Kwiecień okazał się bardzo pracowity. Trzy płyty w ciągu tygodnia, które ciągnęły się godzinami… Tęskniłem za akcją w terenie i choćby odrobiną emocji, których brakowało mi od czasu sprawy tej młodej Kobiety w błękitnej wodzie. Gdyby nie codzienna szklaneczka whisky i wizyty w barze Lulu, to pewnie bym nie wytrzymał… Ten dzień także nie zapowiadał się wyjątkowo. Siedziałem w biurze rozmyślając nad zamknięciem teczki Gangu Gridiron, a słońce leniwie zaglądało przez żaluzje. Nagle usłyszałem pukanie. Była 9:30 czasu United, kiedy do biura wszedł nienagannie ubrany gentleman. Gość powiedział, że nazywa się Isham i że ma dla mnie nową płytę. Od razu powiedziałem cenę, nie patrząc nawet na paczuszkę, którą ze sobą przytargał. Ku mojemu zdziwieniu na biurku od razu wylądowała odpowiednio gruba koperta. Facet wyraźnie się śpieszył i nie miał nic do stracenia.
Zgodziłem się na jego warunki – mam ją dopaść i przesłuchać odpowiednią ilość razy, zagłębiając się w szczegóły, ale bez przesady. Dał mi do zrozumienia, że niektóre z moich praktyk nie przejdą i że mam wiedzieć tylko tyle, ile potrzeba. Schowałem kopertę do szuflady i wziąłem od niego paczuszkę. Uścisnęliśmy sobie ręce, po czym wyszedł w pośpiechu – więcej go nie widziałem… W paczce znajdowały się szczegóły dotyczące partytury oraz namiary na miejsca, w których mogę ją znaleźć. Nazywali ją Dahlia. Czarna Dahlia. Tyle mi wystarczyło – upewniłem się czy mam naładowane baterie w discmanie i wyszedłem chwytając po drodze płaszcz…
Najpierw pojechałem do pierwszego sklepu, jaki widniał na liście. Bezskutecznie: wszystko wyprzedane. Zakląłem w duchu, ale przecież nie byłem amatorem i takie rzeczy stanowiły dla mnie chleb powszedni. Tego dnia objechałem jednak całe miasto i nic. To dało mi do myślenia. Już wtedy poczułem, iż jest to sprawa inna niż wszystkie. Żeby jednak nie zmarnować kończącej się doby, wstąpiłem na IMDb. Nazwisko tego kolesia coś mi mówiło i musiałem je sprawdzić. I rzeczywiście. Słynne morderstwa Autostopowicza, zagadka tzw. The Public Eye czy głośna sprawa Billy'ego Bathgate'a – wszędzie jego nazwisko. Sprawa śmierdziała aż na kilometr. Tym bardziej postanowiłem znaleźć tę płytę i ją przesłuchać.
W końcu udało się – znalazłem ją w jednym z barów, gdzie pomagała innym zapomnieć o smutkach. Kiedy ją zobaczyłem wiedziałem, że oto być może najlepsza partytura tego roku. Nigdy nie oceniałem płyty po okładce, ale trzeba było przyznać, że ta miała w sobie to coś… Nie czekałem dłużej – wrzuciłem ją do discmana już w trakcie jazdy. Pierwsze dźwięki trąbki kopnęły mnie mocno. To była zupełnie nowa płyta, choć w bardzo starym stylu. Wróciwszy do biura otworzyłem czym prędzej butelkę i zapomniałem się na amen. Słuchałem jej całą noc, delektując się każdym dźwiękiem i akordem. Pragnąłem jej, a ona chciała abym słuchał ją głośniej i intensywniej. Pieściła moje muzyczne zmysły i ani razu nie zawiodła moich oczekiwań. Jej klimatem przesiąkłem do reszty i nawet nie zauważyłem, kiedy słońce znowu wtargnęło przez okno…
Odświeżyłem się nieco, gdy ona stygła w odtwarzaczu. Potem zapaliłem pierwszego papierosa od trzech miesięcy. Musiałem zebrać myśli – co ja wyprawiam?! Przecież to tylko płyta! Wiedziałem, że mnie poniosło. Zachowałem się, jak szczeniak śliniący się na widok składanek z Miami. Z drugiej jednak strony coś w tym było. Już dawno przecież żadna sprawa nie wciągnęła mnie tak bez reszty. Ten Isham – co za typek. Dobrze sobie teraz przypomniałem jego akta i żeby rozwiać wszelkie wątpliwości powtórzyłem sobie jego "dorobek". Był zawodowcem, ale czegoś takiego jeszcze u niego nie słyszałem. Tyle nostalgii i powrotu do czasów czarnego kina nie było już spory kawał czasu. Wprawdzie dopiero co uwinąłem się ze śmierdzącym dochodzeniem w sprawie samobójstwa tego aktora w Hollywoodland, ale Dahlia była znacznie poważniejsza. Nie wiem jak wysoko to sięgało, ale kaliber był o wiele większy. Słuchało się tego po prostu lepiej i była to dużo bardziej dojrzała kompozycja, choć przecież obie były do siebie podobne. Isham uraczył mnie dużo lepszym wyczuciem konwencji i stylu, w którym miesza się zarówno suspens, jak i czysty jazz. Może to tylko płyta w moim guście… ale nie! To było coś więcej.
