Podobno jeden człowiek nie powinien podejmować się zbyt wielu zadań na raz, bo żadnego z nich nie wykona dobrze. W odniesieniu do większości osób ta filozofia się sprawdza, ale nie w przypadku Toma Tykwera. Artysta pełni w swoich filmach, choć niesamodzielnie, trzy znaczące funkcje: reżysera, scenarzysty i kompozytora. Jak na razie we wszystkich swych rolach sprawdza się co najmniej nieźle, a mistrzowsko połączył je w „Pachnidle: Historii mordercy” – obrazie, który dał mu światowy rozgłos. Ciekawie spisał się także w różnie odbieranym „The International”. Można powiedzieć, że takie konsolidacyjne podejście prowadzi do stworzenia w pełni zintegrowanego dzieła sztuki, w którym wszystkie elementy zawierają się w jednej wizji kreacyjnej, co przybliża Tykwera do jego słynnego rodaka, Ryszarda Wagnera.
Muzykę do „Atlasu chmur” Niemiec napisał wraz ze swoimi dwoma nieodłącznymi towarzyszami, Johnnym Klimkiem i Reinholdem Heilem. Teoretycznie, gdy reżyser pisze muzykę, ma ułatwione zadanie, ponieważ wie, czego potrzebuje film i jeżeli posiada dostateczny talent kompozytorski, gładko chwyta jego idiom, co zresztą nie dziwi, bo jest już w nim mentalnie głęboko osadzony jako twórca. Czy tym razem tercet odniósł podobny sukces, jak w „Pachnidle…”, gdzie muzyka oddychała wraz z kolejnymi kadrami?
Nie. Nadal mamy do czynienia z partyturą technicznie i ilustracyjnie dobrze sytuowaną, więc pozycja wniosków dotyczących omnipotencji Tykwera z otwierającego akapitu pozostaje niezachwiana, lecz z pewnością nie jest to ścieżka tak wymowna, jakiej można by się spodziewać dla tego wielowarstwowego obrazu. Jej podstawowe założenie formalne nasuwa się samo po wysłuchaniu kilku utworów – zwłaszcza, że nie stanowi ono żadnej nowości: bazą miał być jeden temat, odpowiednio przekształcany w obrębie mozaikowej fabuły w celu ukazania jej trudno uchwytnej spoistości. Niestety, sama myśl podstawowa jest za słaba, aby odgrywać w filmie znaczącą rolę, a element przetworzenia mało błyskotliwy, bo ograniczający się do zmian ostinatowego podkładu oraz niewiele wnoszących do treści modyfikacji harmonicznych czy interwałowych (może z wyjątkiem „Death Is Only A Door”). W obliczu tak zróżnicowanych w czasie i przestrzeni historii, można było spodziewać się rozmaitych aranżacji tematu. Według twórców „The Atlas March” ewoluuje potem w „Cloud Atlas Sextet”. Jeżeli tak, to dzieje się to na bardzo trudno dostrzegalnych zasadach. Ten aspekt muzyki wydaje się być mocno przeintelektualizowany. Kompozytorzy bujają w obłokach.
Tykwer, Klimek i Heil napisali jeszcze kilka motywów ‘łącznikowych’, powielanych w tym samym celu, choć z lepszym skutkiem. Na przykład temat pojawiający się po raz pierwszy w „Cavendish In Distress” słyszymy potem jeszcze chociażby w „Papasong”, „The Escape” i „Kesserling” w innej funkcji ilustracyjnej. Tym bardziej razi brak oryginalności głównego konturu melodycznego oraz jego statyczność, wykluczające niestety silne oddziaływanie emocjonalne, co czasem przykrywa zręczna orkiestracja i przekonujące wykonanie („All Boundaries Are Conventions”), aczkolwiek banał nie powinien być zarzutem przywoływanym w kontekście opowieści o genialnym kompozytorze i jego opus vitae. Nie jest wszak powiedziane, że historia zapamiętała bohatera jako geniusza muzyki. Sam tak uważał.
W związku z powyższym o dziwo najlepiej wypadają momenty ‘nietematyczne’, podczas których uwagę przykuwają niuanse techniczne – szczególnie w utworach akcji, jak np.: stylizowanym na sensację lat 70-tych „Chasing Luisa Ray” (niski fortepian, gitara elektryczna, drumla, perkusja), czy pod koniec niemal alienowym „The Escape”. Przyjemnie słucha się także wspomnianego, klezmerskiego „Cavendish In Distress”, a chór w „Sonmi's Discovery” wypada intrygująco. Są to niestety jednak tylko chwile. Nudzi też opisowy, chyba niepotrzebny ambient. Co ciekawe, w całości wyraźnie czuć styl zdolnego tercetu – tendencja do budowy krótkich motywów o falistej linii, gęste tremolo smyczków.
„Atlas chmur” daleki jest od świetności „Pachnidła”. Nie działa efektownie w filmie, ani nie jest zbyt atrakcyjną pozycją w odbiorze autonomicznym. Osobiście winą za to obarczyłbym temat główny, który jest za mało charakterystyczny, żeby satysfakcjonująco wypełniać zadanie, do którego został powołany. Znacznie lepiej wpada w ucho melodia z „Cloud Atlas Sextet For Orchestra”, utworze w ekspresji przypominającym Williamsa z kina dramatycznego, zwłaszcza „Listy Schindlera” (charakterystyczne zwroty melodyczne i harmonia). Jeżeli jednak ktoś pozytywnie znajduje ‘main theme’, z pewnością słuchanie „Atlasu…” dostarczy mu więcej przyjemności.
Z początku, szczególnie po filmie byłem na tak i dawałem czwórkę, ale po jakimś czasie i głębszym zastanowieniu obniżam jednak ocenę o pół. Jedyne, do czego będę tu wracał to Sextet.
Tobie to tylko sex w głowie.
Wyjątkowo surowa recenzja. Toż właśnie temat zachwyca swoją prostotą i jeżeli chodzi o oddziaływanie w filmie, to strona muzyczna jest jedną z jego najmocniejszych stron. Jak dla mnie jeden z najlepszych soundtracków roku.
Wybitne
Album sam w sobie nie jest zachwycający, ale nie jest też najgorszy. Jednakże trzy ostatnie utwory (Cloud Atlas Finale/Sextet/End Title), wprawiają w super nastrój.
Miażdży!