym razem postanowił go zastąpić, obeznanym w tematyce żydowskiej, Michałem Lorencem. I ten wywiązał się ze swojego zadania bez zarzutu, aczkolwiek w samym filmie muzyki nie ma zbyt wiele. Na szczęście album – wydany dzięki portalowi Soundtracks.pl – zawiera całość materiału, który brzmi po prostu pięknie.
Kompozytor stawia tutaj na trzy tematy, które są silnym kręgosłupem jego dzieła. Pierwszy pojawia się w otwierającym album „Sztetl ze snów” i przypomina tradycyjną melodię żydowską. Tempem i instrumentarium (cymbały, plumkające skrzypce i flet) budzi skojarzenia z tematem ze „Złota dezerterów”, tylko tutaj dodano jeszcze, śpiewający w języku hebrajskim, żeński chór. Pojawia się on w scenach, będących na granicy snu (wizje Reginy).
Drugi motyw jest spokojniejszy, bardziej melancholijny, z przepięknymi smyczkami oraz fletem na początku. Po raz pierwszy słyszymy go w „Szafie z życiem”. Potem pojawia się jeszcze m.in. w „Wina i kara”, czy dramatycznym „Kupione życie”.
Trzeci z kolei wątek, to otwierająca film bardzo delikatna i łagodna melodia. Po raz pierwszy pojawia się w granej na pozytywce „Kołysance Reginy”. Pozwala ona złapać oddech po mroczniejszych fragmentach muzyki, daje nadzieję. Powraca w krótkich, ale uroczych dwóch „Wspomnieniach” oraz „Dalekie kraje”.
Lorenc nie byłby sobą, gdyby nie pojawiło się też kilka utworów nie związanych z żadnym z tematów. Najbardziej za serce chwytają „Oddechy” – łagodne flety (jak w „Prowokatorze”), do których dołączają skrzypce i cymbałki, a także piękna wokaliza Antoniny Krzysztoń. Drugim takim mocnym akcentem jest finałowe „Pożegnanie”, ze spokojnie rozkręcającymi się, poruszającymi skrzypcami, które stylistycznie i emocjonalnie przypominają słynne „Adagio for Strings” Samuela Barbera. Idealne zwieńczenie całości.
Specyficzny język Lorenca zaznacza i tutaj swoją obecność. Charakterystyczne dla kompozytora chwyty oraz właśnie gra skrzypiec są na tyle oczywiste, że podobne skojarzenia wcale nie przeszkadzają. Warsztat maestro jest niezawodny, jego nuty brzmią fantastycznie. Tak mistrz wchodzi w XXI wiek – z elegancją i klasą. Mocna czwórka, z plusikiem za świetny montaż płyty.
Geniusz.