Od razu uprzedzam, że to ździebko osobisty tekst. Mimo to ocena nie jest wygórowana i moim zdaniem sprawiedliwa. W tym wypadku jest to jednak mniej ważna sprawa – muzyka wychodzi ponad to, jest bardzo intymna i trudno traktować ją jak pierwszą lepszą składankę. Pisząc to myślę, że niezależnie od oceny, po prostu trzeba po tę pozycję sięgnąć. A jeśli, jak mi, podobał Wam się film, to nabycie tego krążka powinno być czymś oczywistym (acz dość trudnym w naszym prostym kraju – pozostaje internet i air mail). Pozostałych powinno zachęcić ładne wydanie, nazwiska i renoma wykonawców oraz, mam nadzieję, poniższa recenzja…
Na początek coś, co chyba zaciekawi każdego, kto spojrzał na tracklistę, czyli "My Funny Valentine". Utwór ten nie tylko otwiera krążek, ale i powtarza się na nim aż trzykrotnie. Ale spokojna wasza poczochrana – każda wersja jest inna, każda ma swoje uzasadnienie zarówno w filmie, jak i na płycie, i każda prezentuje odmienny, ciekawy styl. I tak Elvis Costello, to… Elvis Costello, czyli wersja w starym, dobrym stylu – niestety dość krótka, za krótka… Marvin Laird & Clay Ruede to z kolei wersja instrumentalna rozpisana na fortepian i wiolonczelę – ładna i nieco smutna, choć nie tak, jak kolejna w wykonaniu Kronos Quartet, który raz jeszcze raczy nas odrobinę przyciężkim graniem. Zdecydowanie wygrywa więc wersja Cheta Bakera – również w starym stylu, odpowiednio nostalgiczno-romantyczna i niemęcząca, jak dwie poprzednie. Jest też dłuższa od wersji Costello, wobec czego stanowi jedyny słuszny wybór. Aczkolwiek każda wersja na pewno znajdzie swoich fanów, bo też i każda na to zasługuje.
Przejdźmy jednak do Van Dyke Parksa, bo to on jest kompozytorem oryginalnej muzyki. Na płycie możemy posłuchać tylko jego dwóch dokonań, z czego jedno – nie wiem czemu – oznaczono jako bonus track. Parks nie prezentuje tu nic nadzwyczajnego, ale jego utwory są na tyle subtelne i zróżnicowane, że podobają się. Dotyczą rzecz jasna filmowych wydarzeń i mają pośredni związek z baletem, choć nie są stricte baletowe i w dużej mierze ocierają się o jazz. Ciekawy jest tu przede wszystkim "Blue Snake & Zebras", obrazujący finałowe wydarzenia na scenie – taka zabawa różnymi stylami z drobną nutką orientalności. Szkoda tylko, że tak jej tu mało…
Braki są zresztą znacznie większe, niż sam tylko Parks. Płyta nie zawiera m.in. ciekawego utworu elektronicznego z początku filmu oraz kilku innych, rozpisanych na tradycyjne instrumenty, w tym m.in. fortepian. To oczywiście zalicza się na minus, bo płyta jest na tyle krótka, że pozostaje po prostu niedosyt – tym bardziej dla osób, które film widziały. Zresztą oto lista pozostałych utworów, jakie się w filmie pojawiają, lecz próżno ich szukać na płycie:
- "Tensile Involvement" – Alwin Nikolais
- "Trinity" – Lee Holdridge
- "La Vivandiere pas de six" – Cesare Pugni & Jean-Baptiste Nadaud
- "White Widow" – Angelo Badalamenti & David Lynch
- "My Funny Valentine" – Lee Wiley
- "Nocturne B-Moll Op. 9, No. 1" – Frederic Chopin, wyk. Ida Cernecka
- "Balabille des paysans et des paysannes From 'Les ruses d'amour, Op. 61'" – Paul Lewis
