O jeden most za daleko
Niewiele osób pamięta, że w jeszcze w 1944 tak wyglądała Europa. II wojna światowa toczyła się już piąty rok i nadal przebiegała po myśli Hitlera. Wojska niemieckie kontrolowały większą część Europy. Sytuację odmieniło D-Day. 6 czerwca 1944 roku – tego dnia wojska alianckie, pod dowództwem generała Dwighta Eisenhowera, wylądowały na północnym wybrzeżu Francji, w lipcu rozpoczęły ofensywę. W sierpniu wyzwoliły Paryż. Niemcy cofali się na wszystkich frontach, ale zwycięstwa zaczęły sprawiać Aliantom coraz większe problemy. Sprzęt nadal dowożono z Normandii z odległości ponad 400 mil i ciągle go brakowało. Alianci posuwali się coraz wolniej. Eisenhover musiał stawić czoło innemu problemowi: jego dwaj najsławniejsi generałowie – Patton, dowodzący wojskami na południu i Montgomery na północy – chronicznie się nie znosili. Ich długotrwała rywalizacja nigdy nie była tak zacięta. Sprzętu było zbyt mało dla obu armii, każdy z nich chciał pokonać Niemców. Jeden chciał wyprzedzić drugiego w drodze do Berlina. We wrześniu 1944 roku Montgomery opracował spektakularny plan o kryptonimie Market-Garden. Eisenhover pod wielką presją swoich przełożonych zaakceptował plan i operacja Market-Garden stała się faktem. Plan ten, podobnie jak wiele innych planów z poprzednich wojen, miał zakończyć konflikt przed Bożym Narodzeniem, by chłopcy mogli wrócić do domu.
Wybaczcie mi to przy długie wprowadzenie, ale to właśnie tymi słowami zaczynał się ostatni taki film wojenny. Nakręcony w 1977 roku, przez nieżyjącego już Richarda Attenborough „O jeden most za daleko” to rekonstrukcja przebiegu operacji Market-Garden z gwiazdorską obsadą, popisami pirotechników, statystów oraz maszyn. Mimo upływu lat pozostaje solidnym dziełem, potrafiącym kilka razy złapać za gardło. Czy warstwa muzyczna dorównuje tej ekranowej?
Tego trudnego zadania podjął się John Addison – kompozytor, który wówczas znany był z dwóch rzeczy. Po pierwsze, w 1963 r. otrzymał Oscara za „Przygody Toma Jonesa”. Po drugie zastąpił Bernarda Herrmanna przy filmie Hitchcocka „Rozdarta kurtyna”, doprowadzając tym samym do końca tą wieloletnią współpracę. Addison był zresztą oficerem wojsk pancernych w 25. Pułku Huzarów XXX Korpusu i uczestniczył w Market-Garden, choć nie wiem czy miało to decydujący wpływ na angaż.
Siła napędową jego muzyki jest podniosła i lekko marszowa melodia, która pojawia się już w „Overture”. Nie obyło się w niej bez werbli, płynnie grających dęciaków i cymbałków nadających zarówno powagi, jak i, przede wszystkim, symbolizujących silny optymizm aliantów w zwycięstwo. Motyw ten pojawia się w kilku kluczowych momentach filmu (i płyty), gdy udaje się żołnierzom pokonywać trudności oraz szansę, że ta walka jest jeszcze do wygrania. W zasadzie jest to więc ostoja tego dość krótkiego albumu (40 minut muzyki do trzy-godzinnego filmu to niewiele).
Melodia ta pojawia się najczęściej we wspomnianej aranżacji z „Overture”, finałowego marszu, czy znakomitego „Air Lift” opisującego scenę desantu (bardzo lekko brzmią tutaj smyczki), jednak Addison zmienia brzmienie, nadając mu czasem elegijnego charakteru („A Dutch Rhapsody” z prowadzącym fortepianem, smutnymi skrzypcami oraz dętymi drewnianymi), a niekiedy delikatnego przebudzenia (ładne „Before the Holocaust”). Takie małe zróżnicowanie powinno być wadą, jednak specjalnie nie przeszkadza – zarówno ze względu na czas trwania, jak i samą siłę nut.
Żeby jednak nie było tak radośnie, jak na początku całej operacji, pojawiają się też fragmenty bardziej underscore’owe, gdzie temat przewodni przypomina o tragizmie wydarzeń – jak w „Hospital Tent” (przygnębiające dęciaki i powolne skrzypce, o ‘pustynnej’ aurze), „Arnhem” ze złowrogą wiolonczelą na czele oraz krótkimi fragmentami fortepianowymi, podobnie brzmiącym „Futile Mission” lub „The Waal River” opisującym ciężką przeprawę przez rzekę (werble i dęciaki z krótkimi strzałami puzonu oraz smyczków, które dominują w drugiej części krążka). Te fragmenty na ekranie wypadają znakomicie, a i poza nim prezentują się niezgorzej.
Największą wadą jest tutaj nadmierne wykorzystywanie tematu przewodniego oraz brak bardziej nieszablonowych rozwiązań. Lecz Addison potrafi sprytnie obrócić to na swoją korzyść. Jego kompozycja, choć wpisuje się w klasyczne brzmienie wojenne, sprawdza się w filmie naprawdę bardzo dobrze. Maestro otrzymał zań zresztą nagrodę BAFTA. Mimo pewnych wad jest to bardzo interesująca i troszkę zapomniana propozycja, którą każdy fan gatunku powinien znać, choćby za sam temat przewodni. Ode mnie mocne cztery, bo nie jest to taka porażka, jak operacja Market-Garden.
0 komentarzy