Wielu osobom Hans Zimmer kojarzy się przede wszystkim z bombastyczną muzyką akcji. Kompozytor takich głośnych ścieżek do "akcyjniaków", jak chociażby "Broken Arrow", "The Peacemaker" czy "The Rock" (współkompozytor), udowodnił jednak już niejednokrotnie, że potrafi tworzyć inną muzykę. Mniej przebojową, bardziej wyciszoną i urzekającą swym pięknem. Jedną z tych spokojniejszych ścieżek, która urzekła mnie już po pierwszym przesłuchaniu jest "Beyond Rangoon".
Sam film Johna Boormana na pewno zalicza się do ciekawszych w jego dorobku. Historię amerykańskiej turystki, która musi stawić czoła birmańskiemu reżimowi, ogląda się nad wyraz dobrze. Film jest poprawnie nakręcony, świetnie zagrany i trzyma w napięciu, chociaż przy tak poważnej i politycznie naładowanej tematyce można byłoby oczekiwać trochę większego kina. Jednak tym, co po seansie najbardziej zostaje w pamięci jest, oprócz wyrazistej Patrici Arquette, właśnie wspaniała muzyka Hansa Zimmera.
Choć jednym z głównych motywów filmu jest ucieczka z totalitarnego państwa, to nie otrzymujemy dynamicznej, głośnej ścieżki dźwiękowej. Można powiedzieć, że Zimmer komponując muzykę skupił się przede wszystkim na głównej bohaterce i jej wewnętrznym dramacie (śmierć ukochanych). Tym samym otrzymujemy muzykę bardzo wyciszoną, delikatną, przepełnioną smutkiem i nostalgią.
Przy "Beyond Rangoon" Niemiec oszczędnie korzysta ze swojej typowej elektroniki. Mimo, że syntezator jest słyszalny, to jednak siłą napędową jest tu piękny kobiecy wokal, połączony z charakterystyczną muzyką etniczną. Ten orientalny charakter kompozytor osiąga, wykorzystując niezwykły talent Richarda Harveya, który podobnie jak przy "Rain Manie" wzbogaca muzykę o niesamowity dźwięk wszelakich instrumentów dmuchanych, jak flety i piszczałki. Mimo swego etnicznego charakteru, ścieżka ta nie jest trudna w odbiorze, dla tzw. "zachodniego słuchacza". Zimmerowi bowiem doskonale udało się połączyć elementy wschodu i zachodu, tworząc muzykę uniwersalną. Nie należy też zapominać, że ta etniczna, trochę "przyrodnicza" muzyka doskonale sprawdza się w połączeniu z obrazem. Zresztą nawet nie znając go, da się dostrzec, że mamy do czynienia z szeroko pojętą kulturą wschodu. I tak też, słuchając pierwszego, przepięknego utworu "Waters of Irrawaddy" można pomyśleć o spokojnie płynącej rzece, tropikalnym lesie, dżungli oraz starych buddyjskich świątyniach. Kontemplacyjny charakter tej ścieżki, sprawia, że potrafi ona lepiej wyciszyć wewnętrznie od niejednego, "new-age’owskiego" albumu, czy też wszelakich odgłosów lasów tropikalnych, jakie też można zakupić na płytach. Zimmer nie musi przy tym nagrywać odgłosu zwierząt, kapiącej wody i szelestu liści, aby ukazać piękno przyrody. Wszystko to czyni za pomocą muzyki – i to jakże urzekającej.
Szkoda tylko, że po tak pięknym wstępie, jakim jest "Waters of Irrawaddy", w dalszej części albumu nie otrzymujemy nic nowego. Cały ten score oparty jest niestety na tym jednym motywie. Oczywiście temat ten jest naprawdę bardzo ładny i należy go zaliczyć, do najlepszych w dorobku Zimmera. Niestety nawet i najładniejsze melodie puszczane w kółko potrafią w końcu znużyć. Jak chociażby końcowa, ponad 10-minutowa suita tytułowa, której co prawda nie można odmówić piękna, ale też zdecydowanie należy wytknąć jej zbyt długi czas trwania i jednolitość. Na całe szczęście, Zimmer od czasu do czasu przerywa narastającą monotonnię dość ciekawym action-scorem, nie odbiegającego stylistycznie od reszty materiału. Pojawia się on jednak dość sporadycznie na płycie, np. w "Memories of the Dead", "Village Under Siege", czy też na początku wspominanego "Beyond Rangoon".
Mimo, że można, a nawet trzeba zarzucić tej kompozycji brak zróżnicowania, to jednak muzyka ta nie powinna nikogo zmęczyć, a wręcz przeciwnie. Powtarzające się, delikatne melodie doskonale wprowadzają słuchacza w rodzaj transu, pozwalając mu się wyciszyć i zrelaksować. A niedługi czas trwania płyty tym bardziej sprzyja pozytywnemu odbiorowi. Dlatego też, bez żadnego wahania polecam ten, jakże ciekawy w twórczości Zimmera, score. Zresztą już dla samego, przepięknego "Waters of Irrawaddy" i wariacji tegoż, warto zapoznać się z tą muzyką i… bezpiecznie odpłynąć do Rangunu.
Temat główny to cudo. Jedna z najpiękniejszych melodii Zimmera w ogóle. Szkoda, że muzyki całościowo słucha się trudna, ale końcowa suita to coś niesamowitego…