Kolejna szklaneczka i kolejny papieros – musiałem wziąć się w garść. Zacząłem słuchać jej raz jeszcze. I znowu to samo. Otwierająca krążek samotna trąbka chwyciła mnie za serce, a dalsze, jakże dynamiczne rozwinięcie utworu ponownie wgniotło mnie w ziemię. Była dobra, zbyt dobra. Choć bardzo prosta i oparta na utartych schematach, choćby tych używanych przez najbardziej znanych w półświatku: Herrmanna, Bernsteina i Goldsmitha. Kolejna ścieżka wyraźnie krzyczała jednak, iż to był Isham, który na bazie starych pomysłów zrobił po prostu kawał dobrej roboty. Cały czas niepokojąca i na swój sposób smutna muzyka leciała z moich głośników non stop. Bezapelacyjnie zwracała swą uwagę trąbką wybijającą się ponad wszystko. Jej śliczne solowe fragmenty dopełniała potężna perkusja i instrumenty dęte. Pojawiał się też fortepian, skrzypce i tak dobrane elementy elektroniczne, że całość sprawiała wrażenie tradycyjnie stworzonej partytury. Silne, dynamiczne tematy akcji przeplatały się w niej z pięknymi, melancholijnymi "wypełniaczami" i cudownym "love theme". Niesamowita płyta…
Tego tygodnia przesłuchałem ją niezliczoną ilość razy. Miała swoje słabe strony i jak każda inna potrafiła być zdradliwa. W końcu skrywała w sobie parę tajemnic i stanowiła tło filmu. Wszystko to nie pozwoliło mi jednak zapomnieć o tym jaka jest naprawdę. Kolejna szklaneczka nie pomogła. Musiałem to przyznać – zakochałem się. Popełniłem błąd, który być może skreśli mnie z tego interesu, ale nie mogłem nic na to poradzić. Dahlia mnie urzekła, pochłonęła i dała coś, czego nie potrafiła dać już od dawna żadna inna płyta. Starałem się spojrzeć na to obiektywnie, ale żadne minusy nie mogły przesłonić tej gorzkiej prawdy. Im dłużej ją słuchałem, tym bardziej mnie wciągało.
Opróżniłem butelkę i wyszedłem na ulicę. Musiałem zaczerpnąć odrobinę świeżego powietrza i choć przez chwilę pobyć sam. Musiałem się zastanowić. Dobrze wiedziałem ile może mnie kosztować choć jeden błąd. Czy na pewno tego chcę? Czy to jest właśnie płyta roku? Ocknąłem się przy sklepie z telewizorami. Bingo! Szybko wróciłem z powrotem do biura. To jest to! Bez filmu nie mogę jednoznacznie i kategorycznie jej ocenić! Muszę najpierw obejrzeć to, co stworzył De Palma. Przeszukałem wszystkie szuflady w poszukiwaniu paczuszki Ishama. Znikła! A razem z nią wszelki dostęp do filmu! Niech to cholera!
Zrezygnowany opadłem na krzesło. Była piękna i kochałem ją, ale bez póki co nie mogłem ostatecznie nic udowodnić. A do tego te parę bardziej ilustracyjnych motywów i ciut rozczarowująca końcówka. Ale to przecież nie koniec. Do czasu premiery będę jej słuchał i być może odkryję coś, co umknęło mojej uwadze. Spojrzałem na grubaśną kopertę leżącą na dnie szuflady – zamknąłem ją. Pieniądze nie grały tu już roli. Ah, ta Dahlia… Musiałem się napić, ale butelka okazała się pusta. Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy wychodziłem po następną. Dla mnie nie był to jednak koniec dnia, ani koniec sprawy Czarnej Dahlii. Teczka pozostaje otwarta…
0 komentarzy