Święta Bożego Narodzenia to okres tak niezwykły, że odpowiada na niego niemal każda dziedzina naszego życia, jeśli tak można określić absolutnie wszystko, co mijamy wtedy na ulicy, oglądamy w telewizji, czy spotykamy w pracy. Świąteczne są też filmy goszczące na ekranach naszych kin, a więc w duchu Świąt utrzymana też – z reguły – jest ścieżka dźwiękowa w nich wykorzystana. Wszyscy miłośnicy muzyki filmowej na pewno kojarzą "Kevina samego w domu" i jego kontynuację "Kevina samego w Nowym Jorku" Johna Williamsa, "Narodzenie" Mychaela Danna’y, "Ekspres polarny" Alana Silvestriego czy kompilację piosenek z "To właśnie miłość", wśród których znalazło się kilka świątecznych klasyków. A jest jeszcze cała masa "Śniętych mikołajów", "Świątecznych gorączek" i "Świąt Last Minute", które wypełniają dzwoneczki, melodie z kolęd i ciepła atmosfera. Na tegoroczną Gwiazdkę, melomani znajdą pod choinką jeszcze do kolekcji "The Christmas Miracle of Jonathan Toomey" Guy’a Farley’a. Jest z czego się cieszyć, bo choć Williams to nie jest, muzyka ta z pewnością nikogo nie zawiedzie.
Słowem wstępu wypada wspomnieć, kim tak właściwie jest Farley. Ten urodzony w Wielkiej Brytanii kompozytor nie miał jeszcze okazji by zabłysnąć w większej produkcji. Choć ma już przeszło pięćdziesiąt lat, to dla filmu tworzy zaledwie od ośmiu i w jego filmografii trudno doszukiwać się naprawdę ciekawszych tytułów. Jeden jednak się znalazł, nie tyle z racji filmu – spotkał się raczej z chłodnym przyjęciem – ile muzyki Farley’a. Mowa tu o "Modiglianim – Pasji tworzenia" z 2004 roku. Artysta napisał na potrzeby obrazu intrygujący score, wymykający się konwencjonalnym ramom, tworząc swoisty kolaż stylów. Dominuje klasyczna linia melodyczna, którą jednak przeszywają mocniejsze, arabskie brzmienia, oraz elektronika i hipnotyczny wokal, będące owocem współpracy ze śpiewaczką Sashą Lazard. Oryginalna, zapadająca w pamięć muzyka przerosła sam film, któremu miała służyć.
Obecna już w "Modiglianim" chęć przeciwstawienia się jednolitości, obecna jest także w najnowszej partyturze Brytyjczyka. Wśród powszechnie spotykanych dźwiękowych faktur, występują elementy kojarzące się z country ("Country Style" czy "Old Blue") oraz marszami wojskowymi ("Home from the War"). Na ile jest to zabieg trafiony w kontekście obrazu, dowiemy się jeśli "Świąteczny cud Jonathana Toomey’a" (tłumaczenie dosłowne) dotrze do Polski. Na razie pozostaje ufać tytułom utworów, które jako tako tłumaczą zasadność użycia tych stylów, co jednak niczego nie przekreśla. Na płycie bowiem negatywnego wrażenia na pewno nie robią, raczej intrygują, wymuszają skupienie w poszukiwaniu kolejnych zaskakujących tematów. Druga sprawa, że po "Kevinie samym w domu" i "… Nowym Jorku", naprawdę ciężko o oryginalną partyturę świąteczno-familijną. John Williams zdominował gatunek i jak do myśli Kanta w filozofii, nawet jak się od niego odejdzie, w końcu się wraca. Farley nie jest tu wyjątkiem i chociażby instrumentarium z jakiego korzysta, przywodzi na myśl maestro na każdym kroku. Zresztą nie tylko tam, gdzie ma być świątecznie. Nawet we wspomnianym "Home from the War", gdzie kłania się poczciwy "Patriota" ze swoją aranżacją tradycyjnego marszu wojskowego.
Kompozytor na szczęście nie jest na straconej pozycji. Raz, dzieło Williamsa zostało stworzone do nauczania "gwiazdkowego" ducha. Choć niemal perfekcyjne, to pełne charakterystycznych dla mistrza ilustracyjnych fragmentów – wybitnie pasujących do obrazu, nie za bardzo miłych dla ucha na płycie – które aż proszą się o upłynnienie na rzecz melodyjności. Po drugie, "Kevin sam w domu" to szalona komedia, którą "The Christmas Miracle of Jonathan Toomey" Billa Clarka nie jest, choć zapewne humoru w nim nie zabraknie. Co się z tym wiąże, Farley i tak musiał dodać sporo od siebie na przykład w momentach bardziej lirycznych i emocjonalnych. Moim faworytem w tej kategorii jest nie za długi "Soldiers and Tragedy", który równie dobrze mógł znaleźć się na ścieżce dźwiękowej filmu wojennego. Rozpoczynający się wojskowymi bębenkami w tle, snuje powolną melodię na skrzypce, by pod koniec uderzyć z pełną siłą orkiestry z prowadzącą sekcją smyczkową.
Podobne uniesienia są jednak rzadkością na płycie – zaliczyć do nich można jeszcze temat narodzin w "The Nativity Set", lecz zamiast tragedii mamy tam radość i szczęście wywołane nowym życiem. Znacznie częściej w głośnikach zagoszczą skromne, liryczne kompozycje, oscylujące między ciepłem ogniska i wzruszeniem podkreślanym nucącym dany temat chórem: "Mother to Child" lub otwarcie "The Nativity Set", lub fortepianem: "You Had No Right". Znaczące są też utwory w hołdzie amerykańskiemu południu, przywołujące zawadiackimi skrzypkami i banjo obraz bawiących się w saloonie kowbojów ("Old Blue") oraz pracujących w stodole farmerów ("Life in the Country" – znowu skrzypki, tym razem jednak z akompaniującą gitarą akustyczną). O tym, że to muzyka z filmu świątecznego przypominają nam przede wszystkim pierwszy i ostatni utwór, w które Farley wplótł znane bożonarodzeniowe melodie, wykorzystywane chyba w każdym filmie familijnym o tematyce nawiązującej do Świąt. Nie mogło zabraknąć też dzwoneczków, dzwonków i dzwonów, tak charakterystycznych dla gatunku. Mikołajową atmosferę dopełniają ciepłe tematy, z których płynie szczera radość z trwania tego tak magicznego czasu, jakim niewątpliwie są Święta Bożego Narodzenia.
0 komentarzy