Spośród wszystkich dotychczasowych filmów z kanonu Marvela, najbardziej przypadł mi do gustu właśnie „Captain America”. Choć tytułowy bohater to scenariuszowo (i z początku także fizycznie) płaski jak kartka papieru reprezentant cnót męstwa, heroizmu i poświęcenia, to reżyser Joe Johnston naznaczył jego historię przyjemnym w odbiorze stylem retro. Dzięki temu – nie tylko w toku wydarzeń fabularnych, ale też seansu filmowego – chuderlawy chłopina (swoją drogą, czy Kapitan Ameryka nie powinna być przypadkiem kobietą?) dostaje zastrzyku sterydów i ratuje świat przed nazistami z gwardii podłego Red Skulla, wypełniając nam dwie godziny czasu solidną rozrywką.
Po rozczarowującej „Drużynie A”, „Kapitan Ameryka” otarł łzy wielu fanom zmartwionym kondycją Alana Silvestriego i rozbudził wielkie nadzieje na późniejszych „The Avengers”. Co z tego wyszło, wszyscy niestety wiemy. Z wymienionej trójki to „Pierwsze starcie” pozostaje ścieżką o najwyższej randze. Pamiętajmy jednak, że od kapitana do generała daleka droga. „The First Avenger” z pewnością nie satysfakcjonuje na tyle, aby zasługiwać na najwyższe noty, ale starcza mu sił na wzbudzenie chęci do sięgnięcia po muzykę, nie tylko przy okazji projekcji filmu, lecz także w odłączeniu od obrazu.
Silvestri słusznie porzucił eksperymentowanie z elektroniką na rzecz tego, co zawsze wychodziło mu najlepiej, czyli klasycznej w brzmieniu partytury, rozpisanej na orkiestrę symfoniczną. Wprawdzie nie zrezygnował całkiem z sampli, ale sprowadził je do pomocniczej roli, dając wieść prym sekcji dętej orkiestry. To ona odpowiada za paramilitarny, marszowy charakter „Kapitana…”. Jego esencją jest fanfarowy temat główny – bardzo zgrabny i wpadający w ucho już od pierwszego kontaktu. Niestety, kompozytor nie stworzył na potrzeby historii żadnego innego tematu, który mógłby z nim konkurować i wnieść do materiału urozmaicenie. A tego zaczyna bardzo szybko podczas odsłuchu brakować. Album nie spełnia więc obietnicy, jaką składa nam świetnie spisująca się w filmie muzyka. Płyta jest zdecydowanie zbyt długa i monotematyczna, większość jej czasu trwania wypełnia czysta ilustracja, która bez kontekstu znacznie traci na atrakcyjności. Tę przypadłość doskonale obrazują takie utwory, jak „Vitarays” i „Troop Liberation”, gdzie żywe fragmenty akcji przeplecione są nieabsorbującym uwagi, muzycznym tłem.
Całość ratują zdecydowanie duże walory techniczne. Aranżacje głównego tematu są świetne, orkiestracje brawurowe, a wykonanie The London Symphony Orchestra absolutnie bezbłędne. Najlepsze utwory płyty, to jej sprinty po torze przewodniej melodii – takie, jak „Training The Supersoldier”, „Triumphant Return”, „Motorcycle Mayhem”, czy, najbardziej pamiętne z filmu, „Howling Commando's Montage” (a kto zakupił album przez itunes, ten do tego zestawu dostał jeszcze żywiołowy „Captain America March”). Rzemieślniczo jest to robota najwyższej klasy, czego dowodzą kawałki pokroju „Kruger Chase”, „Hydra Train” i „Invasion”. Gdzieniegdzie Silvestri uraczył nas, jak ma to w zwyczaju, ładną liryką („Farewell to Bucky”, „Schmit's Story”, „Factory Inferno”, „This Is My Choice”). Są to jednak bardzo krótkie momenty, nie odwracające uwagi od przygodowego charakteru całości. Wielka szkoda, że ciekawy brzmieniowo koncept sił zła („Hydra Lab”) nie doczekał się rozwinięcia w żadną konkretną melodię, przez co heroiczny temat głównego bohatera nie ma tutaj z czym stanąć w muzyczne szranki, co jedynie dodatkowo pozbawia całość napięcia.
Tak naprawdę materiału starczyłoby tutaj na dwa albumy – jeden byłby, jak zbyt długa gra wstępna, która nudzi i finalnie usypia kochanków, a drugi czystą przyjemnością na zasadzie szybkiego numerku, czyli sama akcja w różnorakich aranżacjach. Niestety, wydanie, które ujrzało światło dzienne łączy jedno z drugim, bilansując je w najzwyczajniej przeciętny efekt końcowy.
P.S: Album wieńczy dodatek w postaci piosenki „Star Spangled Man”, autorstwa Alana Menkena, z tekstem Davida Zippela i w wykonaniu The Star Spangled Singers – towarzyszący pamiętnej scenie filmu, sympatyczny kawałek muzyki, stylizowanej na lata czterdzieste XX wieku.
0 komentarzy