- "No Name, No Slogan" – Acid Horse
- "Lowdown Thing or Two" – Billy Boy Arnold
- "Hop, Skip & Dance" – Jack Trombey
- "Something about the Night" – Eytan Mirsky
- "Auld Lang Syne" – Tony Kinsey
- "All Good Girls" – Die Warsau
-
"Damage Addict" – The Damage Manual
Sporo, prawda? I spokojnie można by to tu jakoś upchnąć, przynajmniej część. Na szczęście pozostali, obecni na płycie wykonawcy nie pozwalają nam się nudzić. Yo-Yo Ma jak zawsze daje prawdziwy popis, grając "Menuett" Bacha i "Appalachia Waltz" – mnie osobiście bardziej podobał się ten pierwszy; a orkiestra z Budapesztu przepięknie wykonuje "Pas Redoublié". Równie mocnym punktem jest duet John Zeretzke & M.B. Gordy III, którego "Ray One from Creative Force" wprowadza odpowiednią świeżość i, tak potrzebne chwilami, rozluźnienie. Naprawdę przyjemny taneczny utwór, który porwie na parkiet/scenę/arenę (niepotrzebne skreślić) każdego. Porywa również, choć z innych względów, fragment "Rabekin" w wykonaniu Light Rain, w którym to także usłyszymy sporo wschodnich klimatów.
Najlepsze zostawiłem jednak na sam koniec – mimo iż występuje zaraz na początku. Ponieważ wymieniłem już wszystkie pozostałe ścieżki, toteż łatwo się domyśleć, że chodzi o "The World Spins". To prawdziwa perła, utwór naprawdę przecudny i wyjątkowy, który mogę porównać do diamentu znalezionego w kopalni. Oczywiście celowo przesadzam – cała płyta jest i tak na wysokim poziomie, jednak ten fragment bije na głowę dosłownie wszystko. Jego piękno, delikatność i głębia absolutnie chwytają za gardło i za serce. Fragment ten posłużył zresztą za wizytówkę filmu – słychać go już w jego zwiastunie. Trudno się dziwić, bowiem prześliczny głos Julee Cruise i szeptane przez nią "please stay…", to coś, czego długo nie zapomnimy. A jeśli to nazwisko coś Wam mówi, ale nie wiecie co, to podpowiem jeszcze, że za kompozycję odpowiadają panowie Lynch i Badalamenti. "Twin Peaks" będzie więc następnym, jedynie słusznym skojarzeniem, tym bardziej, że stylistycznie znajdujemy się tu bardzo blisko do oprawy słynnego serialowego miasteczka. Jedyna różnica jest taka, że tu nie ma miejsca na jakąkolwiek tajemniczość i ascetyczność – jest za to intymnie, bardzo melancholijnie i z dużą dozą emocji. Idealnie wpisuje się to w temat filmu – moim zdaniem ta piosenka genialnie podsumowuje zjawisko, jakim jest balet. Naprawdę trudno o coś lepszego…
I na koniec moje "słowo na niedzielę". Bardzo zachęcam Was, drodzy 'wierni' czytacze, do zapoznania się z tą niebanalną płytą. Nie jest to pozycja zadowalająca w pełni (tym bardziej mając na uwadze czas trwania i braki w doborze), ale na pewno trudno jest się nią zawieść. Przy zalewie całej masy młodzieżowych składanek jest to pozycja iście wyjątkowa. I ta wyjątkowość przekłada się na wykonanie i jakość tegoż. To nie jest coś, co możemy ściągnąć z neta, przesłuchać i dodać do długiej listy ulubionych na itunes. Ośmielę się stwierdzić, iż to pozycja dla koneserów, gdyż oprócz tego, że oferuje, to także wymaga. Wymaga odpowiedniego podejścia i serca. W zamian otrzymamy coś naprawdę wyjątkowego, acz zaskakująco prostego – piękno muzyki.
0 komentarzy