„…zgrabnie balansuje między klasycznym brzmieniem musicali i bardziej popowymi eksperymentami…”
Cyrano de Bergerac – XVII-wieczny żołnierz i poeta, utrwalony w pamięci dzięki XIX-wiecznemu dramaturgowi Edmondowi Rostandowi. Jego sztuka przedstawiała tego bohatera jako nieustraszonego mistrza szpady i słów, ale też – z powodu sporego nochala – obiekt drwin oraz kpin. Był on też zakochany w kobiecie z wyższych sfer (Roxanne), która traktuje go tylko jako przyjaciela, lecz nie jest w stanie wyznać swoich uczuć. Ale pojawia się ten trzeci, czyli nowy rekrut – Christian, który wpada w oko kobiecie. Jak myślicie, kto będzie pełnił rolę pośrednika między nimi?
Ta historia już nie raz była przenoszona na ekran, a teraz nowe oblicze nadał jej Joe Wright. Tym razem jest to adaptacja musicalu z 2018 roku w reżyserii Eriki Schmidt, gdzie za piosenki odpowiadali bracia Dessner (muzyka), Matt Berninger oraz Carin Besser (słowa; oboje są małżeństwem). Wszyscy są członkami zespołu The National, w którym Dessnerowie grają na gitarach i klawiszach, zaś Berninger jest wokalistą. Co może powstać z takiego połączenia? Bardziej rockowa muzyka, czy jednak bardziej klasyczny styl musicalowy?
To mieszanka instrumentalnych fragmentów z piosenkami. Tych pierwszych jest całkiem sporo i potrafią parę razy zaskoczyć. Są ładne oraz mają swój urok – jak „Opening” czy dynamiczne, militarne „Ten Men Fight”. Równie czarujące jest fortepianowe „I Love You”, gdzie tempo zmienia się wraz z pojawieniem się smyczków w tle; okraszone gitarą „The Kiss” czy wolny walc „He Will Be There” z poruszającym solo skrzypiec. Część z tych kompozycji służy za podstawę paru piosenek, co nie wywołuje zgrzytu czy poczucia zbędności score’u na płycie. Nie brakuje jednak momentów bardziej mrocznych, jak „Marry Christian” czy druga część „Wherever I Fall”, częściowo działających także poza filmem.
Jeśli chodzi o piosenki, to są one głównie wykonywane przez Petera Dinklage’a (Cyrano) oraz Haley Bennett (Roxanne). Aktor może nie śpiewa czysto, ale do tragedii też jest daaaleeeko. Jego głos oddaje w pełni charakter romantyka skrywającego swoje prawdziwe uczucia. Potrafi przyjąć na klatę złośliwości na temat wyglądu (zacięte „When I Was Born”), ale potrafi wzruszyć („Your Name” z długim wstępem czy „Overcome” w niesamowitym duecie z Bennett) lub zadziałać w kontrze – np. z Kelvinem Harrisonem Juniorem (Christian) w „Someone to Say (Reprise)” (choć pojawia się na krótko).
Prawdziwym odkryciem jednak jest Bennett, której pasję słychać cały czas. Do tego bracia potrafią podbudować te utwory zadziwiającymi pomysłami. Wystarczy posłuchać „Someone to Say” czy skręcającego w pop, intensywnego „I Need More”, którego nie powstydziłaby się Kate Bush w czasach swojej największej popularności. Jest jeszcze absolutnie cudowne trio „Every Letter” (napisane specjalnie do filmu), gdzie aktorce partnerują Dinklage oraz Harrison Jr. Ten fragment spokojnie mógłby szaleć w radiu.
Jeśli jednak miałbym wskazać inne, trzymające za gardło momenty w wykonaniu pozostałych aktorów, to są takie trzy. Pierwszym jest mroczne, wręcz rockowe „What I Deserve” w wykonaniu Bena Mendelsohna, który wciela się w głównego antagonistę. Rwane wejścia gitary elektrycznej z akustyczną w tle oraz strzały perkusji bardzo pasują do charakteru tej postaci – wywyższającego się, pełnego władzy buca, który siłą sięga po swoje. Pozostałe dwa utwory są w wykonaniu żołnierzy czekających na bitwę. Refleksyjne, ze smutnymi skrzypcami na pierwszym planie „Close My Eyes” to przypominanie sobie w pamięci swojej miłości, w oczekiwaniu na ostatni rozkaz. O wiele mocniejsza emocjonalnie jest pierwsza część „Wherever I Fall” z zapętloną melodią w wykonaniu doświadczonych wokalistów/aktorów z muzycznym backgroundem: Glena Hansarda, Sama Amidona i Scotta Folana. Tutaj każdy z tej trójki oddaje (prawdopodobnie) ostatni list do swoich bliskich, jakby spodziewając się, że już nigdy ich nie zobaczą. Atmosferę tę podtrzymuje druga, niemal instrumentalna część utworu, zdominowana przez elegijne smyczki i marszową perkusję.
Całość wieńczy obecny w napisach końcowych drugi napisany do filmu utwór. „Somebody Desperate” tym razem wykonuje zespół The National i trzyma się stylistyki całego score’u. Płynące dźwięki fortepianu z delikatnymi smyczkami oraz wycofanym wokalem Berningera mogą wydawać się początkowo nudne. Jednak to tylko pozory, bo emocje wylewają się z tego głosu szerokimi falami.
„Cyrano” zgrabnie balansuje między klasycznym brzmieniem musicali i bardziej popowymi eksperymentami. Jest tu parę chwytliwych momentów, które na pewno zostaną z wami na dłużej. Czegoś takiego po braciach Dessner się kompletnie nie spodziewałem i jestem bardzo ciekawy jakie będzie ich kolejne przedsięwzięcie. Dla mnie czwóreczka, choć nie za mocna.
0 komentarzy